Tak naprawdę będzie o jednej ulicy a ściślej o jednym
(bardzo konkretnym) numerze na niej. Ale zanim przeniesiemy się tam, skoczymy
pod inny adres. Na ulice Barską pod numer
28/32. Konkretnie do momentu, w którym głos w najgłośniejszej w ostatnim
czasie sprawie zabrał główny lokator
budynku wzniesionego na posesji pod tym właśnie wspomnianym adresem,
Prokurator Generalny, pan Andrzej Seremet. Wypowiedział się on dość ciekawie na
temat wiadomej publikacji i swego (mniej lub bardziej mimowolnego) udziału w
jej powstaniu. O tym sporo już napisano i ja nie mam ani zamiaru ani pomysłu by
w tej kwestii cokolwiek dodać.
Jednak w opublikowanym przez Polską Agencję Prasową i
dość często cytowanym materiale zawierającym wersję Prokuratora Generalnego
jest jeden fragment, również już zresztą przywoływany w publikacjach, który
nieco mnie zastanowił. Nawet nie on sam ale w zestawie ze zdarzeniami i
zachowaniami, które w dniu publikacji miały miejsce i były zarówno wspominane w
mediach jak też komentowane.
Informuje więc PAP co następuje: „Seremet potwierdził, że 2
października spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem i przedstawił mu
informację w sprawie. Dodał, że wiedziało o niej kilkanaście osób, a
"niestety jest pewną przypadłością naszego życia publicznego, że pewne
rzeczy w dyskrecji nie pozostają zbyt długo". "O publikacji ani
premier, ani ja nie mieliśmy pojęcia" - podkreślił.”*
Istotna jest ta data, którą podaje Prokurator Generalny
i która dość znacznie wyprzedza głośną (głośniejszą od bomb) publikację
„Rzeczpospolitej”. Równie istotne jest, że coś tam Seremet Tuskowi tego 2
października przekazał. Nie kwestionując wiarygodności najwyższego z
prokuratorów przyjmijmy, że pobiegł do Tuska z nic nie znaczącą przecież
informacją o tych cząstkach „materiałów
wysokoenergetycznych, podobnych do materiałów wybuchowych”. Pobiegł choć nie
wiadomo po co. Z czymś takim?
Pewnie też, tak
jak Wróblewskiemu, wyjaśnił Premierowi, że nie ma się czego bać ani wyciągać
pochopnych wniosków bo mógł to być na przykład namiot z PCV. Swoją drogą myślę,
że obecność namiotu z PCV na pokładzie rządowego samolotu, w przedziale
pasażerskim jest jeszcze bardziej tajemnicza niż hipotetyczna obecność trotylu.
Dla trotylu jakieś tam uzasadnienie da się znaleźć, dla namiotu… nie wiem. Ale
wróćmy do istoty rzeczy.
2 października Donald Tusk uzyskał więc od Andrzeja
Seremeta wyczerpującą informację w sprawie efektów polskiej wyprawy do
Smoleńska. Jeśli wierzyć Seremetowi, powinna ona, podobnie jak później
Wróblewskiemu, dać Tuskowi powody do
całkowitego spokoju.
I tu przenosimy się do dnia wiadomego, w którym
zatrzęsła się w Polsce a w każdym razie w Warszawie ziemia. Przenosimy się na
Aleje Ujazdowskie 1/3. Dnia, w którym „Rzeczpospolita” opublikowała materiał
Cezarego Gmyza miejsce owo na jakieś czas stało się twierdzą nie do sforsowania
w której, jak mówiono, odbywały się jakieś gorące, nerwowe narady. Ponoć z
udziałem prokuratora Szeląga, który w pewnym momencie wszedł w buty pana Grasia
i „pragnął uspokoić opinie publiczną”. Jak się domyślam, wcześniej, udając się
pod wspomniany adres, „pragnął uspokoić” tych, którzy się tam zebrali „cali w
strachu”.
I tu pojawia się zasadnicze pytanie. Z czego wynikała
ta cała bardzo nerwowa reakcja ekipy, paraliżująca ją do tego stopnia, że
jedyny złapany wtedy „w otwartym terenie” Minister Nowak robił wielkie oczy,
wzruszał ramionami i przysięgał, że nic nie wie, skoro od początku października
Tusk (a z nim te enigmatyczne dość „kilkanaście osób”) wiedział, że chodzi o
jakieś tam nic nie znaczące cząstki „materiałów wysokoenergetycznych”, mogące
być namiotem, perfumą albo czymkolwiek?
Paraliż władzy, jaki nastąpił na pół dnia, póki
samozwańczy „rzecznik rządu”, płk Szeląg nie „uspokoił opinii publicznej” jest
w tych okolicznościach, o których wspominał Seremet dość zdumiewająca. jakoś
trudno mi uwierzyć, że Donald Tusk boi się namiotów z PCV albo odczuwa jakiś
wstręt gdy ma do czynienia z perfumami. W tej sytuacji oczekuję, nie wiem czy
nadal od prokuratora Szeląga, wyjaśnień czemu te „nie będące ale nie wykluczone
jednak, że mogące być” jakieś tam cząstki „materiałów wysokoenergetycznych” kat
przeraziły Premiera i resztę z tych „kilkunastu osób”. Przecież nie ma się na
dobra sprawę czego bać.
To tylko namiot przecież…
Chyba, że tak naprawdę tego 2 października wszyscy
wtajemniczeni wiedzieli, że wszystko jest jasne. I tylko mieli nadzieję, że
rzecz da się jakoś przykryć skoro próbki spoczęły zaplombowane w jakimś sejfie
Federacji Rosyjskiej bez żadnej daty przekroczenia polskiej granicy. Kiedy więc
ukazała się publikacja, o której wedle Seremeta Premier nie miał pojęcia, nie
mogła spowodować innej reakcji tylko taka, która przypominała wetknięcie kija w
uśpione mrowisko.
Tak to ów namiot z PCV zatrząsł najpierw Kancelarią
Premiera a później resztą Polski. Swoją drogą śmieszne to państwo, które tak
reaguje na szmatę z plastiku. Śmieszne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz