Kiedy
pojawił się film pani Anity Gargas „Anatomia upadku” i zaraz poszedł w
świat chyr, że jest on wręcz „kamieniem węgielnym” ciśniętym z rozmachem
w szprychy oficjalnej wersji Komisji Millera, od razu można było wróżyć
mu całkiem burzliwe życie. Szczególnie to medialne. I tak jedni czytali
z nabożeństwem informacje a później popędzili po „GazPola” by później
dopytywać znajomych czy już widzieli, drudzy natychmiast poczuli
potrzebę, by dać odpór. Jedni z poczucia zawodowego obowiązku, inni, bo
takie mają hobby i już. Do tej drugiej kategorii pozwolę sobie zaliczyć
panią Agnieszkę Kublik. Dziennikarka „GazWybu” ruszyła do kontrakcji.
Uwaga, że pani Kublik jest w materii, której ruszyła co najwyżej
hobbystą bardzo istotna i jasna tak dla mnie jak i dla niej. Dlatego z
Anitą Gargas nie walczy osobiście, własnymi rękami lecz posłużyła się
fachowym, jak się jej najpewniej wydawało, narzędziem. Dokładnie zaś
panem Maciejem Laskiem i innymi osobami badającymi zdarzenie w
Smoleńsku, przepytywanym po projekcji filmu Anity Gargas przez Jagienkę
Wilczak z „Polityki”. Wedle pani Kublik „Precyzja, z jaką eksperci rozprawiają się z tezami "Anatomii...", jest dla Gargas mordercza”
W
związku z tym natychmiast ruszyłem do Kublik patrzeć jak Lasek i spółka
mordują Gargas. Gdyby próbować pozostać w tej kilerskiej poetyce, szef
KBWL-u postanowił zrobić to wgrywając Gargas jej własny nóż i nim zadać
pierwszy cios. Postanowił bowiem wykazać, że przynajmniej jeden ze
świadków z „Anatomii”, prezentowany przez „niewiernych” nie chcących
przyjąć millerowskiej ewangelii za prawdę objawioną jako świadek
koronny, tak naprawdę potwierdza toczka w toczkę wersję oficjalną. Jak
mu to wychodzi? Przynajmniej w relacji Kublik ciskającej Gargasową?
„Nikołaj
Szewczenko, kierowca autobusu jadącego rankiem 10 kwietnia 2010 r. do
Smoleńska, opowiada, że widział samolot lecący kołami do dołu. Mówi to
tak, jakby ogłaszał jakieś rewelacje, dopytuje nawet, czy został dobrze
zrozumiany. Dokument nie informuje, w jakiej odległości od lotniska i od
brzozy znajduje się ta droga. No i jakie ma znaczenie to, co widział
kierowca.”
Pan
Lasek wyjaśnia, jakie ma to znaczenie. A ja na niektóre elementy jego
wywodów zwrócę uwagę. Kublik streszcza wywody szefa komisji. „Tymczasem
w raporcie komisji Millera eksperci napisali, że tupolew nad brzozą
leciał przechylony o 90 stopni - więc podwozie było doskonale widoczne z
drogi. Lasek przypomina fakty: brzoza rośnie ok. 220-234 m od drogi,
którą jechał autobus, lotnisko było po drugiej stronie. Samolot leciał z
prędkością 75 m/s. Była gęsta mgła, widzialność pozioma wynosiła
zaledwie 200 m, a pionowa jakieś 50 m. Lasek słusznie podsumowuje
rewelacje Szewczenki jako potwierdzenie faktów opisanych przez komisję
Millera; tupolew nad drogą był cały.”
Cóż
mi się w tym nie podoba i nie pasuje? Po pierwsze trzeba zwrócić uwagę
na zawarte wyżej informacje topograficzne i pogodowe. Świadek, wg Laska,
znajdował się mniej więcej w połowie drogi między wiadomą brzozą i
lotniskiem, oddalony od miejsca potencjalnego uderzenia o drzewo na tyle
daleko, że nie miał szans widzieć tupolewa zanim on, jak chce wersja
oficjalna, urwał sobie skrzydło po kontakcie z brzozą i wykonał sławetną
„półbeczkę”. Mgła, która wedle Laska nie pozwalała widzieć w poziomie
dalej niż 200 m. nie pozwalała mu więc na to jeśli znajdował się o
kilkadziesiąt metrów dalej od brzozy niż podana przez Laska maksymalna
widoczność. Zatem musiał widzieć samolot, który wg Kublik (piszącej za Laskiem) już nie miał kawałka skrzydła i „leciał przechylony o 90 stopni”.
I teraz ja mocno zastanawiam się jak twierdzenie, że świadek widział samolot „LECĄCY KOŁAMI DO DOŁU” miałby
potwierdzać jego obrót o 90 stopni? Ja nie jestem ekspertem (to bardzo
ważna uwaga, bo takich, co nie są w jego oczach ekspertami, on, pan
Lasek, zjada nie krojąc ich nawet nożem) i posługuję się wyłącznie
wyobraźnią, ale twierdzę, że jest tylko jedna oś, która umożliwia obrót
samolotu o 90 stopni i równoczesne pozostanie jego podwozia u dołu.
Tyle, że nikt w tej sprawie w ogóle akurat tej osi i takiej opcji nie
rozpatrywał. Pan Lasek stara się przekonywać, że w takiej pozycji, jaka
jemu wyszła, świadek nawet jeszcze lepiej widziałby koła, tyle, że sens
wypowiedzi świadka nie polega na tym, że on widział koła dobrze czy
nawet bardzo dobrze tylko widział samolot z kołami do dołu. No i jeszcze
to zadowolenie pani Kublik, że „nad drogą samolot był cały”.
220- 230 metrów od miejsca, gdzie jakoby stracił skrzydło. Ja tam nie
wiem ale chyba bym o samolocie bez takiego kawału skrzydła raczej nie
powiedział, że był „cały”. Rozumiem intencję pani Kublik wojującej z
wersją wybuchu w powietrzu. Otóż zgoda, jakoś można tu mieć takie
wątpliwości. Dokładnie jednak jak te o „całym samolocie” bez skrzydła.
Na
tym jednym fragmencie „precyzyjnego mordu” nad Gargas poprzestanę. Bo
jak kogoś raz złapię to później sensu dalszej gonitwy nie widzę.
Tu
oczywiście przyznaje, że złapałem herolda czyli panią Kublik a nie
Laska bo tekst w Polityce tylko przejrzałem by tę laskową topografię
potwierdzić i co tam jeszcze od Gargas przejmie jako swoje nie wiem.
Zatem
jeśli Gargas zaliczyła faktycznie „smoleński upadek”, pani Kublik
wyszło nie mniej bolesne „smoleńskie potknięcie”. O Gargas.
Wszelkie cytaty: http://wyborcza.pl/1,75968,13282615,S
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz