W tym akurat przypadku bardzo konkretnym „niektórym” ale najpierw nieco o kulisach sprawy.
Kilka miesięcy temu z placu budowy jednej z autostrad wyrzucona została realizująca inwestycję austriacka firma. Powodem jej wyrzucenia były problemy wykonawcy z dotrzymaniem harmonogramu robót. Firma opóźnienie tłumaczyła błędem w projekcie który otrzymała do realizacji.* Co ciekawe ponowne wyłonienie wykonawcy wspomnianego odcinaka autostrady sprawiło, że realizuje go… ta sama firma.
Jak podaje „Rzeczpospolita” projekt, który był powodem konfliktu zostanie wykonany ponownie kosztem ponad 7 mln złotych. Rzecz w tym, że decyzja o jego poprawieniu, mimo tak wysokiej ceny została podjęta bez postępowania przetargowego, z tak zwanej „wolnej ręki”. Zlecenie dostała firma, która wcześniej projekt wykonywała. Jak tłumaczy przedstawiciel GDDKiA wynika to z faktu, że firma, która otrzymała zlecenie jest właścicielem projektu i inaczej się nie dało bez naruszenia praw autorskich. Sęk w tym, że jest to podobno jedyny przypadek w którym umowa na wykonanie projektu nie zawierała klauzuli przeniesienia na Główną Dyrekcję prawa własności projektu. Nie zawierała choć ponoć wszystkie inne umowy w podobnych sprawa takie klauzule zawierają. Tak jakoś wyszło… „Tak jakoś” zaczyna jednak nieco nieładnie pachnieć jeśli się przyjrzeć firmie, która z tego „jakoś” i, co za tym idzie z hojności Państwa teraz korzysta. Firma MGGP (jedna z firm tworzących konsorcjum odpowiadające za projekt), bo o nią chodzi, do pewnego momentu była firmą rodzinną. Dokładnie firmą rodzinną rodziny państwa Gradów. Tych od obecnego ministra skarbu Aleksandra Grada. Nazwa to inicjały szanownej małżonki ministra Małgorzaty oraz syna szanownej pary Pawła. Obecnie, po „przekształceniach własnościowych” na opisywanie których tutaj nie miejsce, wśród właścicieli firmy jest też kolega ministra ze studiów.
Wspomniane wyżej, wyjątkowe „jakoś” sprawiające, że ot tak z kasy państwa wyciąga się grube miliony by bez choćby iluzji transparentności przelać je na konta ludzi związanych blisko (czasem tak, że bliżej się nie da) z jednym z ministrów obecnego rządu. Już samo zestawienie zwrotów „rodzina ministra” i „bez przetargu” powinno wywołać takie trzęsienie naszego politycznego światka, że jego skutkiem powinien być spektakularny upadek zarówno samego pana Ministra jak też wszystkich decydentów z GDDKiA którzy choćby przez chwilę zerkali na projekt umowy o przelaniu kasy za „poprawę projektu”. Tymi zaś urzędnikami GDDKiA, którzy mieli czas na więcej niż tylko zerknięcie powinna z miejsca zainteresować się prokuratura. Oczywiście tak się nie stanie. Takie czasy że nie takie wałki by przeszły…
Wracając zaś do sprawi i „szczęśliwej firmy” pani ministrowej to niezmiernie ciekawie wygląda przedstawione przez gazetę zestawienie przychodów wspomnianej firmy z czasów, gdy jeszcze nie „żyło nam się lepiej” z latami obecnej koalicji. Zestawienie pokazuje (choć w sposób budzący wątpliwość co do rzetelności) przychód rzędu 15 mln w 2003 r. i 50 (po 50?) milionów dla lat 2007-08.
Ciekawym aspektem sprawy jest też sama potrzeba „przeprojektowania” o czym „Rzepa” już nie pisze. Potrzeba ta może wskazywać, że tłumaczenia firmy wyrzuconej z budowy były jednak zasadne a to, co zrobili urzędnicy GDDKiA zakrawa na oczywiste zaniedbanie, które nie tylko podniosło koszty inwestycji to jeszcze spowodowało wielomiesięczne opóźnienia. Jeśli nie było błędu wspominanego przez firmę budującą wcześniej drogę to na co idzie te 7 baniek? A jeśli faktycznie zmiany trzeba wprowadzać to czemu ponownie płaci się firmie, która spartoliła wcześniej jakąś część projektu zamiast z niej zedrzeć ile się da za straty, które niewątpliwie zostały poniesione? I to, jak się domyślam, straty wcale nie małe. Czy tylko dlatego, że jeden z udziałowców to szanowna małżonka?
Ja tam nie wiem jak to jest z projektami i to nie tylko w branży drogowej ale tłumaczenie, że trzeba było cośtam przeprojektowywać bo „DDKiA zerwała umowę z wykonawcą – firmą Alpine Bau, która się z niej nie wywiązywała. W związku z tym trzeba było jeszcze raz opracować projekt: sprawdzić, co już zostało zrobione i co jeszcze pozostało do wykonania.”.** Zastanawia mnie to, że dla „sprawdzenia co już zostało zrobione” potrzebny jest nowy projekt. Wszak jak wywalano Alpinie-Bau z placu budowy to chyba właśnie za to, że w wyniku jakiegoś audytu czy choćby naocznej lustracji kogoś z GDDKiA wyszło co już jest zrobione a co nie jest choć zrobione być powinno! Jeśli takiego papierka nie ma to nijakiej podstawie tamto wypędzenie się odbyło? Zaś co do kosztów na życzenie panów z Głównej Dyrekcji to też trudno pojąc na co idą. Zakładając oczywiście że nie idą z samego założenia na „waciki” dla szanownej małżonki i na krawat dla samego Ministra. Przecież prace będą prowadzone w tym samym terenie, przy dokładnie tej samej drodze. Nie wiem czy tam miało miejsce jakieś trzęsienie ziemi, które całkowicie zmieniło parametry miejsca budowy czy co innego o podobnym znaczeniu. Ale według mnie albo projekt był jak trzeba więc choćby złotówka wydana na jego „poprawienie” jest forsą wywaloną w błoto albo nie był jak trzeba a wtedy forsa ponownie wydana na to, aby był jak trzeba jest tym bardziej wywalona w błoto. Bo wychodzi, że szanowna małżonka i spółka ma jakiś taki dar, że kłopoty, które powinny nieodłącznie towarzyszyć brakorobom sprzedającym buble, jakoś ich się nie imają. A państwo za to szczęście niezwykłe buli jak za zboże.
By żyło się lepiej. Niektórym
* http://forsal.pl/artykuly/394460,alpine_bau_nie_placi_podwykonawcom_za_budowe_autostrady_a1.html
** http://www.tvp.info/informacje/biznes/alpine-bau-musi-opuscic-plac-budowy-a1/1728211
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz