- Tak, to my
stoimy za śmiercią pasażerów tamtego lotu – powiedział rosyjski szef państwa.
- Acha –
odpowiedział szef państwa polskiego.
To
oczywiście takie „sajens fikszyn” na które nie ma co liczyć. Nie dlatego, że to
nie jest możliwe. Dlatego, że to byłaby taka „Game over” a największy gracz
chyba nie ma zamiaru jeszcze długo jej kończyć.
Takie rzecz
jak ten dialog z początku w realnym
świecie się nie zdarzają. Ani nawet w świecie dyplomacji w którym real mocno
przenika się z inscenizacją. Zwłaszcza tam. Tam nawet stuprocentowe „ściemy”
musza być realne i prawdopodobne do granic prawdopodobieństwa. Inaczej nie ma
sensu inscenizować ani ściemniać.
Ale gdyby taka sytuacja miała miejsce myślę,
że tak by właśnie przebiegła. Nie inaczej.
Oczywiście mógłbym rzecz ograniczyć tylko do pierwszej wypowiedzi i
dywagować jak powinien zachować się ów „szef państwa polskiego”. Tyle, że na to
szkoda czasu. Można bez ryzyka przyjąć, że większość potencjalnych „szefów
państwa polskiego” zareagowałaby jak napisałem. Uznając na dodatek, że tak
właśnie trzeba i wypinając później pierś po różne Polonie Restituty a nawet
Virtuti Militari. I pewnie nie pojąłby pretensji w rodzaju tych, które ja
zgłaszam.
W
wypowiedziach różnych bardziej lub mniej związanych z obecną władzą speców lub
znawców od „polityki zagranicznej” i „dyplomacji” najbardziej zdumiewa mnie
przywiązanie do doktryny czy tam strategii dyplomatycznej, którą ja nazywam
„kastracyjną”. Sprowadza się ona do publicznego manifestowania że nie mamy
odwagi albo ochoty na takie działania, które mogłyby być źle widziane u jednego
z naszych sąsiadów. Oczywiście pewien jestem, że w ten sposób działalibyśmy w
przypadku każdego z naszych sąsiadów ale w praktyce ćwiczymy na jednym i przy
nim zostańmy.
Takie
ogłaszanie wszem i wobec że priorytetem dla nas jest „zachowanie dobrych
stosunków” to nie tylko dyplomatyczny analfabetyzm. A w zasadzie analfabetyzm
połączony z ekshibicjonizmem. Publiczne ogłaszanie, że „przecież nie wypowiemy
wojny Rosji” jest publicznym wyrzeczeniem się jednego z podstawowych narzędzi
dyplomacji czyli możliwości nacisku, blefu i manipulacji. Ja nie twierdze, że
mamy wypowiadać wojnę czy nawet posuwać się do mniej brzemiennych w skutki
retorsji wobec sąsiada. Ale nie podoba mi się publiczne ogłaszanie granic
naszych reakcji. I to granic przebiegających zaraz za potulnym podkuleniem
ogona.
Z tym jest
przecież jak z pokerzystą- idiotą który siadając do gry wszem i wobec oświadcza
do jakich stawek i w jaki sposób będzie licytował mając określone kombinacje
kart.
Takie
zachowania jak obnoszenie się z „troską o stan stosunków polsko- rosyjskich”
jest oczywistym sygnałem - zachętą, by tę naszą „zatroskaną” miękkość
sprawdzać.
Efekty
dostrzegać zaczynają już nawet ci, którzy tej durnej polityki byli
prekursorami. Przyznam, że niebywałą schadenfreude odczuwałem gdy nasz
„najpierwszy dyplomata” Donald Tusk, który pierwszy pytał swego czasu z ironią
czy ma Rosji wypowiedzieć wojnę w dwa lata później już bez tej ironii „nie
wykluczał” prowokacji gdy się musiał tłumaczyć z nie dającego się przecież
wytłumaczy inaczej niż tylko udziałem stosownych „radzieckich” służb wycieku
koszmarnych zdjęć. To nagłe nawrócenie się z wyznawanej dotąd doktryny „polsko-
rosyjskiego ocieplenia” nastąpiło jednak trochę zbyt późno i zdecydowanie było
zbyt miękkie i zbyt mało ostentacyjne.
I trudno
przez to wykluczyć, że jeszcze parę razy przyjdzie Tuskowi „nie wykluczać”
kolejnych „prowokacji”. Tym bardziej, że wciąż mamy stado „pożytecznych idiotów”
pętających się po redakcjach i stacjach telewizyjnych by manifestować swą poważną
obawę o kształt naszych relacji ze wschodnim sąsiadem. Wręcz sugerujących że
naszą racją stanu jest ich, znaczy Rosjan, racja stanu.
Trudno inaczej
rzecz rozumieć jeśli ma się w pamięci liczbę mniej lub bardziej otwartych deklaracji
że się Rosja nie musi nas obawiać oraz tłum, który za tym stoi. Mając takie stronnictwo
tu u nas mogą się Ruscy z „kuricą” obchodzić jak im się żywnie podoba. Nie
zagdacze inaczej niż tylko z pokorą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz