Do
Jana Kobylańskiego nie mam nic. Nie miałem w zasadzie okazji zagłębiać się ani
w jego CV ani obecną działalność publiczną poza przeczytaniem kuriozalnego
materiału Mikołaja Lizuta w „Wyborczej”, w którym stało zarazem, że nie ma
absolutnie żadnych dowodów iż był Kobylański w jakimkolwiek obozie koncentracyjny
oraz i to, że właśnie w obozie koncentracyjnym, będąc najpewniej kapo, nawiązał
współpracę z Niemcami. Prawda, że finezyjne. Nie znam go więc się nie
wypowiadam.
Bo
tu nie chodzi o Kobylańskiego jako takiego tylko o fenomen Marszu Niepodległości,
w którym symbolicznie razem z Kobylańskim zdecydowało się iść znacznie więcej Polaków
niż wcześniej z Komorowskim.
Z
czego to wynika? N pewno nie z tego, co błędnie zinterpretowali organizatorzy
zapowiadając budowanie na bazie tego
oczywistego sukcesu jakiegoś ruchu, który miałby obalić system okrągłostołowy.
Przekonany jestem, ze to zbyt wczesna albo wręcz z gruntu błędna ekscytacja.
Sukces
Marszu i masowy udział w nim tych wszystkich, którzy odnaleźli się w jego
formule często mimo braku większej lub jakiejkolwiek więzi z poglądami jego
organizatorów wypływa z trzech przyczyn. Pierwszą jest znalezienie przed
kilkoma laty formuły, której Polacy oczekiwali i chcieli z niej korzystać.
Formuły pozwalającej czynnie a nie tylko w roli widzów honorowej zmiany warty i
słuchaczy czytanych z kartek przemówień czcić tak istotną dla wielu okoliczność
i okazję. Drugą jest wieloletnie zaniedbanie czynników oficjalnych. Nie czujących
do wczoraj takiej potrzeby i nie domyślających się skali zapotrzebowania.
Wreszcie ostatnią, w największym chyba stopniu wpływającą na skalę i przebieg
tego wydarzenia jest antysystemowość.
W
tym roku było to widać najlepiej i to wcale nie w wielkości Marszu Niepodległości
i cierpliwości jego uczestników ale w tym karłowatym „zwierciadlanym odbiciu”,
które ponoć radośnie przemierzyło Warszawę na czele z państwem Komorowskimi.
Kto oglądał relacje, widział ile wysiłku włożyła stacja, która na największy
marsz potrafiła zmobilizować i śmigłowiec i kamery na szczycie wieżowców, w to
by nie pokazać jak „duże” jest zgromadzenie idące za prezydentem.
Kto
pamięta czasy komuny ten wie, że jednym z głupszych sposobów odciągania przez władzę
obywateli od „nieakceptowanych” form manifestowania przekonań były takie
zagrywki jak organizowanie konkurencyjnych festynów tuż obok miejsc uroczystości
religijnych czy choćby atrakcyjny program telewizyjny ( np. Teleranek) w
czasie, w którym od zawsze odbywały się msze przeznaczone dla dzieci.
Nie
wiem kto wpadł na pomysł „odzyskania” marszu, który jakoś wcześnie nie za
bardzo interesował tych, którzy wczoraj tak się prężyli i szczerzyli u boku
państwa prezydentostwa ale miał on w sobie właśnie coś z tych zabiegów
czerwonych socjotechników.
I
dlatego całkiem spora część potencjalnych uczestników „komorowskiej majówki”, którym
zależało przede wszystkim na uczczeniu Dnia a nie na towarzystwie, w którym
ostatecznie poszli, pojawiła się „u Kobylańskiego”. Po prostu nie chciało
firmować swą obecnością tej naciąganej inicjatywy najbardziej przypominającej
wigilijne „dzielenie się jajeczkiem” w „Rozmów kontrolowanych” Chęcińskiego.
Rzecz
w tym, że kiedy wypomina się tego Kobylańskiego i wciska się jego „obrzydliwe
towarzystwo”, siłą rzeczy zmusza się by i na ten drugi marsz patrzeć przez
pryzmat towarzystwa a nie idei. Zatem najwidoczniej te tłumy po prostu wolały „iść
z Kobylańskim” niż „iść z Komorowskim”. Skoro taką „alternatywę bez alternatywy”
próbowano im wmusić, pokazali tym, którzy spróbowali to, co powinno się
pokazać.
Nie,
nie żaden tam „mieczyk Chrobrego” tylko środkowego palca.
Myślę
też, że ów antysystemowy sznyt Marszu może się utrwalić i sprawić, ze za rok
czy dwa będzie on równie a może i bardziej atrakcyjny. Tu już największa
zasługa regimentów w kaskach i harcowników w kominiarkach. Mamy w sobie
narodowy gen oporu czy tam przekory. I pobudzanie go policyjnymi pałkami czy
gumowymi kulami najczęściej przynosi skutek odwrotny. Chce się Polaka
przestraszyć, tylko się go wkurzy, chce się prowokować, zamiast tego integruje.
Wracając
do fenomeny Marszu ważne w nim jest to, że zdecydowana większość jego
uczestników przychodzi tam zapominając o podziałach. Mając chyba gdzieś
pohukiwania tych, którzy widzą w nim a to ONR a to Kobylańskiego. Czerpiąc siłę
także i z obraźliwych słów tych, co próbują ich, nas uczyć „nowoczesnego
patriotyzmu” za pomocą „jedynej krwi, którą przelewają”. Żyje jeszcze wystarczająco
wielu tych, którzy potrafili dać z siebie znacznie więcej. I to od nich się uczymy.
A czy to „nowoczesne” czy nie, jest mało ważne. Tak jak i tamte opinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz