wtorek, 24 sierpnia 2010

Co po Jarosławie? (o zapowiadanej sukcesji)

Pytanie to pierwszy, choć nie w taki sposób, zadał Futrzak gdy spierał się z rapohem o strategie wyborcza PiS-u. Gdy polemizował z opinia, że Jarosław Kaczyński sam w sobie jest polityczna jakością, której przypisywanie jakiejś konkretnej treści wcale nie jest potrzebne. Może i tak jest skoro rapoh i wielu innych tak widzi rolę Kaczyńskiego na scenie politycznej. Jeśli tak jest rzeczywiście to mamy do czynienia zarazem z potężnym atutem i równie wielkim problemem partii, która, jak ostatnio zauważył Igor Janke, stworzył i ciągle osobiście kształtuje Prezes Kaczyński.

Zdaje sobie sprawę, że tamto pytanie Futrzaka, zwracające uwagę na to, że nawet Kaczyński nie został uszczęśliwiony darem nieśmiertelności o czym jego współpracownicy i admiratorzy nie powinni zapominać, bez żadnej intencji a tylko przez przypadek zbytnio koresponduje z jedną z ostatnich wypowiedzi biłgorajskiego błazna. Jednak mówić o tym, że scena polityczna istnieć będzie również i wówczas, gdy nie będzie na niej Jarosława Kaczyńskiego można a nawet trzeba. Powinni o tym myśleć (choć nie koniecznie głośno) również współpracownicy Prezesa. Przede wszystkim oni. Jeśli faktycznie wierzą w to, że jedyna alternatywa dla złych rządów obecnej władzy jest największa partia opozycyjna.

Wiem, że w obecnej sytuacji oczekuję od polityków PiS rzeczy bardzo trudnej. Przykład Migalskiego pokazuje, że w ten sposób łatwo otrzeć się o polityczne samobójstwo a przynajmniej samookaleczenie. Niemniej coś chyba się dzieje w tej sprawie. Myślę o zbieżności wywiadu jednego z potencjalnych następców Prezesa z publikacją wieszcząca przejęcie przez niego schedy po Kaczyńskim jeszcze w tym roku.
Trudno powiedzieć ile w tym jest prawdy. Mam nadzieje że niewiele albo zgoła nic. Jakkolwiek nie dziwi mnie wskazanie tego nazwiska bo przy obecnym kursie obranym przez partię jest ono czymś logicznym i oczywistym. Tyle, że, jak już kiedyś pisałem, obecny kurs partii niezbyt mi się wydaje właściwy. Zaś kandydatura wydaje mi się wyjątkowo niewłaściwa.

Trudno zaprzeczyć, ze Zbigniew Ziobro miał niebagatelny wkład w powstanie tego etosu Prawa i Sprawiedliwości, który przywiódł partie do władzy. On też stał w pierwszym szeregu tych, dzięki którym PiS odniósł tamte dwa spektakularne sukcesy. I tyle. Dalej to już kwestia do dyskusji albo i gorącego sporu.

Gdybym miał najkrócej opisać mój stosunek do młodego polityka PiS powiedziałbym, że dla mnie jest jak członek elity Platformy Obywatelskiej. Po prostu nie lubię go pomijając racjonalna ocenę. Do oceny przejdę za chwilę teraz zaś wyjaśnię skąd brak sympatii. Nie lubię go bo nie lubię gości, który z taka łatwością, by nie rzec radością, sprawiają, że ktoś inny ponosi koszty ich bezsensownych i idiotycznych działań.

Dla mnie Zbigniew Ziobro na zawsze pozostanie typkiem z przyklejonym uśmieszkiem wpatrzonym z samouwielbieniem w obiektyw kamery podczas konferencji prasowej. Nie ważne czy tej, podczas której masakrował swą partię sądząc, że zadaje cios doktorowi G czy też tej, gdy demonstrował „gwóźdź”. Zawsze to był ten sam głupi uśmiech chłopca nie mającego pojęcia co tak naprawdę robi. I można by tak jeszcze długo.
Czy Ziobro jest fighterem czy zwykłym efekciarzem nie mam pojęcia. I nie ma to znaczenia bo nie mam najmniejszych wątpliwości że cokolwiek robi, gra przede wszystkim na siebie. Kto pamięta jego dziwne spotkanie z Dornem gdy ten drugi właśnie dla PiS-u przestawał istnieć ten bez trudu potrafi wyobrazić sobie jak zbudowana jest lojalność tego człowieka.

I smutne jest to, że obecna (mam nadzieje, że chwilowa) słabość PiS-u i (mam nadzieję, że przejściowa) jego Prezesa podparta jest jak na razie takim scenariuszem zapasowym jak ten, o którym przebąkują media.

Nikt tyle nie zrobił by pogrążyć PiS wówczas, gdy partia ta była u władzy. Nikt też nie jest najbardziej nieodpowiednią osoba do tego by na czele tej partii stanąć gdyby konieczne było zapełnienie luki po odejściu Jarosława Kaczyńskiego.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że PiS ciągle potrzebny jest na naszej scenie politycznej. Ale na pewno nie PiS mający twarz siedzącego przed kamerami, w otoczeniu prokuratorów, promieniejącego samouwielbieniem Zbigniewa Ziobry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz