W
uzupełnieniu wczorajszego tekstu chciałbym wyjaśnić cóż najistotniejszego
wynika dla nas z zakończonego brakiem porozumienia, nie, nie piszę fiaskiem bo
chcę wierzyć dość intensywnie uspokajającym nas naszym negocjatorom,
brukselskim szczytem.
Wcale
nie to, że straciliśmy jakieś tam miliardy. Może straciliśmy, może nie
straciliśmy. To się jeszcze zobaczy.
Natomiast
bez najmniejszych wątpliwości zobaczyliśmy jak marnej jakości kompetencjami
wykazali się ci, którzy w naszym imieniu prowadzą politykę zagraniczną. I jeśli
na cokolwiek chcemy liczyć to niejako przy okazji. Zakładając że czegoś tam nam
nie utną bo musieliby i sobie.
Kto
śledził przedbiegi przed szczytem owocujące i w rozjazdy naszego Premiera i „nasze”
(czyli Premiera i kilku innych zaangażowanych w cała sprawę) dość nierozważne
wypowiedzi wskazujące jak bardzo miękcy w negocjacjach mamy zamiar być w
Brukseli miał prawo sądzić, że wynika to wszystko z doskonałego rozeznania i
braku najmniejszych złudzeń ile naszym i na co możemy liczyć.
Dlatego
dość zaskakujące były relacje, według których w Brukseli „zaskoczono nas”.
Prawdę mówiąc mieli prawo być zaskoczeni jeśli, mimo wcześniejszych
peregrynacji nikt z ich partnerów nie uprzedził ich o swej negocjacyjnej
strategii. Szczególnie, że nie uprzedzili ich Niemcy.
Gdyby
Tusk wiedział że pani Merkel jest zdecydowana negocjować bardzo twardo, aż do fiaska
szczytu, byłby w zupełnie innej sytuacji. Oczywiście nie tam, w Brukseli skąd
wróciłby dokładnie z tym samym lecz w Warszawie, gdzie jego działania były wnikliwie
obserwowane. Ale i w Brukseli mógłby a nawet powinien się wówczas zachowywać
całkiem inaczej.
Gdyby
europejscy partnerzy i sojusznicy Tuska mieli go w takim poważaniu jak próbuje
się to u nas przedstawiać, widziałby on zawczasu co może się stać, jaki może
być efekt szczytu i kilku rzeczy by nie robił a na inne mógłby sobie bez ryzyka
pozwolić.
Przede
wszystkim nie byłoby, a w każdym razie nie powinno być tak ugodowego stanowiska,
sygnalizowanego jeszcze przed wyjazdem na szczyt. Nie ja pierwszy mówiłem i
ponownie powiem że tak się nie robi gdy prowadzi się grę. Dyplomatyczną i każdą
inną dopuszczającą blef.
Wreszcie
w Brukseli, będąc świadomym ( a miał prawo tego od partnerów oczekiwać) jak się
będzie toczyć gra, mógłby spokojnie i całkiem bezpiecznie na potrzeby własnego „ciemnego
ludu” odegrać spektakl „Donald- najtwardziejszy* negocjator” miast oglądanego
przez nas „Donalda – amatora”. Wiedząc, że i tak do niczego to nie może
doprowadzić, mógł Europę szantażować wetem i ogłaszać, że „nie odda ani
miliarda”. To naprawdę wyglądałoby lepiej niż zaskoczona mina w zetknięciu z
tym, co działo się na szczycie.
To,
że dał się pan Tusk zaskoczyć i odegrał wspomnianego „amatora” pokazuje przede
wszystkim jego (nie, nie nasze) miejsce w „wielkiej europejskiej politycznej
rodzinie”. Przykre to ale przy okazji
cenne jako informacja w natłoku propagandy z „lepszą drużyną” mającą „silnych
sojuszników” w Europie, sączoną nam od dość dawna.
Dość
żałośnie teraz brzmią uspokajające słowa szefa naszego rządu jeśli zestawić je
z wcześniejszym przekonywaniem że naszą racją stanu jest załatwienie sprawy
właśnie na tym szczycie. Nawet kosztem pewnych ustępstw. Ustępstwa były, szczyt
nic nie załatwił a życie toczy się dalej.
My
się czegoś nauczyliśmy a przy okazji i pan Tusk z nami. Z potarmoszonym nieco prestiżem
i najpewniej jęczącą duszą może bardziej realnie będzie spoglądał na swoich „europejskich
przyjaciół” i nie da się im więcej wystawić w tak widowiskowy sposób.
UWAGA
Po
południu lub wieczorem wystartujemy z kolejną edycją akcji „Mikołaj – blogerzy dzieciom”.
Zapraszam więc ponownie do siebie i do udziału w akcji.
*
nie jest to błąd tylko celowe użycie niepoprawnej formy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz