Pewnie mało kto umieszczony w ostatnim „PlusMinus”, dodatku do sobotniej „Rzeczpospolitej” tekst „Niebezpieczne związki”* uznałby za tekst choćby tamtego numeru (jak zawsze ciekawych tekstów było tam najmniej kilka) nie mówiąc o tym że mógłby być tekstem dnia a choćby i tygodnia. Ot, zdawałby się, coś do lokalnego pitawala, choć trudno zaprzeczyć, że na tyle mroczne i zawikłane by pisać o tym w ogólnopolskiej gazecie. Można by rzec, że historia, jakich wiele. I że te pitawale co i rusz wzbogaca jakaś „zakręcona” i „niewytłumaczalna” afera. I w tym właśnie rzecz. Im więcej tu czy tam takich „lokalnych” spraw, w których rekami i umysłami państwowych funkcjonariuszy kompromituje się państwo, tym mocniej narzuca się pytanie czemu tak właśnie się dzieje. Co sprawia, że pewne, zdawałoby się, oczywiste państwowe mechanizmy, w realiach naszego, od dwudziestu lat cieszącego się wolnością państwa, nie mogą zaskoczyć. Choć logika zdaje się wykluczać coś takiego jak „niemożność zaskoczenia”.
Rzecz w tym, że logika to dziedzina dla kogoś, kto decyduje się twardo ze światem kooperować migając w nim partnera, z którym się trzeba liczyć. Nie zaś liczyć na to, że będzie się nam poddawał jakby był uczyniony z jakiejś plastycznej masy. Tylko ja wziąć pod palce i gnieść wedle własnego widzimisię.
Nie dalej jak wczoraj z Kobietą Moją Kochaną zadumaliśmy się nad tym, czemu ten brak logiki determinujący zatrzęsienie mniej lub bardziej wstydliwych przyczynków do kolejnych pitawalów ma u swych korzeni jedna okoliczność. Z niej zaś wypływają wszystkie inne, pomniejsze okoliczności.
Gdy zasugerowałem, że błędem założycielskim wolnej Rzeczpospolitej byli jej ojcowie a właściwie ich proweniencja odparła, że i dla niej jest to oczywiste. Jeśli czytelnik z poprzedniego zdania domyśla się jakiejś kolejnej historii, tym razem do pitawala nad pitawalami, opisującego ciemną stronę tego, co wiąże się z naszymi elitami to jest w błędzie. Tak już mam, że póki dowodu nie zobaczę zamiast zlej woli raczej braku umiejętności skłonny jestem się doszukiwać. Nie chodzi mi więc o nic innego jak o to, że rolę twórców naszej niepodległości wzięli na siebie ludzie w większości będący z upodobania lub wykształcenia humanistami. Z pozoru jest to sytuacja wymarzona bo nikt jak oni nie jest do takich dzieł przygotowany teoretycznie. Oni nie tylko znają ale są w stanie dowolnie modyfikować i przykrawać do swych wyobrażeń o rzeczywistości najlepsze i najsłuszniej wyglądające idee. Tyle, że na przeszkodzie temu, by stały się one rzeczywistością stoi z jednej strony natura świata, który woli się rządzić bardziej własnymi prawami niż nakazami największych nawet umysłów z drugiej zaś to, że te umysły są równie mało plastyczne.
Gdybyż było nam dane, jak ongiś Amerykanom, gdy tworzyli zręby swojej wolności, znaleźć się na łasce kupców, rolników i jakiegoś znawcy elektryczności. Niestety oni u nas byli w zdecydowanej mniejszości. I to szkoda bo gdyby proporcje odwrócić to może nie musielibyśmy oglądać takiego zmasowania absurdu jakiego dziwnie dużo przychodzi nam doświadczać.
Nasze humanistyczne umysły, gdy przyszło im wykreować etos Rzeczpospolitej, zdecydowały, że zamiast stawiać ją na jakimś trwałym i niezmiennym fundamencie kazały jej latać w chmurach. I na tym ten tytułowy brak wyobraźni właśnie polega. Dziś wiadomo, że chmury te często okazują się oparami absurdu. Gdyby wskazać cóż dla „ojców założycieli” posłużyło za główny budulec dla tego dzieła, które wznosili naszymi rękami to narzuca się podejrzenie graniczące z pewnością, że mając do wybory tyle zacnych substancji jako to sprawiedliwość, etyka, sklejone na dodatek rozsądkiem, wybrali estetykę. I, trywializując to, co się stało, za słowa sprawcze należy uznać cos w rodzaju: „żeby było ładnie”. I nic więcej nam nie jest potrzebne.
I tak to się dzieje. W każdej niemal sprawie najwięcej do powiedzenia mają artyści. Często w dość szerokim rozumieniu tego słowa. A oni do powiedzenia zazwyczaj maja niewiele mądrego. Choć mówią przeważnie dość ładnie.
Przykładem choćby „narodotwórcza rola” poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, który stał się czymś w rodzaju „sumienia narodu”. Najczęściej „sumienia” zbrzydzonego. Zbrzydzonego IPN-em, „teczkami”, ostatnio zaś połajankami kierowanymi do biłgorajskiego pajaca. Za wychowanie Polaków w duchu czystego, indywidualnego egoizmu i hedonizmu, z którym żadne powstanie na pewno nam już nie grozi, wziął się pan Kondrat mając za podręczna pannę Peszek. O panu Olbrychskim w ogóle szkoda mówić bo on to taki prawdziwy koktajl z Edisona i Einsteina w kwestii naszego ducha narodowego co to może się przed czeskim chować bo tak pan Daniel od Hitlera usłyszał.
Cóż ma to wszystko wspólnego ze wspomnianą na początku historią białoruskiego biznesmena, który broni się przed polskim sądem. Broni się przed sadem jakoby wolnego państwa, który zdaje się robić wszystko, by go wydać reżymowi Łukaszenki. Jeśli czytelnik chce znać szczegóły to powinien tekst przeczytać bo gdybym nawet próbował streszczać to uznałoby mnie niechybnie za sensata i bajarza oczywistego.
Tekst ten jednak na konkretnym przykładzie pokazuje bezsens myślenia życzeniowego, na którym kiedyś tam postanowiono zbudować trwała państwowość. Bezsens przekonania, że jak się powie niech będzie pięknie” to po tym od razu i raz na zawsze będzie. W myśleniu tym jest tyle mądrości co w przekonaniu, że jak się pójdzie pogłaskać wilka to on nam kark i podgardle nastawi. Wilk to wilk i nim pozostanie ile by się nad nim nie zachwycać.
To, że od samej woli naszych „ojców” zło nie zamieniło się w dobro wie chyba każdy, poza nimi samymi. I poza stadem ich admiratorów. Co zaniedbano to zaniedbano. Wielu zaniedbań zapewne już nigdy naprawić się nie da. Tym bardziej, że ojcowie uparcie i wbrew logice wciąż tego wilka głaskać usiłują.
Nadzieja w tym, że ich to głaskanie tak w krew wejdzie że wszystko inne pozostawią kupcom, rolnikom, inżynierom.
* http://www.rp.pl/artykul/61991,521982_Niebezpieczne_zwiazki.html (tekst dostępny w wersji papierowej lub za opłatą)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz