Trudno
o lepszy czas na poważną ocenę hipotetycznej jak na razie możliwości
wystąpienia przeciwko sobie jakichś części Narodu lub grup naszego
społeczeństwa niż dzień pochwycenia domorosłej odmiany Guya Fawkesa. Tym
bardziej że mamy przecież do czynienia z samospełniająca się
przepowiednią zawartą nie tak dawno w wypowiedzi Donalda Tuska
określającej dość ciekawie rolę władzy w środkowoeuropejskim kraju,
członku Unii Europejskiej w drugiej dekadzie XXI wieku. „zadaniem władzy jest strzec własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową". *
Wspomniana wypowiedź jest zresztą symptomatyczna bo pokazuje i pozwala
zrozumieć to czy takie wstrząs w ogóle jest możliwy i komu ewentualnie
mógłby posłużyć.
Oczywiście
nie twierdzę, że gdzieś w ukryciu Donald Tusk szykuje jakieś zbrojne
zagony by je wysłać przeciwko jakimś „wolnym Polakom”. Nie, on nie musi
nikogo wysyłać bo doskonale wie, że w obecnych warunkach nikt jemu
zbrojnie nie jest w stanie zagrozić. Bo niby z czym miałby pójść
przeciwko temu, czym dysponuje ktoś, kto sprawuje w Polsce władzę? Tak
więc sugerowanie, że ktoś inny szykuje zbrojne zagony na Tuska jest
jeszcze głupsze niż to, że Polakom grozi Tusk. I nie ma się co
przejmować ostrzeżeniom różnych „lisów prasowych”, że ten i ów szykuje
jakieś „bojówki” pisanym na kanwie bitwy stoczonej przez setki
policjantów z paroma dziesiątkami rzeczywistych czy sfingowanych
łobuzów. Pałki, broń gładko lufowa i armatki wodne przeciwko racom i
koszom na śmieci.
Zatem
nawet jeśli jeszcze znajdzie się kilku naszych „Guyów Fawkesów” to i
tak nie będą oni Pugaczowami czy Tmaszami Munzerami zdolnymi pociągnąć
za sobą tłumy. Raczej „pasjonatami” grzebiącymi pokątnie w zwojach kabli
i bryłkach C4.
Po
co zatem Donald Tusk wyjechał z tą „wojna domową”? Po pierwsze bo mu
ona wyjątkowo pasuje. Oczywiście jako pewne retoryczne „narzędzie
kreowania polityki”. Nie przeczę, że mające jakąś tam skuteczność. Ale
też i bez wątpienia obosieczne. W sposób może mniej imponujący, może i
nawet nie dostrzegalny pokazujące przecież do jak żałosnych argumentów
odwoływać się musi siła polityczna, która władzę zdobywała obietnicą
wprowadzenia ładu społecznego po czasach, które miały być jego
pozbawione. Nie wiem czy są jeszcze tacy, którzy porównując czasy
dzisiejsze i rządy poprzedniej ekipy w tym co mamy dziś widzieć będą
okres większego spokoju społecznego.
Oczywiście
można wina obarczyć politycznego konkurenta obecnej władzy. Tyle, że
takie przedstawienie sprawy z rzeczywistością miałoby mało wspólnego.
Jeśli przyjrzeć się temu, co działo się w ostatnim czasie trudno nie
zauważyć, że każdy zamęt i konflikt premiuje tych, co teraz rządzą a
każda merytoryczna dyskusja ich konkurentów. Myślę ale też i widzę, że
po ostatnim wahnięciu vox populi PiS zrozumiał, że stosowana nawet w
słusznej sprawie gwałtowna retoryka nie służy mu. Może nawet wbrew
publicznym wypowiedziom rozumie, że to, co ostatnio stracił będzie
odrabiał długo i bez gwarancji sukcesy. Takiego zbiegu korzystnych
zdarzeń jaki mu się przytrafił w tym roku trudno oczekiwać ponownie.
Choć jednak, oceniając i działania a przede wszystkim retorykę obecnej
ekipy rządzącej, łatwo przyjąć, że w jej przypadku lepiej to już było. I
to jakiś czas temu. Wydaje się że poza straszeniem wojną i innymi
potworami to wszystko, na co ta ekipa potrafi się zdobyć. I w związku z
tym nie będzie się wahała tego używać. Nie licząc się z tym, że w ten
sposób może wygenerować kolejnych czy to Cybów czy Guyów Fawkesów. Jak
widać to akurat wychodzi jej nadzwyczajnie.
Oczywiście
zdaję sobie sprawę z tego, że w zależności od politycznych sympatii
moja ocena ciężaru winy władzy i opozycji będzie bardzo różna i odległa
od siebie jak Wenus i Mars.
To
zaś wynika już z tego, że zimną odmianę wojny domowej mamy u nas od
dość dawna. Można się kłócić czy od dnia w którym Donald Tusk nie został
Prezydentem czy może od dnia w którym Prezydentowi- elektowi
przeszkadzać zaczął krzyż na Krakowskim Przedmieściu czy wreszcie któreś
z działań czy słów Kaczyńskiego. „Można się kłócić” to zresztą zwrot,
który chyba nie pasuje do całej sytuacji. Chciałbym naprawdę by rzecz
cała sprowadzała się tylko do kłótni. Ale to marzenie bez szans na
spełnienie. Jakiś czas temu przeczytałem w jednym z portali dość
idiotycznie zatytułowaną informację. „Kłopoty przyjaciela Lecha
Kaczyńskiego” a opisującą obecne zawirowania polityczne w Gruzji. Notka
jak notka, tytuł jak tytuł ale najciekawsze były komentarze mogące
sugerować, że ich autorami były istoty w dużym stopniu wymóżdżone przez
nienawiść do Kaczyńskiego. Oczywiście zdaję sobie sprawę że tekst o Tusk
wywołuje podobne reakcje.
Wracając
do wojny domowej i do „chronienia rodaków” przed tym zjawiskiem trzeba
jasno powiedzeń, że to obecnej władzy wychodzi gorzej niż cokolwiek
innego. Oczywiście wychodzi jak wychodzi bo tak ma być. Bo to się
opłaca.
Można
nawet zasugerować by krakowskiemu Guyowi Fawkesowi potajemnie w zaciszu
bezpieczniackich lochów wręczyć legitymację partii rządzącej. Tak
celnie i akuratnie wpisał się w propagowana ostatnio przez „władze”
narrację.
Swoją
drogą ciekawe jak ów „zamach” zostanie przez obecna władzę
„zagospodarowany”. Nie za bardzo mi się chce wierzyć, że, nawiązując do
wspomnianego wyżej tekstu, może się zdobyć na „wariant gruziński” ale
czemuś to upublicznienie informacji musi służyć. Oczywiście czemuś
więcej niż tylko podtrzymaniu społecznego napięcia i przekonania, że
władza ofiarnie i nie szczędząc środków zamierza strzec „własnej ojczyzny i rodaków przed pożogą, przed wojną, a szczególnie przed wojną domową".
Retoryka
wojenna zdaje się mieć w naszej polityce coraz większe wzięcie i coraz
większą przyszłość. Jeśli dodać do tego, co już zostało powiedziane
wiadomy „pakt antyfaszystowski” wychodzi na to, że od naszych polityków
niedługo niczego innego oczekiwać nie będziemy mogli poza gotowością do
walki. Z „watahą” z „ruskimi agentami”, z „faszystami” i z kim tam
jeszcze uznają za słuszne i konieczne.
Zatrzymując
się jeszcze na chwile przy sprawie „krakowskiego zamachowca” przyznam,
że pierwsze, co mi przyszło do głowy to zapał i pośpiech, z jakim
zameldowano społeczeństwu o całym zdarzeniu. Nie negując skali
zagrożenia śmiem twierdzić, że w tym wszystkim ważniejsza zdaje się chęć
wykorzystania całej sprawy medialnie od możliwości profesjonalnego
prowadzenia działań. Zanim było wiadomo, że były kolejne zatrzymania
zastanawiałem się czy aby nie za szybko rzecz ujawniono bo w to mógłby
być zamieszany ktoś jeszcze. Teraz, gdy powiedziano, że tak właśnie było
szokuje mnie podana publicznie informacja że „możliwe są dalsze
zatrzymania”. Z tego zaś wynika, że albo nasze służby są tak nieudolne,
że umykają im szczegóły, które z zamkniętymi oczami wskazałby podrzędny
scenarzysta kina sensacyjnego klasy C albo tak bardzo są te nasze służby
na służbie tych, którym na rękę jest cała ta „wojna domowa”. Aż nie
wiem co wybrać. Bo w pierwszym przypadku bać się trzeba wszystkiego a w
drugim… A w drugim to dopiero jest się czego bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz