wtorek, 3 sierpnia 2010

Lekcja czyli czy państwo może być głupsze od obywateli?

„Nie ustępujemy, jako słabi, ale ustępujemy, jako mądrzejsi” Tymi słowami finał dzisiejszych zdarzeń pod Pałacem Prezydenckim spuentowała pani Bortnowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Choć słuszności swego spostrzeżenia sama pewnie do końca nie pojmuje. Czemu powiedziała przy tym „my”, nie mam pojęcia bo sam bym pewnie tak o niej w tym kontekście nie pomyślał ale słusznie zauważyła ona gwałtowny proces edukacyjny, jaki przeszło dziś nasze państwo. O ile tak można powiedzieć.

Rzecz, choć dramatyczna, w istocie powagi ma tyle co notatka o zamachu na państwo sporządzona przez milicjanta, któremu strącono czapkę tak, że upadła „orzełkiem do dołu”. I z miejsca wymusza wręcz pytanie czy państwo może być głupsze od obywatela.
Z pozoru narzuca się odpowiedź, że nie bo byłoby to zarówno niewyobrażalne jak i niedopuszczalne. Ale w rzeczywistości zdać sobie trzeba sprawę, że w znacznej mierze to państwo to jest po prostu kilku gości, którzy akurat w danej chwili mają to państwo w garści i Zanie coś tam robią, mówią i myślą. I tu już spraw ma się inaczej. Jakich byśmy procedur nie używali to prawdopodobieństwo tego, że ci goście uosabiający państwo mają pod względem ogłady, charyzmy czy poziomu inteligencji powody by czuć wobec znacznej części obywateli poważne kompleksy. I zdarza się później, ż państwo to jakiś facet, co po wyborczym zwycięstwie, zamiast pojechać do Brukseli czy tam Moskwy, jeśli woli, jedzie na Czerską i z miejsca zapowiada coś, co musi (MUSI) wywołać dym. I albo on o tym wie i wychodzi że z niego niezły s…. albo nie wie, co oznacza że dureń niewąski. Państwo to też drugi gość (póki co historia przemilcza jego imię) co dzwoni z awanturą po metropolitach bo mu się grób już zaaprobowany stoi kością w gardle. Na koniec państwo to ten gość któremu zawsze tak fartownie wychodzi, że jak jakiś wałek na społeczeństwie uskutecznia to zawsze coś „się zdarza” że społeczeństwo patrzy akurat w inną stronę.

Ja wiem, że co komentator to inna odpowiedź na pytania co się takiego naprawdę stało i (co o niebo ważniejsze) dlaczego. Oba pytania są, jeśli padają wśród ludzi żyjących w systemie demokratycznym i reguły tego systemu aprobujących, skrajnie idiotyczne. Bo mogą paść tylko wówczas, jeśli się demokracji nie pojmuje. Bredzenie o Jarosławie Kaczyńskim „grającym” na czym tam on nie gra wedle „przenikliwych obserwatorów” jest nadrabianiem braku pojęcia o tym co tak naprawdę stało się pod Pałacem Prezydenckim. I wcale nie mam na myśli dnia dzisiejszego ale cała sekwencję wydarzeń. Od dnia 10 kwietnia. Stały się tam dwie rzeczy, które, notabene skumulowały się w jednym tłumie, wystającym godzinami w tamtym miejscu z poczucia że tak wypada, trzeba i że nie można inaczej. W tym tłumie przede wszystkim ujawniła się przeogromna siła pozytywnych emocji windująca poczucie wolności ponad jakiekolwiek instytucjonalne ramy. Ale wydarzyło się coś, na co nikt nie zwrócił, bo może nie chciał zwracać uwagi. Oto przy tej eksplozji, o której zdanie wcześniej, nastąpiła implozja państwa, które z nagła jako cokolwiek znacząca siła tam, na Krakowskim Przedmieściu zapadło się i zmalało do roli szwajcara usłużnie kłaniającego się odkrytemu właśnie w dość przerażającej go postaci hegemonowi.
Wtedy, kiedy na Krakowskim Przedmieściu pojawił się krzyż, stan prawny był dokładnie taki sam jak dziś. Podobnie z historycznym porządkiem miejsca zdarzenia na którego straży stał wówczas ten sam co dziś konserwator zabytków. Między 10 kwietnia i 3 sierpnia w stanie prawnym tego miejsca nie zaszła żadna zmiana.

Poza tym, że przez jakiś czas Państwo ( w bardzo konkretnych osobach) zestrachane schowało się przed tłumem z krakowskiego Przedmieścia do nory. I dla ugłaskania go dokonało koncesji na jego rzecz. W postaci krzyża, który tam został ustawiony i nikomu nie przeszkadzał. Stanął tam może prawem kaduka ale, nie ruszany przez wszelkie majestaty mające do tego prawo albo i obowiązek, zasiedział się i stał prawem zwyczaju. Teraz, chcąc uszanować ten stan zwyczajem usankcjonowany, trzeba było wykazać szacunek wobec tych, którym ten serwitut przypadł.

Jeśli chce się czyjeś prawo w porządku demokratycznym ograniczać to wypadałoby to zrobić w sposób, który tej demokracji nie będzie urągał. Nie mnie sądzić co by mogło spełnić ten wymóg „nieurągania”. Jednak stało się tak, że jeden człowiek, nie pytając nikogo, nagle podjął decyzję. Bo już czuł ze może albo bo nie czuł, że akurat jemu (albo i nikomu) tak nie wypada. I stało się to, co się stało. Bo zabrakło dobrej woli, rozumu albo wyobraźni.

Nikomu nie przyszło do głowy by o sprawę zapytać. A właściwie prawie nikomu. Poza ekipą z czerskiej, która zapytała ostatnią osobę, której pytać należało.
Zabrzmi to może brutalnie szanowni państwo uosabiający Państwo ale jeśli zabrakło wam odwagi by strzec stanu prawnego wtedy gdy był on (jeśli był istotnie) łamany to nie dziwcie się, że teraz zbieracie owoce swego tchórzostwa. Przekombinowaliście panowie i nie szukajcie innych winnych poza wami samymi.

Prawda, że dziś jesteście, jak sugeruje pani Bortnowska, o tę jedną nauczkę mądrzejsi ale wątpię by to wam, i nam wiele pomogło i na wiele się zdało.

* http://wyborcza.pl/1,75248,8210096,Krzyz_zostaje__Anarchia_czy_roztropnosc_wladzy___.html#ixzz0vYqXfUgq

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz