Jeśli zestawić
kolejne oświadczenia, wieszane nie tak dawno na internetowej stronie oraz
łamach wiadomego dziennika z ujawnionymi faktami, które świadczą że jeden z
podpisujących rzeczone oświadczenia najwyraźniej zapragnął się zabawić w
domorosłego „informatora Głębokie Gardło”, tyle, że nieco na opak, wychodzi nam
dość ciekawe qui pro quo. Ciekawe przede wszystkim dla tych, którzy odsądzali
od czci i wiary Cezarego Gmyza odmawiającego wskazania swemu wydawcy danych
dotyczących swoich informatorów. Oczywiście rzecz ma się inaczej jeśli podczas
niezbyt miłej i brzemiennej w skutki dla Gmyza rozmowy ów wydawca i „informator
Głębokie Gardło” w jednym przyznał
uczciwie jaki to z niego BBWR.
Jeśli tego nie
powiedział lub zrobił to tak, że Gmyzowi jakoś nie pozostało w pamięci, przyznać
trzeba jedno. To mianowicie, że Cezary Gmyz zdecydowanie bardziej
profesjonalnie chroni swych informatorów niż Paweł Graś tego jednego. I ów
BBWR/wydawca może być zarazem dumny z profesjonalizmu swego byłego już
pracownika jak też załamany tym, że sam zdecydował postawić na takiego amatora.
Oczywiście nie
jest o czym świadczy to, co zrobił i czego nie zrobił. Mnie w związku z tym
przychodzi do głowy coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Przychodzi mi do
głowy konkluzja, która wyłącznie dla zgrywy była puentą tekstu, który
opublikowałem jako Hiu Grant. * Tekst jest sprzed kilku dni, kiedy nikomu by
przez myśl nie przeszła jeszcze ta nocna, tajemna schadzka. Choć potwierdziło
ją najwiarygodniejsze (w tej i tylko w tej sprawie) źródło naprawdę trudno w to
do końca uwierzyć. Wczoraj gadaliśmy sobie z Weronką, która nie wykluczała, że
możemy mieć do czynienia z czymś zupełnie innym. Bliższym słynnemu sławetnemu
zaginięciu krawata w zakamarkach hotelu Mariott niż sprzedawaniu jak
najbardziej zainteresowanym nie opublikowanych jeszcze newsów z własnej gazety.
Wróćmy więc do
oświadczeń i ich skutków. Kto czytał ten pamięta, że ich głównym motywem byłą
wiarygodność. Biorąc pod uwagę fakt, że pierwszym, co chyba zrobił po swym
nagłym powrocie z Katalonii BBWR/wydawca było spotkanie nie z redakcją czy
autorem tekstu a z przedstawicielem władzy dość ciekawie prezentuje jak rozumie
on zarówno lojalność jak też rolę mediów w demokratycznym państwie.
Odpuśćmy sobie
wielkie słowa i pomyślmy, jaką ulgę czują ci, którzy nie dali się nabrać na te „dokumenty
pozwalające mu na zarówno ochronę świadków jak i pisemne zapewnienie o ochronie
jego osoby w razie przyszłych procesów”.
Przyznam, że i
ja, a ze mną pewnie wszyscy, którzy z dnia na dzień uznali, że ich świat
wartości nijak nie przystaje do tego, w którym tak świetnie się czuje
BBWR/wydawca, też odczuliśmy ulgę. Bo głupio byłoby jakoś przyznać, że się
drogi nas i gazety, którą dotąd kupowaliśmy i czytaliśmy rozchodzą się w
okolicznościach, które nie są do końca jasne. Teraz mamy jasność i jeśli coś
nas może uwierać to nasza dotychczasowa naiwność. Ale co tam. Jakoś łatwiej przejść
do porządku nad nią gdy czyta się co ma nam do powiedzenia BBWR/wydawca.
„Wiarygodność musi być naszą najwyższą wartością. Jeszcze raz
wszystkich przepraszam.
Grzegorz Hajdarowicz, Prezes Zarządu "Presspublica Sp. z o.o."**
Grzegorz Hajdarowicz, Prezes Zarządu "Presspublica Sp. z o.o."**
Jeśli chwiałoby
się uwierzyć, że facet, robiący po nocach za „Głebokie Gardło” pana Grasia a w
dzień za „czwartą władzę” patrzącą temuż Grasiowi wnikliwie na ręce, mówi
poważnie to co mówi i wie co oznacza słowo „wiarygodność”, zajść by musiała
pewna okoliczność. Ta, którą sugeruje Hiu w przytoczonym tekście. Inaczej to
właśnie Hiu jest najwłaściwszym kandydatem do pracy u tego pana bo mamy raczej
do czynienia z Kabaretem Presspublica niż z poważnym medium i poważnym wydawcą.
** wytłuszczenia:
http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,12800311,_Rz__po_trotylu__zwolnienia_dyscyplinarne__Hajdarowicz.html?as=2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz