Zainspirowany arcyciekawym tekstem (a w zasadzie początkowymi jego uwagami) Jana Filipa Staniłki "Ekonomia satysfakcji tu i teraz"* z dzisiejszej „rzeczpospolitej” (tekst bardzo polecam) postanowiłem wrócić jeszcze do będącego punktem wyjścia dla rozważań Staniłki, panatuskowego "tu i teraz" jako wykładni naszej polityki na czas najbliższych lat. Lat, które w perspektywie tego, co na początku podkreśla Staniłko, mogą oznaczać biologiczny schyłek naszego narodu starzejącego się bez równowagi świeżej krwi. A właściwie, jeśli tak właśnie będzie, wykładnia na czas zmierzchu Rzeczpospolitej. Jeśli się bowiem wspomniane "tu i teraz" zestawi z nasza, mało obiecująca prognoza demograficzną i doprawi jeszcze modelem wychowawczym pana Marka Kondrata to wychodzi nam, ze nasza Polska jest w fazie miedzy błękitnym olbrzymem a czarna dziura z coraz bliższą opcją wybuchu supernowej. I to o ile założy się oczywiście, że Polska być musi. A to, jak widać gdy się patrzy uważnie tam, gdzie patrzeć należy, wcale nie jest takie oczywiste. Przynajmniej jeśli uświadomimy sobie, że ze słów pana Tuska wcale to nie wynika. Można by tu oczywiście przerzucać się powiedzonkami o potopie i innymi narodowymi mądrościami opisującymi czas, który nie ma żadnego kontinuum, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że tego, co może ze słów pana Tuska wynikać (a może jeśli się weźmie pod uwagę to, co w nich czytają niektórzy obywatele państwa przez pana Tuska rządzonego), czyli dość warunkowego traktowania naszego bytu państwowego politykowi sugerować po prostu nie wolno.
Mowie to z całym przekonaniem i z pełną świadomością tego, że w taki sposób o Polsce nie ośmieliłby się pomyśleć jakiś hipotetyczny, bezdzietny pan Tadek z Grójca, którego życiowa sytuacja bez wątpienia do tego mogłaby go upoważniać. Ale pewien jestem, że gdyby zapytać go co o przyszłości Polski myśli to bez problemu potrafiłby się od tego, z pozoru dla niego oczywistego "tu i teraz" bez trudu oderwać. I miałby jakąś, mniej lub bardziej bolesną i mniej lub bardziej świetlaną jej wizję.
Premier, nazwany nie tak dawno zjawiskiem trafiającym się Polsce raz na tysiąclecie, który nie potrafi podzielić horyzontu myślowego tego zmyślonego pana Tadka to zaiste osobliwe zjawisko. Tak osobliwe, ze coraz częściej, z powodów, których dokładnie nazwać nie umiem, przywodzi mi na myśl pewien fragment twórczości Kaczmarskiego (tu ukłon w stronę coryllusa, który autorowi temu nie tak dawno poświęcił zacny kawałek swego pisania). Pierwszy to „Tradycja”, bodaj jeden z najbardziej niejednoznacznych tekstów tego autora. Tu jako takie spojrzenie wstecz z myślą, że jak tam drzewiej nie było to jednak szkoda. I drugi, do sytuacji pasujący jak mało który czyli „Przejście Polaków przez Morze Czerwone”. Będący wróżbą dość szybkiego (jak na czas, w którym rodzi się, istnieje i umiera naród) końca naszego narodowego rejsu. Kończącego się jakimś nieuchronnym zapadnięciem się w topiel. I pędzącego ku temu z wodzirejem u steru bezmyślnie pokrzykującym rytmicznie „tu i teraz, tu i teraz, tu i teraz…”. Chciałoby się rzec, że bez końca…
* http://www.rp.pl/artykul/527102-Stanilko--Satysfakcja-tu-i-teraz.html
http://www.youtube.com/watch?v=DMrvS8trNsY
http://www.youtube.com/watch?v=9oYJiECmr3w
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz