Kiedyś,
pewnie nie tak znowu dawno, gdybym usłyszał, jak Donald Tuska przestrzega, że
nie będzie łatwo, że każde euro trzeba będzie wyszarpywać pazurami a gwarancji,
że to się uda nie ma żadnych, pomyślałbym, że to taka kokieteria, przygotowywanie
nas na tryumfalny finał. Kulminacją zaś byłby powrót Donalda z tarczą na wozach
wysoko wyładowanych worami z gotówką.
Od
jakiegoś czasu przestałem wierzyć w magiczne sztuczki Premiera i jego ekipy.
Jeśli już mówimy o sztuczkach to raczej w rodzaju tych, które stosują drobne
cwaniaczki sprzedając komuś cegłę w paczce po laptopie. Ten format miały
ostatnie próby zamieszania obywatelom w głowie tak by pogubili się w tych
setkach miliardów złotych, które miały do nas spłynąć z Brukseli. Do pewnego
momentu nawet się udawało skoro tak światłe medium jak „Wyborcza” uwierzyło i
skwitowało sprawę kpinami z opozycji, która czepiała się 400 miliardów choć
obiecywane było 300.
Dziś
nasi bohaterowie z „lepszej drużyny”, tej, która uwiodła Polskę obietnicą
wspomnianych 300 baniek zdają się być zmęczeni. Może znudzenia albo niepewni
swego. I dziś słowa pana Tuska to takie ostrzeżenie. Przygotowujące nas na
sytuację, w której odetchniemy jeśli Tusk z Brukseli inaczej niż w roli słonia.
Jeśli ktoś nie łapie to takie nawiązanie do dowcipie o mężu, który przepuściła
cała kasę a pytany przez żonę gdzie są oszczędności wyjaśnił, ze słonia kupił.
Poproszony o pokazanie go wyciągnął na wierz kieszenie informując, ze to uszy i
sugerując by resztę słonia sama wyciągnęła.
Brak
wiary Tuska w możliwość sukcesu czy choćby umiarkowanego powodzenia przejawia
się w dość dziwnej taktyce negocjacyjnej. Nasz „pierwszy negocjator” zwija się jak
w ukropie śmigając między stolicami państw, na których przychylność, jak
mogliśmy dotąd sądzić, możemy liczyć z, jak to się mówi, palcem w nosie. Natomiast
jest dość powściągliwy w relacjach z, jak dotąd przekonywano nas z głębi jego
obozu, absolutnie kluczowym dla europejskiego budżetu państwem czyli Wielką
Brytanią. W tym kierunku Tusk spogląda dość niechętnie czy tam leniwie. A pytany
jak rzecz rozegra zapowiada (ustami Grasia wiernego), że zrobi to telefonicznie.
- Mam tak prosty komunikat dla premiera
Wielkiej Brytanii, że telefon w zupełności wystarczy –
wyjaśnia Tusk a brzmi to jak kwestia z tandetnego kryminału. Aż mi się żal
Camerona zrobiło gdy wyobraziłem sobie „prosty komunikat” przekazywany mu
telefonicznie przez naszego capo di tutti capi.
Jednak
ów komunikat może równie dobrze być tak stanowczy jak i cala wspomniana „strategia
negocjacyjna”. Doskonale było to widać w „odwróconym blefie” Tuska, polegającym
na solennym zapewnianiu, że rzucać się nie mamy zamiaru a teraz w tej esencji
naszych oczekiwań werbalizowanych przez naszego supernegocjatora:
-
Zakomunikowałem, że rozmowa na temat propozycji, jaką w tej chwili położył na
stole Herman Van Rompuy, może być rozmową tylko w jednym kierunku, to znaczy
trochę zredukowania cięć i zwiększenia polityki spójności - mówił polskim
dziennikarzom w czwartek w Brukseli szef rządu.
Pozostaje
nam tylko oczekiwać, że kiedy przyjdzie do ustalania co rozumiemy przez to „trochę”,
pan Tusk będzie równie mężny jak w starciu z Cameronem i dla Van Rompuya też
będzie miał prosty komunikat, który da się przekazać choćby i przez telefon.
Swoją
drogą ciekawe jak wspomnianą strategię zniesie koalicjant Tuska. Może i do
niego będzie musiał pan Premier wystosować jakiś „prosty komunikat”? Pozostaje
tylko czekać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz