czwartek, 22 listopada 2012

Nie ma demokracji dla wrogów demokracji



Pisząc wczoraj o tym, że od ludzi, których wynajmujemy sobie do „brudnej roboty” zwanej polityką powinniśmy wymagać więcej niż od ludzi „zwykłych” niejako dotknąłem tego, o czym chcę pisać dziś. Dotyczy to szerzej osób publicznych, które mają łatwiejszy dostęp do tych bardziej popularnych mediów a przez nie do szerszej grupy odbiorców.
Choć niektórych bardzo to przestraszyło, ja akurat z pewnym rozbawieniem przeczytałem że największym wrogiem naszej demokracji jest Artur Nicpoń. Nie wiem czy Artur czuje się nobilitowany publikacją „Wyborczej”. Bezwzględnie powinien. „Wyborcza” o nikim nie napisze jeśli uważa, że jest nikim.
Co mnie tak rozbawiło w „aferze Nicponia”? To mianowicie, że z może niezbyt delikatnej uwagi dotyczącej istoty demokracji, rzuconej jak mi się wydaje nie do końca poważnie, starała się zrobić istną „czterotonową bombę saletrową” choć wiedziała doskonale, że to co najwyżej zwój kabelków. Mogący posłużyć różnie dobrze do zbudowania detonatora jak też programatora lampek choinkowych.
Nie wiem czy „Wyborcza” zdołała zauważyć ale wypowiedź Nicponia przetrawiona przez jej publicystów mieści się jak najbardziej w ujawnianym coraz częściej elitarnym nurcie pozornie tylko nowej, dość specyficznej z punktu widzenia naszego konstytucyjnie gwarantowanego ustroju myśli politycznej. Reprezentowanej przez takie umysły jak Kazimierz Kik czy Marcin Król. Myśli politycznej skłaniającej się ku temu, że demokracja to taki ustrój- dziwka który od czasu do czasu można ordynarnie wydymać w czyimś interesie. Różnią się tylko, acz bardzo fundamentalnie, w szczegółach dotyczących metod.
Ktoś powie, że przy Nicponiu obaj panowie to wyższa kultura polityczna i prawdziwi obrońcy demokracji. Tacy z nich obrońcy jak cała miniona już na szczęście „demokracja ludowa”. Działający wedle tego samego schematu w którym ktoś (kiedyś partia a teraz panowie Kik, Król i jeszcze pewnie jacyś inni) „wie lepiej”. Nie tylko lepiej od obywatela ale i od całego ustrojowego dorobku. Wracając do porównania Nicponia, który demokracji za wysoko nie ceni i „prawdziwych obrońców demokracji” w osobach Kika i Króla warto zauważyć coś, co i „Wyborczej” i reszcie zorientowanych wyraźnie umyka. Otóż „czarny charakter” z koła PiS w Oleśnicy, choć pewnie nie za bardzo ceni demokracje jako sposób organizacji społeczeństwa, pozostaje jej wierny póki ona obowiązuje. Nie można tego powiedzieć o obu wymienionych. O ile Nicpoń proponuje poddanie, mówiąc delikatnie, bardzo kontrowersyjnego pomysłu jak najbardziej demokratycznej procedurze o tyle „dwaj panowie Ka” wprost nawołują do łamania zasad demokracji albo wręcz prawa demokratycznego kraju jakoby w obronie demokracji. Oczywiście nie mam wątpliwości że chodzi im nie o żadną tam demokrację (bo gdyby tak było żaden tak monstrualnie durny pomysł nie byłby w stanie przez myśl im przejść) ale o polityczne status quo, które akurat im pasuje. Pamiętam czasy sprzed lat kilku gdy ćwiczyliśmy podobną sytuacje to jest nawoływanie pewnych środowisk do nie podporządkowywania się demokratycznie uchwalonego prawa.
Nie ukrywając, że gdyby przyszło mi uczestniczyć w demokratycznej procedurze Artura Nicponia byłbym zdecydowanie przeciw sugerowanemu i poddanemu pod głosowanie rozwiązaniu. Jednak za dużo bardziej niebezpieczne uważam nawoływania obu panów obrońców demokracji.
O ile bowiem pomysł Nicponia jest tylko mniej lub bardziej niestrawnym żartem bez szans nie tylko na realizację ale nawet na zaistnienie w sferze publicznej… Oczywiście póki nie zajęła się nim „Wyborcza”… O tyle nawoływania panów profesorów miały spory oddźwięk i jakiś tam skutek najpewniej wywołały. Jak na razie tylko w postaci dyskusji nad intelektualna i psychiczną kondycją naszych elit ale nie jest powiedziane, że to wszystko.
Nie wiem czy obaj panowie, gdyby przyszło im przeczytać tytuł tej notki nawiązujący do hasła wywiedzionego z wolteriańskiej bzdury będącej zasadą założycielską wszelkich pseudodemokratycznych totalitaryzmów, odkryliby, zgodnie z zasadami klasycznej a nie wolteriańskiej czy tam demoludowej logiki, że mówiąc o innych (PiS czy tam Kaczyński) mówią i o sobie.  Bo jak by na to nie patrzeć, ich chęć majstrowania przy prawie i tak zwanych zdobyczach demokracji jest oczywistym działaniem na szkodę i tego ustroju i tych, którzy w nim widzą zabezpieczenie swego bytu w świecie, po którym w zasadzie można się spodziewać wszystkiego. Wszystkiego najgorszego.
Zatem z dwojga złego mniej się boję Artura Nicponia, który nawet gdyby próbował na poważnie przeprowadzić wspomnianą procedurę odstrzału, najpewniej przepadłby w głosowaniu ludowym. No chyba, żeby nie przepadł. Tylko co wtedy? Oczywiście to głupie pytanie jeśli wierzy się w mądrość ludu i oddaje mu się narzędzie decydowania…
I tu mamy sedno sprawy. Najistotniejszą różnicą między Nickiem a „panami profesorami Ka” jest to, że on wierzy w to że obywatele wiedza czego chcą i co jest dla nich dobre i w związku z tym trzeba się z tym liczyć zaś wspomniani panowie wykazują coś w rodzaju pogardy dla tego, co oficjalnie stanowi dla nich wartość najwyższą. Nie inaczej należy traktować ich gotowość pozaprawnego „regulowania” bardzo przecież konkretnie opisanego systemu.
Oczywiście nawet tak nie panujące nad swymi emocjami osoby publiczne jak Król czy Kik mają prawo nawoływać że „nie ma demokracji dla Arturów Nicponiów” uzasadniając to jakąś naciąganą opowiastką o „rozsadzaniu demokracji od środka”. Jednak ci, którym naprawdę na sercu leżą zdobycze i zasady demokracji powinni na to reagować alergicznie. Nie na pogawędkę Nicponia z wyrusem, której kibicowała najpewniej co najwyżej garstka stałych bywalców,  ale na wygłupy naszych panów profesorów. To oni, mając do dyspozycji wsparcie usłużnych i wyjątkowo bezkrytycznych mediów sączą obywatelom do głów prawdziwą truciznę. Mogąca przekonać tychże obywateli, że dla dobra demokracji dozwolone są oczywiste gwałty dokonywane na tejże. A to jest myślenie leżące u źródeł nie jednego totalitarnego systemu wyrosłego z durnej lekkomyślności obywateli z powagą wysłuchujących tych i podobnych im durniów. Wysłuchujących ich bo ci legitymują się stosownymi tytułami i promowani są przez stosowne tytuły.
Ktoś może się oburzyć, że lekceważę zagrożenie jakim jest pomysł Artura Nicponia a rozdmuchuję luźne dywagacje ludzi, którzy coś jednak sobą reprezentują. Nic nie lekceważę. W tym właśnie rzecz. Po prostu przykładam do obu spraw tę samą miarę i wychodzi mi, że zanim Artur Nicpoń na poważnie pomyśli o swoim referendum pomysły panów profesorów komuś może się spodobać na tyle, że zechce go wypróbować w praktyce.
To, co sadze w powyższej sprawie potwierdzają zresztą „dalsze losy” całej sprawy. O ile wobec Artura Nicponia już zostały wyciągnięte konsekwencje i być może na nich się nie skończy o tyle wobec profesorów nikt nie wyciągnął i chyba nawet nie zamierza wyciągać żadnych konsekwencji**. Choćby w postaci prostego komunikatu „kiedy pana słucham, myślę, że jest pan idiotą”.
Smutne jest to, że wypowiadający się w sprawie Nicponia Tusk belki w swoim oku za nic nie jest w stanie ujrzeć. Choć ma ona wyrazistą twarz Stefana Niesiołowskiego oraz słuszna posturę Janusza Palikota. Czy też wreszcie, szukając najoczywistszych analogii, obdarzonego wyjątkowo efektowna umysłowością oraz takimż słownictwem młodzieńca z Bydgoszczy, Łukasza Kulpę, którym szef Platformy Obywatelskiej nie miał dotąd czasu zająć choćby na tyle, na ile Kaczyński zajął się Nicponiem. Tu aż się prosi uwaga, którą formułowałem we wczorajszym tekście. Zacznijcie od swego podwórka. Politycy i wyborcy. Zwłaszcza wyborcy.
** http://wyborcza.pl/1,75248,12903984,Jaroslaw_Kaczynski_zawiesil_dzialacza_PiS_za_wpisy.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz