czwartek, 5 sierpnia 2010

„Gdzie jest opozycja?” czyli mechanizmy demokracji.

Tytułowe pytanie stawia w miejscu najmniej odpowiednim osoba niezbyt chyba uprawniona do tego (Gadomski w „GW”) w kontekście, do którego nie chcę się odnosić choć warto byłoby. Choćby po to by wyjaśnić czemu miejsce i osoba budzą moje wątpliwości.

Jednak samo pytanie jest znakomitym pretekstem do tego, aby dokonać bilansu naszej demokracji ostatnich lat jak i elementów, które ją tworzą. Oczywiście tam, gdzie zostało zadane, zadane zostało by sugerować winę wspomnianej opozycji za całe zło, nad którym pan Gadomski się rozwodzi. I w tym właśnie sęk, że akurat ten pan i jego koledzy sami zrobili wiele by te opozycje wcisnąć tam, gdzie nikt przy zdrowych zmysłach, orientujący się choć trochę w demokratycznych regułach, za nic by jej nie szukał. Stąd pan Gadomski ma teraz problem bo nie tak szuka…

Jeśli się wróci do początki tej naszej najnowszej politycznej historii czyli do sejmowego expose Donalda Tuska to trudno nie przyznać, że jesteśmy od tamtej wizji bardzo daleko właściwie w każdej kwestii, która została wtedy zasygnalizowana. W wielu z nich jest to zrozumiałe w innych można dyskutować. W jednej nie da się natomiast w żaden sposób powiedzieć inaczej jak tylko tak, iż zrobiono wiele byśmy przez zapewne dziesiątki lat do obiecanego stanu nie doszli.

Mało komu, szczególnie zaś rozentuzjazmowanym, wtedy jeszcze prawie bezstronnym dziennikarzom, umknął moment, w którym Donald Tusk obiecywał zmianę stylu prowadzonej polityki oraz relacji na politycznej scenie. Nazwał to, nieco tandetnie, „polityka miłości”. Dziś trudno nie zauważyć, że wspomniana miłość to dokładnie to samo uczucie, o którym mówił cytowany przeze mnie nie raz Nadszyszkownik Kilkujadek z filmowej opowieści Machulskiego o świecie krasnali. Tej, której Kilkujadek obiecywał stosować tak długo Az my, ludzie i ich, czyli ekipę Kilkujadka obdarzymy miłością. Temu schematowi pozostają wierni do dziś a jeśli ktoś ma wątpliwości to zapraszam do oglądania wystąpień Premiera Tuska i jego ludzi. Szczególnie w tych sytuacjach, które dotyczą spraw kłopotliwych albo trudnych.

Uczciwy i wnikliwy obserwator naszej sceny politycznej, a w zasadzie każdy, kto nie podziela poglądów marka Kondrata na to „wszystko co najważniejsze” i czasem popatrzy na jakieś tam wiadomości musi przyznać, że tak złego okresu w ostatnim dwudziestoleciu nie mięliśmy. Były problemy polityczne i gospodarcze ale poziom emocji i podział społeczeństwa nigdy nie przybrał takich rozmiarów. Kłócących się polityków miewaliśmy i trudno żeby było inaczej. Na tym polega demokracja by się różnili. Za to im płacimy! Czym innym jednak jest spór merytoryczny a czym innym wojna o wszystko jako metoda uprawiania polityki. Wreszcie najgorsze jest to, że w ten konflikt zostało wciągnięte w roli aktywnego uczestnika społeczeństwo. Zdaje sobie sprawę, że stało się to za przyczyna przystępności sporu, położonych przez wywołujących konflikt akcentów. Gdyby przyszło się społeczeństwu spierać, dajmy na to, o JOW czy podatek liniowy to nikt by nie musiał tego nazywać wojną a nawet nie byłby w stanie określić jako bójkę.

Oczywiście zakładam, że rządzący w swym rządzeniu zajmują się problemami na miarę tych wspomnianych przed chwilą. I od biedy mogliby wokół nich budować publiczną dysputę. Skoro jej nie dostrzegam znaczy, że nie organizują. Zamiast tego, z cała świadomością, wciągają ludzi w zadymę, która będzie nam się czkawka odbijać przez najbliższe X lat.

Oczywiście można (i tak się zresztą dzieje) winę za taka sytuację zrzucać na partie i polityków opozycji. Ale każdy, kto tak robi powinien mieć świadomość, że w ten sposób wcale nie dowodzi czy to słabości czy nawet beznadziejności opozycji a cos wręcz przeciwnego. Choć zapewne tego właśnie stara się dowieść. Czemu aż tak to widzę? Bo uważam, że jeśli rządzący przyznają się do tego, że, jak to się dziś zwykło mówić, narrację politycznej dyskusji narzuca opozycja, wniosek jest jeden. Rządzący powinni czym prędzej stać się opozycja bo do rządzenia nie maja ani kompetencji ani charakteru ani determinacji.

Gorzej jest, jeśli to jednak rządzący odpowiadają za to, czym politycy się zajmują a społeczeństwo żyje i przybiera to właśnie taki kształt jak u nas. Nie oznacza to nic innego jak permanentna konieczność narzucania w debacie tematów całkowicie nieistotnych z braku naprawdę poważnej. Z tego wniosek jest dokładnie taki sam jak ten akapit wyżej.

Tak więc bez względu na polityczne sympatie, oceniając minione trzy lata i ten, trwający obecnie nie da się ukryć, że cały czas kręcimy się wokół tematów, które nas, obywateli może i powinny tak mocno absorbować ale z cała pewnością nie za sprawa polityków. Oni powinni je dostrzegać o tyle, by wszelkie konflikty mądrze wygaszać. To powyższe stwierdzenie ma bardzo istotne znaczenie bo wprost wskazuje czyją to jest rolą. Bo znów musimy przyznać, że bardzo szeroko pojmowane instrumenty do tego by taką właśnie rolę odgrywać posiadają ci, co rządzą a nie ci, co stanowią opozycję.

Tak to określają zasady demokracji i wynikające z nich unormowania. I nie ma co tu udawać, że jest inaczej.

Natomiast my, czyli władza, poczynając od pierwszej aż po „czwartą” oraz znaczna część obywateli, w ostatnich latach widzimy to na opak i radośnie takie widzenie akceptujemy. Każdy kolejny raz gdy uważana za mistrzynię dziennikarskiego fachu zaczyna swe fachowe dociekania od stwierdzenia „Jarosław Kaczyński stwierdził…” dziwię się, że po tym nikt pani Stokrotce mej ulubionej nie powiedział, że w obecnej sytuacji to, co powiedział Jarosław Kaczyński istotne jest tylko wówczas, gdy powiedział coś w reakcji na to, co powiedział Donald Tusk. Takie są ich role. I o tym nie wolno zapominać także teraz, gdy co rusz ktoś publicznie zadaje pytanie czemu Kaczyński nie pójdzie pod krzyż uspokajać zebranych tam ludzi. Bo jasne jest, że za uspokajanie ludzi honorarium bierze pan Tusk ze swoją ekipa. I zanim takie pytanie skieruje się do Kaczyńskiego, wypadałoby obskoczyć jakąś cześć tej ekipy zaczynając oczywiście od pana Premiera.

Zdaje sobie sprawę, że tego się nie doczekam. Ale tak się składa, że ja na to nie czekam. Swoje zdanie na temat merytorycznej i politycznej wartości obecnej ekipy mam od dość długiego czasu a wszystko co się dzieje upewnia mnie tylko w tym, że mam racje. Natomiast tym, którzy jeszcze wierzą albo nawet są co do tego przekonani polecam jeszcze raz przyjrzenie się scenom z Krakowskiego Przedmieścia. Jeśli komuś taki styl rządzenia, który do takich scen prowadzi odpowiada to proszę bardzo. Proszę sobie cenić i chwalić do upadłego. Ale proszę nie oczekiwać mego zrozumienia.
Rządzić to odpowiadać. Trudno znaleźć w czasie naszej dwudziestoletniej wolności ekipę, która bardziej od tej unikałaby brania na siebie odpowiedzialności za cokolwiek. Do rangi sztuki podniosła natomiast umiejętność obarczania odpowiedzialnością za wszystko innych. Ima częściej top robi tym bardziej udowadnia, że jest beznadziejna.

I jeszcze pozostała mi odpowiedź na tytułowe pytanie. Opozycja jest tam, gdzie być powinna. Gdziekolwiek zresztą jest (chyba, że byłaby akurat na jakimś nowym „dworze Katarzyny II) jest w miejscu właściwym. Taka jest logika demokracji. Pytanie zdecydowanie istotniejsze, które w tej i chyba każdej chwili zdecydowanie bardziej wypadałoby zadać brzmi „Gdzie jest rząd?”.

No właśnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz