Pisząc
wczoraj o tym, że od ludzi, których wynajmujemy sobie do „brudnej roboty”
zwanej polityką powinniśmy wymagać więcej niż od ludzi „zwykłych” niejako
dotknąłem tego, o czym chcę pisać dziś. Dotyczy to szerzej osób publicznych,
które mają łatwiejszy dostęp do tych bardziej popularnych mediów a przez nie do
szerszej grupy odbiorców.
Choć
niektórych bardzo to przestraszyło, ja akurat z pewnym rozbawieniem
przeczytałem że największym wrogiem naszej demokracji jest Artur Nicpoń. Nie
wiem czy Artur czuje się nobilitowany publikacją „Wyborczej”. Bezwzględnie
powinien. „Wyborcza” o nikim nie napisze jeśli uważa, że jest nikim.
Co
mnie tak rozbawiło w „aferze Nicponia”? To mianowicie, że z może niezbyt
delikatnej uwagi dotyczącej istoty demokracji, rzuconej jak mi się wydaje nie
do końca poważnie, starała się zrobić istną „czterotonową bombę saletrową” choć
wiedziała doskonale, że to co najwyżej zwój kabelków. Mogący posłużyć różnie
dobrze do zbudowania detonatora jak też programatora lampek choinkowych.
Nie
wiem czy „Wyborcza” zdołała zauważyć ale wypowiedź Nicponia przetrawiona przez
jej publicystów mieści się jak najbardziej w ujawnianym coraz częściej
elitarnym nurcie pozornie tylko nowej, dość specyficznej z punktu widzenia
naszego konstytucyjnie gwarantowanego ustroju myśli politycznej.
Reprezentowanej przez takie umysły jak Kazimierz Kik czy Marcin Król. Myśli
politycznej skłaniającej się ku temu, że demokracja to taki ustrój- dziwka
który od czasu do czasu można ordynarnie wydymać w czyimś interesie. Różnią się
tylko, acz bardzo fundamentalnie, w szczegółach dotyczących metod.
Ktoś
powie, że przy Nicponiu obaj panowie to wyższa kultura polityczna i prawdziwi
obrońcy demokracji. Tacy z nich obrońcy jak cała miniona już na szczęście
„demokracja ludowa”. Działający wedle tego samego schematu w którym ktoś
(kiedyś partia a teraz panowie Kik, Król i jeszcze pewnie jacyś inni) „wie
lepiej”. Nie tylko lepiej od obywatela ale i od całego ustrojowego dorobku.
Wracając do porównania Nicponia, który demokracji za wysoko nie ceni i
„prawdziwych obrońców demokracji” w osobach Kika i Króla warto zauważyć coś, co
i „Wyborczej” i reszcie zorientowanych wyraźnie umyka. Otóż „czarny charakter”
z koła PiS w Oleśnicy, choć pewnie nie za bardzo ceni demokracje jako sposób
organizacji społeczeństwa, pozostaje jej wierny póki ona obowiązuje. Nie można
tego powiedzieć o obu wymienionych. O ile Nicpoń proponuje poddanie, mówiąc
delikatnie, bardzo kontrowersyjnego pomysłu jak najbardziej demokratycznej
procedurze o tyle „dwaj panowie Ka” wprost nawołują do łamania zasad demokracji
albo wręcz prawa demokratycznego kraju jakoby w obronie demokracji. Oczywiście
nie mam wątpliwości że chodzi im nie o żadną tam demokrację (bo gdyby tak było
żaden tak monstrualnie durny pomysł nie byłby w stanie przez myśl im przejść)
ale o polityczne status quo, które akurat im pasuje. Pamiętam czasy sprzed lat
kilku gdy ćwiczyliśmy podobną sytuacje to jest nawoływanie pewnych środowisk do
nie podporządkowywania się demokratycznie uchwalonego prawa.
Nie
ukrywając, że gdyby przyszło mi uczestniczyć w demokratycznej procedurze Artura
Nicponia byłbym zdecydowanie przeciw sugerowanemu i poddanemu pod głosowanie
rozwiązaniu. Jednak za dużo bardziej niebezpieczne uważam nawoływania obu panów
obrońców demokracji.
O
ile bowiem pomysł Nicponia jest tylko mniej lub bardziej niestrawnym żartem bez
szans nie tylko na realizację ale nawet na zaistnienie w sferze publicznej…
Oczywiście póki nie zajęła się nim „Wyborcza”… O tyle nawoływania panów
profesorów miały spory oddźwięk i jakiś tam skutek najpewniej wywołały. Jak na
razie tylko w postaci dyskusji nad intelektualna i psychiczną kondycją naszych
elit ale nie jest powiedziane, że to wszystko.
Nie
wiem czy obaj panowie, gdyby przyszło im przeczytać tytuł tej notki nawiązujący
do hasła wywiedzionego z wolteriańskiej bzdury będącej zasadą założycielską
wszelkich pseudodemokratycznych totalitaryzmów, odkryliby, zgodnie z zasadami
klasycznej a nie wolteriańskiej czy tam demoludowej logiki, że mówiąc o innych
(PiS czy tam Kaczyński) mówią i o sobie.
Bo jak by na to nie patrzeć, ich chęć majstrowania przy prawie i tak
zwanych zdobyczach demokracji jest oczywistym działaniem na szkodę i tego
ustroju i tych, którzy w nim widzą zabezpieczenie swego bytu w świecie, po
którym w zasadzie można się spodziewać wszystkiego. Wszystkiego najgorszego.
Zatem
z dwojga złego mniej się boję Artura Nicponia, który nawet gdyby próbował na
poważnie przeprowadzić wspomnianą procedurę odstrzału, najpewniej przepadłby w
głosowaniu ludowym. No chyba, żeby nie przepadł. Tylko co wtedy? Oczywiście to
głupie pytanie jeśli wierzy się w mądrość ludu i oddaje mu się narzędzie
decydowania…
I
tu mamy sedno sprawy. Najistotniejszą różnicą między Nickiem a „panami
profesorami Ka” jest to, że on wierzy w to że obywatele wiedza czego chcą i co
jest dla nich dobre i w związku z tym trzeba się z tym liczyć zaś wspomniani
panowie wykazują coś w rodzaju pogardy dla tego, co oficjalnie stanowi dla nich
wartość najwyższą. Nie inaczej należy traktować ich gotowość pozaprawnego
„regulowania” bardzo przecież konkretnie opisanego systemu.
Oczywiście
nawet tak nie panujące nad swymi emocjami osoby publiczne jak Król czy Kik mają
prawo nawoływać że „nie ma demokracji dla Arturów Nicponiów” uzasadniając to
jakąś naciąganą opowiastką o „rozsadzaniu demokracji od środka”. Jednak ci,
którym naprawdę na sercu leżą zdobycze i zasady demokracji powinni na to
reagować alergicznie. Nie na pogawędkę Nicponia z wyrusem, której kibicowała
najpewniej co najwyżej garstka stałych bywalców, ale na wygłupy naszych panów profesorów. To
oni, mając do dyspozycji wsparcie usłużnych i wyjątkowo bezkrytycznych mediów
sączą obywatelom do głów prawdziwą truciznę. Mogąca przekonać tychże obywateli,
że dla dobra demokracji dozwolone są oczywiste gwałty dokonywane na tejże. A to
jest myślenie leżące u źródeł nie jednego totalitarnego systemu wyrosłego z
durnej lekkomyślności obywateli z powagą wysłuchujących tych i podobnych im
durniów. Wysłuchujących ich bo ci legitymują się stosownymi tytułami i
promowani są przez stosowne tytuły.
Ktoś
może się oburzyć, że lekceważę zagrożenie jakim jest pomysł Artura Nicponia a
rozdmuchuję luźne dywagacje ludzi, którzy coś jednak sobą reprezentują. Nic nie
lekceważę. W tym właśnie rzecz. Po prostu przykładam do obu spraw tę samą miarę
i wychodzi mi, że zanim Artur Nicpoń na poważnie pomyśli o swoim referendum
pomysły panów profesorów komuś może się spodobać na tyle, że zechce go
wypróbować w praktyce.
To,
co sadze w powyższej sprawie potwierdzają zresztą „dalsze losy” całej sprawy. O
ile wobec Artura Nicponia już zostały wyciągnięte konsekwencje i być może na
nich się nie skończy o tyle wobec profesorów nikt nie wyciągnął i chyba nawet
nie zamierza wyciągać żadnych konsekwencji**. Choćby w postaci prostego
komunikatu „kiedy pana słucham, myślę, że jest pan idiotą”.
Smutne
jest to, że wypowiadający się w sprawie Nicponia Tusk belki w swoim oku za nic
nie jest w stanie ujrzeć. Choć ma ona wyrazistą twarz Stefana Niesiołowskiego
oraz słuszna posturę Janusza Palikota. Czy też wreszcie, szukając
najoczywistszych analogii, obdarzonego wyjątkowo efektowna umysłowością oraz
takimż słownictwem młodzieńca z Bydgoszczy, Łukasza Kulpę, którym szef
Platformy Obywatelskiej nie miał dotąd czasu zająć choćby na tyle, na ile
Kaczyński zajął się Nicponiem. Tu aż się prosi uwaga, którą formułowałem we
wczorajszym tekście. Zacznijcie od swego podwórka. Politycy i wyborcy.
Zwłaszcza wyborcy.
*
http://wyborcza.pl/1,75248,12901181,Dzialacz_PiS__Czy_strzelac_do_Tuska__Szef_PiS_w_Olesnicy_.html
** http://wyborcza.pl/1,75248,12903984,Jaroslaw_Kaczynski_zawiesil_dzialacza_PiS_za_wpisy.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz