czwartek, 15 listopada 2012

300 miliardów czyli prosty komunikat.



Kiedyś, pewnie nie tak znowu dawno, gdybym usłyszał, jak Donald Tuska przestrzega, że nie będzie łatwo, że każde euro trzeba będzie wyszarpywać pazurami a gwarancji, że to się uda nie ma żadnych, pomyślałbym, że to taka kokieteria, przygotowywanie nas na tryumfalny finał. Kulminacją zaś byłby powrót Donalda z tarczą na wozach wysoko wyładowanych worami z gotówką.
Od jakiegoś czasu przestałem wierzyć w magiczne sztuczki Premiera i jego ekipy. Jeśli już mówimy o sztuczkach to raczej w rodzaju tych, które stosują drobne cwaniaczki sprzedając komuś cegłę w paczce po laptopie. Ten format miały ostatnie próby zamieszania obywatelom w głowie tak by pogubili się w tych setkach miliardów złotych, które miały do nas spłynąć z Brukseli. Do pewnego momentu nawet się udawało skoro tak światłe medium jak „Wyborcza” uwierzyło i skwitowało sprawę kpinami z opozycji, która czepiała się 400 miliardów choć obiecywane było 300.
Dziś nasi bohaterowie z „lepszej drużyny”, tej, która uwiodła Polskę obietnicą wspomnianych 300 baniek zdają się być zmęczeni. Może znudzenia albo niepewni swego. I dziś słowa pana Tuska to takie ostrzeżenie. Przygotowujące nas na sytuację, w której odetchniemy jeśli Tusk z Brukseli inaczej niż w roli słonia. Jeśli ktoś nie łapie to takie nawiązanie do dowcipie o mężu, który przepuściła cała kasę a pytany przez żonę gdzie są oszczędności wyjaśnił, ze słonia kupił. Poproszony o pokazanie go wyciągnął na wierz kieszenie informując, ze to uszy i sugerując by resztę słonia sama wyciągnęła.
Brak wiary Tuska w możliwość sukcesu czy choćby umiarkowanego powodzenia przejawia się w dość dziwnej taktyce negocjacyjnej. Nasz „pierwszy negocjator” zwija się jak w ukropie śmigając między stolicami państw, na których przychylność, jak mogliśmy dotąd sądzić, możemy liczyć z, jak to się mówi, palcem w nosie. Natomiast jest dość powściągliwy w relacjach z, jak dotąd przekonywano nas z głębi jego obozu, absolutnie kluczowym dla europejskiego budżetu państwem czyli Wielką Brytanią. W tym kierunku Tusk spogląda dość niechętnie czy tam leniwie. A pytany jak rzecz rozegra zapowiada (ustami Grasia wiernego), że zrobi to telefonicznie.
 - Mam tak prosty komunikat dla premiera Wielkiej Brytanii, że telefon w zupełności wystarczy – wyjaśnia Tusk a brzmi to jak kwestia z tandetnego kryminału. Aż mi się żal Camerona zrobiło gdy wyobraziłem sobie „prosty komunikat” przekazywany mu telefonicznie przez naszego capo di tutti capi.
Jednak ów komunikat może równie dobrze być tak stanowczy jak i cala wspomniana „strategia negocjacyjna”. Doskonale było to widać w „odwróconym blefie” Tuska, polegającym na solennym zapewnianiu, że rzucać się nie mamy zamiaru a teraz w tej esencji naszych oczekiwań werbalizowanych przez naszego supernegocjatora:
- Zakomunikowałem, że rozmowa na temat propozycji, jaką w tej chwili położył na stole Herman Van Rompuy, może być rozmową tylko w jednym kierunku, to znaczy trochę zredukowania cięć i zwiększenia polityki spójności - mówił polskim dziennikarzom w czwartek w Brukseli szef rządu.
Pozostaje nam tylko oczekiwać, że kiedy przyjdzie do ustalania co rozumiemy przez to „trochę”, pan Tusk będzie równie mężny jak w starciu z Cameronem i dla Van Rompuya też będzie miał prosty komunikat, który da się przekazać choćby i przez telefon.
Swoją drogą ciekawe jak wspomnianą strategię zniesie koalicjant Tuska. Może i do niego będzie musiał pan Premier wystosować jakiś „prosty komunikat”? Pozostaje tylko czekać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz