Gdyby
to, co naprawdę żartem zasugerowałem w tytule, mogło okazać się prawdą, dwa z głównych
tematów ostatnich dni otrzymałyby prawdziwą kroplówkę pozwalająca na reanimację
i kolejne życie. Usiłuję w ten sposób delikatnie zasugerować, że temat „esbeckich
korzeni” a jeszcze bardziej sprawa filmu z serii „Katastrofy w przestworzach”
nie są w stanie (a może nawet od początku nie były w stanie) wygenerować nic
konstruktywnego. W pierwszym przypadku zauważę tylko, że po prostu nie jesteśmy
w stanie stwierdzić co komu w głowach siedzi i podpowiada co trzeba albo wypada
robić. Z drugim tematem też mógłbym postąpić podobnie, zwracając uwagę, że po
wyjaśnieniach twórców filmu, odnoszących się do wykorzystanych źródeł i
prezentowanego za nimi przez wyprodukowany obraz punktu widzenia, w zasadzie
ci, co się sprawą smoleńskiej tragedii interesują, bez względu na
reprezentowane stanowisko, stracić powinni dla filmu jakiekolwiek
zainteresowanie.
Co,
co przyjmują w jakimkolwiek stopniu argumenty Zespołu Macierewicza (a przy
okazji i ci, co bez względu na stronę, z którą trzymają, lubią w filmach przede
wszystkim dociekanie prawdy albo choć ciekawe kontrapunkty) z tego powodu, że
bez rozważenia wątpliwości to, co zaprezentuje National Geographic będzie tylko
rozbudowaną mocno wersją oglądanych już „symulacji katastrofy” nie wnoszące do
sprawy nic nowego poza doskonalszymi, bardziej profesjonalnymi efektami.
Druga
strona, bo to, co zobaczy, już dawno wie i przyjęła jako oczywistość.
I
tu przechodzę do tego, co w czasie oczekiwania na projekcję, dla niektórych, sądząc
z ich emocjonalnych wpisów lub komentarzy, będącym czymś w rodzaju prawdziwego „adwentu”
wzbudziło moje ni to zdumienie ni to rozbawienie. Co dotyczy tych, którzy jeszcze
bardziej niż wyśmiewana przez nich „sekta smoleńska” powinni być zawartością
filmu zawiedzeni. Nie pamiętam który z tutejszych publicystów najbardziej zapraszał
na projekcję zapewniając, że „prawda wyjdzie wreszcie na jaw”. Znaczyłoby to,
ze z jakichś powodów , mimo tego, że wcześniej on i jemu podobni, równie
rozentuzjazmowani produkcją National Geographic, po stokroć obalili wszystko,
co było sprzeczne z wnioskami tandemu Anodina- Miller, tej „prawdy” poznać nie zdołali.
Pewnie nie zauważyli przy tej okazji, ze w ten sposób wystawiają nie najlepsze
recenzje źródłom, które dotąd cytowali jak biblię.
Oczywiście
może być tak, że po prostu stanowią jakiś wyimek specyficznej subkultury czy
nawet subcywilizacji, do której przemawiają tak naprawdę obrazki a nie słowo
pisane. I póki to, co skłonni są podejrzewać o bycie prawdą nie zostanie im
podane w formie komiksu lub filmu, do końca przekonani nie będą.
Przyznam,
ze taka postawa, choć pewnie ci, którzy ją prezentują, chcieliby inaczej,
najbardziej uderza w wysiłki tutejszych stachanowców oficjalnej wersji, w
szczególności blogera you know who i wywczasa, którzy ręce już nie po łokcie
ale po pachy sobie urobili a teraz muszą z bólem czytać, że „prawdę poznamy”
dopiero za sprawą kanału National Geographic.
Zostawiając
powyższą kpinę, której nie potrafiłem się oprzeć, pozwolę sobie już całkiem poważnie
zauważyć to choćby, że z punktu widzenia realizatorów filmu dziwię się, że nie chciało
im się poczekać z realizacją i pochylić nad wątpliwościami. Tak, jak już
napisałem, przydałoby to filmowi intrygującej otoczki, która pewnie poprawiłaby
oglądalność a nie zwiększałaby w żaden sposób ryzyka. Wszak tak jak teraz poinformować,
że po prostu opierają się na oficjalnej wersji, której nie oceniają mogliby dodać,
że cytują wątpliwości, których zasadności nie weryfikowali.
Warto
wspomnieć też i to, że troska niektórych, że w głowach widzów z całego świata
utrwalona zostanie nieprawdziwa wersja zdarzeń jest również na wyrost. Jestem
niemal pewien, że ta czy jakakolwiek inna wersja zdarzeń ze Smoleńska w głowach
większości widzów z tych prawie 200 krajów, w których będzie pokazana, utrwali
się tylko do momentu najwcześniejszej operacji czyszczenia pamięci z informacji
nieistotnych dla nich.
Film,
wbrew temu, że projekcja przedpremierowa odbyła się właśnie u nas, adresowany jest
do widza zunifikowanego. Któremu spośród wszystkich najdalej chyba właśnie do
nas i, w mniejszym stopniu, Rosjan z naszą i ich jakże uzasadnioną dociekliwością
w tej sprawie. I jako taki emocje powinien wzbudzać takie jak każdy inny film o
nas, zrobiony z perspektywy świata, który ma nas generalnie gdzieś a troszczy
się o wymagającą sporych uproszczeń wykluczających hermetyczne dość niuanse
obywateli świata. Których nota bene bardzo wielu zasiądzie pewnie dziś przed
telewizorami w wielu polskich domach.
Ci,
którym zleży na dociekaniu czegokolwiek mogą sobie odpuścić.
Oczywiście
co innego byłoby, gdyby faktycznie okazało się, że przy filmie maczały palce jakieś
„esbeckie dzieci”. Wtedy faktycznie byłoby nad czym się pochylać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz