wtorek, 20 listopada 2012

Rozważania na wojnie domowej

Trudno o lepszy czas na poważną ocenę hipotetycznej jak na razie możliwości wystąpienia przeciwko sobie jakichś części Narodu lub grup naszego społeczeństwa niż dzień pochwycenia domorosłej odmiany Guya Fawkesa. Tym bardziej że mamy przecież do czynienia z samospełniająca się przepowiednią zawartą nie tak dawno w wypowiedzi Donalda Tuska określającej dość ciekawie rolę władzy w środkowoeuropejskim kraju, członku Unii Europejskiej w drugiej dekadzie XXI wieku. „zadaniem władzy jest strzec własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową". * Wspomniana wypowiedź jest zresztą symptomatyczna bo pokazuje i pozwala zrozumieć to czy takie wstrząs w ogóle jest możliwy i komu ewentualnie mógłby posłużyć.
Oczywiście nie twierdzę, że gdzieś w ukryciu Donald Tusk szykuje jakieś zbrojne zagony by je wysłać przeciwko jakimś „wolnym Polakom”. Nie, on nie musi nikogo wysyłać bo doskonale wie, że w obecnych warunkach nikt jemu zbrojnie nie jest w stanie zagrozić. Bo niby z czym miałby pójść przeciwko temu, czym dysponuje ktoś, kto sprawuje w Polsce władzę? Tak więc sugerowanie, że ktoś inny szykuje zbrojne zagony na Tuska jest jeszcze głupsze niż to, że Polakom grozi Tusk. I nie ma się co przejmować ostrzeżeniom różnych „lisów prasowych”, że ten i ów szykuje jakieś „bojówki” pisanym na kanwie bitwy stoczonej przez setki policjantów z paroma dziesiątkami rzeczywistych czy sfingowanych łobuzów. Pałki, broń gładko lufowa i armatki wodne przeciwko racom i koszom na śmieci.
Zatem nawet jeśli jeszcze znajdzie się kilku naszych „Guyów Fawkesów” to i tak nie będą oni Pugaczowami czy Tmaszami Munzerami zdolnymi pociągnąć za sobą tłumy. Raczej „pasjonatami” grzebiącymi pokątnie w zwojach kabli i bryłkach C4.
Po co zatem Donald Tusk wyjechał z tą „wojna domową”? Po pierwsze bo mu ona wyjątkowo pasuje. Oczywiście jako pewne retoryczne „narzędzie kreowania polityki”. Nie przeczę, że mające jakąś tam skuteczność. Ale też i bez wątpienia obosieczne. W sposób może mniej imponujący, może i nawet nie dostrzegalny pokazujące przecież do jak żałosnych argumentów odwoływać się musi siła polityczna, która władzę zdobywała obietnicą wprowadzenia ładu społecznego po czasach, które miały być jego pozbawione. Nie wiem czy są jeszcze tacy, którzy porównując czasy dzisiejsze i rządy poprzedniej ekipy w tym co mamy dziś widzieć będą okres większego spokoju społecznego.
Oczywiście można wina obarczyć politycznego konkurenta obecnej władzy. Tyle, że takie przedstawienie sprawy z rzeczywistością miałoby mało wspólnego. Jeśli przyjrzeć się temu, co działo się w ostatnim czasie trudno nie zauważyć, że każdy zamęt i konflikt premiuje tych, co teraz rządzą a każda merytoryczna dyskusja ich konkurentów. Myślę ale też i widzę, że po ostatnim wahnięciu vox populi PiS zrozumiał, że stosowana nawet w słusznej sprawie gwałtowna retoryka nie służy mu. Może nawet wbrew publicznym wypowiedziom rozumie, że to, co ostatnio stracił będzie odrabiał długo i bez gwarancji sukcesy. Takiego zbiegu korzystnych zdarzeń jaki mu się przytrafił w tym roku trudno oczekiwać ponownie. Choć jednak, oceniając i działania a przede wszystkim retorykę obecnej ekipy rządzącej, łatwo przyjąć, że w jej przypadku lepiej to już było. I to jakiś czas temu. Wydaje się że poza straszeniem wojną i innymi potworami to wszystko, na co ta ekipa potrafi się zdobyć. I w związku z tym nie będzie się wahała tego używać. Nie licząc się z tym, że w ten sposób może wygenerować kolejnych czy to Cybów czy Guyów Fawkesów. Jak widać to akurat wychodzi jej nadzwyczajnie.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w zależności od politycznych sympatii moja ocena ciężaru winy władzy i opozycji będzie bardzo różna i odległa od siebie jak Wenus i Mars.
To zaś wynika już z tego, że zimną odmianę wojny domowej mamy u nas od dość dawna. Można się kłócić czy od dnia w którym Donald Tusk nie został Prezydentem czy może od dnia w którym Prezydentowi- elektowi przeszkadzać zaczął krzyż na Krakowskim Przedmieściu czy wreszcie któreś z działań czy słów Kaczyńskiego. „Można się kłócić” to zresztą zwrot, który chyba nie pasuje do całej sytuacji. Chciałbym naprawdę by rzecz cała sprowadzała się tylko do kłótni. Ale to marzenie bez szans na spełnienie. Jakiś czas temu przeczytałem w jednym z portali dość idiotycznie zatytułowaną informację. „Kłopoty przyjaciela Lecha Kaczyńskiego” a opisującą obecne zawirowania polityczne w Gruzji. Notka jak notka, tytuł jak tytuł ale najciekawsze były komentarze mogące sugerować, że ich autorami były istoty w dużym stopniu wymóżdżone przez nienawiść do Kaczyńskiego. Oczywiście zdaję sobie sprawę że tekst o Tusk wywołuje podobne reakcje.
Wracając do wojny domowej i do „chronienia rodaków” przed tym zjawiskiem trzeba jasno powiedzeń, że to obecnej władzy wychodzi gorzej niż cokolwiek innego. Oczywiście wychodzi jak wychodzi bo tak ma być. Bo to się opłaca.
Można nawet zasugerować by krakowskiemu Guyowi Fawkesowi potajemnie w zaciszu bezpieczniackich lochów wręczyć legitymację partii rządzącej. Tak celnie i akuratnie wpisał się w propagowana ostatnio przez „władze” narrację.
Swoją drogą ciekawe jak ów „zamach” zostanie przez obecna władzę „zagospodarowany”. Nie za bardzo mi się chce wierzyć, że, nawiązując do wspomnianego wyżej tekstu, może się zdobyć na „wariant gruziński” ale czemuś to upublicznienie informacji musi służyć. Oczywiście czemuś więcej niż tylko podtrzymaniu społecznego napięcia i przekonania, że władza ofiarnie i nie szczędząc środków zamierza strzec „własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową".
Retoryka wojenna zdaje się mieć w naszej polityce coraz większe wzięcie i coraz większą przyszłość. Jeśli dodać do tego, co już zostało powiedziane wiadomy „pakt antyfaszystowski” wychodzi na to, że od naszych polityków niedługo niczego innego oczekiwać nie będziemy mogli poza gotowością do walki. Z „watahą” z „ruskimi agentami”, z „faszystami” i z kim tam jeszcze uznają za słuszne i konieczne.
Zatrzymując się jeszcze na chwile przy sprawie „krakowskiego zamachowca” przyznam, że pierwsze, co mi przyszło do głowy to zapał i pośpiech, z jakim zameldowano społeczeństwu o całym zdarzeniu. Nie negując skali zagrożenia śmiem twierdzić, że w tym wszystkim ważniejsza zdaje się chęć wykorzystania całej sprawy medialnie od możliwości profesjonalnego prowadzenia działań. Zanim było wiadomo, że były kolejne zatrzymania zastanawiałem się czy aby nie za szybko rzecz ujawniono bo w to mógłby być zamieszany ktoś jeszcze. Teraz, gdy powiedziano, że tak właśnie było szokuje mnie podana publicznie informacja że „możliwe są dalsze zatrzymania”. Z tego zaś wynika, że albo nasze służby są tak nieudolne, że umykają im szczegóły, które z zamkniętymi oczami wskazałby podrzędny scenarzysta kina sensacyjnego klasy C albo tak bardzo są te nasze służby na służbie tych, którym na rękę jest cała ta „wojna domowa”. Aż nie wiem co wybrać. Bo w pierwszym przypadku bać się trzeba wszystkiego a w drugim… A w drugim to dopiero jest się czego bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz