środa, 23 stycznia 2013

Jak się Kublik o Gargas potknęła

Kiedy pojawił się film pani Anity Gargas „Anatomia upadku” i zaraz poszedł w świat chyr, że jest on wręcz „kamieniem węgielnym” ciśniętym z rozmachem w szprychy oficjalnej wersji Komisji Millera, od razu można było wróżyć mu całkiem burzliwe życie. Szczególnie to medialne. I tak jedni czytali z nabożeństwem informacje a później popędzili po „GazPola” by później dopytywać znajomych czy już widzieli, drudzy natychmiast poczuli potrzebę, by dać odpór. Jedni z poczucia zawodowego obowiązku, inni, bo takie mają hobby i już. Do tej drugiej kategorii pozwolę sobie zaliczyć panią Agnieszkę Kublik. Dziennikarka „GazWybu” ruszyła do kontrakcji. Uwaga, że pani Kublik jest w materii, której ruszyła co najwyżej hobbystą bardzo istotna i jasna tak dla mnie jak i dla niej. Dlatego z Anitą Gargas nie walczy osobiście, własnymi rękami lecz posłużyła się fachowym, jak się jej najpewniej wydawało, narzędziem. Dokładnie zaś panem Maciejem Laskiem i innymi osobami badającymi zdarzenie w Smoleńsku, przepytywanym po projekcji filmu Anity Gargas przez Jagienkę Wilczak z „Polityki”. Wedle pani Kublik „Precyzja, z jaką eksperci rozprawiają się z tezami "Anatomii...", jest dla Gargas mordercza
W związku z tym natychmiast ruszyłem do Kublik patrzeć jak Lasek i spółka mordują Gargas. Gdyby próbować pozostać w tej kilerskiej poetyce, szef KBWL-u postanowił zrobić to wgrywając Gargas jej własny nóż i nim zadać pierwszy cios. Postanowił bowiem wykazać, że przynajmniej jeden ze świadków z „Anatomii”, prezentowany przez „niewiernych” nie chcących przyjąć millerowskiej ewangelii za prawdę objawioną jako świadek koronny, tak naprawdę potwierdza toczka w toczkę wersję oficjalną. Jak mu to wychodzi? Przynajmniej w relacji Kublik ciskającej Gargasową?
Nikołaj Szewczenko, kierowca autobusu jadącego rankiem 10 kwietnia 2010 r. do Smoleńska, opowiada, że widział samolot lecący kołami do dołu. Mówi to tak, jakby ogłaszał jakieś rewelacje, dopytuje nawet, czy został dobrze zrozumiany. Dokument nie informuje, w jakiej odległości od lotniska i od brzozy znajduje się ta droga. No i jakie ma znaczenie to, co widział kierowca.”
Pan Lasek wyjaśnia, jakie ma to znaczenie. A ja na niektóre elementy jego wywodów zwrócę uwagę. Kublik streszcza wywody szefa komisji. „Tymczasem w raporcie komisji Millera eksperci napisali, że tupolew nad brzozą leciał przechylony o 90 stopni - więc podwozie było doskonale widoczne z drogi. Lasek przypomina fakty: brzoza rośnie ok. 220-234 m od drogi, którą jechał autobus, lotnisko było po drugiej stronie. Samolot leciał z prędkością 75 m/s. Była gęsta mgła, widzialność pozioma wynosiła zaledwie 200 m, a pionowa jakieś 50 m. Lasek słusznie podsumowuje rewelacje Szewczenki jako potwierdzenie faktów opisanych przez komisję Millera; tupolew nad drogą był cały.
Cóż mi się w tym nie podoba i nie pasuje? Po pierwsze trzeba zwrócić uwagę na zawarte wyżej informacje topograficzne i pogodowe. Świadek, wg Laska, znajdował się mniej więcej w połowie drogi między wiadomą brzozą i lotniskiem, oddalony od miejsca potencjalnego uderzenia o drzewo na tyle daleko, że nie miał szans widzieć tupolewa zanim on, jak chce wersja oficjalna, urwał sobie skrzydło po kontakcie z brzozą i wykonał sławetną „półbeczkę”. Mgła, która wedle Laska nie pozwalała widzieć w poziomie dalej niż 200 m. nie pozwalała mu więc na to jeśli znajdował się o kilkadziesiąt metrów dalej od brzozy niż podana przez Laska maksymalna widoczność. Zatem  musiał widzieć samolot, który wg Kublik (piszącej za Laskiem) już nie miał kawałka skrzydła i „leciał przechylony o 90 stopni”.
I teraz ja mocno zastanawiam się jak twierdzenie, że świadek widział samolot „LECĄCY KOŁAMI DO DOŁU” miałby potwierdzać jego obrót o 90 stopni? Ja nie jestem ekspertem (to bardzo ważna uwaga, bo takich, co nie są w jego oczach ekspertami, on, pan Lasek, zjada nie krojąc ich nawet nożem) i posługuję się wyłącznie wyobraźnią, ale twierdzę, że jest tylko jedna oś, która umożliwia obrót samolotu o 90 stopni i równoczesne pozostanie jego podwozia u dołu. Tyle, że nikt w tej sprawie w ogóle akurat tej osi i takiej opcji nie rozpatrywał. Pan Lasek stara się przekonywać, że w takiej pozycji, jaka jemu wyszła, świadek nawet jeszcze lepiej widziałby koła, tyle, że sens wypowiedzi świadka nie polega na tym, że on widział koła dobrze czy nawet bardzo dobrze tylko widział samolot z kołami do dołu. No i jeszcze to zadowolenie pani Kublik, że „nad drogą samolot był cały”. 220- 230 metrów od miejsca, gdzie jakoby stracił skrzydło. Ja tam nie wiem ale chyba bym o samolocie bez takiego kawału skrzydła raczej nie powiedział, że był „cały”. Rozumiem intencję pani Kublik wojującej z wersją wybuchu w powietrzu. Otóż zgoda, jakoś można tu mieć takie wątpliwości. Dokładnie jednak jak te o „całym samolocie” bez skrzydła.
Na tym jednym fragmencie „precyzyjnego mordu” nad Gargas poprzestanę. Bo jak kogoś raz złapię to później sensu dalszej gonitwy nie widzę.
Tu oczywiście przyznaje, że złapałem herolda czyli panią Kublik a nie Laska bo tekst w Polityce tylko przejrzałem by tę laskową topografię potwierdzić i co tam jeszcze od Gargas przejmie jako swoje nie wiem.
Zatem jeśli Gargas zaliczyła faktycznie „smoleński upadek”, pani Kublik wyszło nie mniej bolesne „smoleńskie potknięcie”. O Gargas.

Wszelkie cytaty: http://wyborcza.pl/1,75968,13282615,S

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz