niedziela, 2 lutego 2014

Nie bijcie Millera, nie męczcie Premiera



„Nie męczcie mnie” zwrócił się do dziennikarzy Donald Tusk, gdy podczas konferencji, na którą przybył, by się kolejny raz pochwalić, że Polska rośnie w siłę a ludzie żyją dostatniej, został zapytany o dostatnie życie ludzi, których w Lubelskiem, zgodnie z odwiecznymi prawami natury, „zaskoczyła” zima. Tylko refleksowi, co to zaowocował szybkim postawieniem na nogi teatrzyku objazdowego pod nazwą „Tusk załatwia sytuację kryzysową”, zawdzięcza Premier to, że jego wypowiedź nie zrobiła równie wielkiej albo i większej kariery medialnej jak sławne „Sorry” pani Bieńkowskiej. Choć zasłużyła po tysiąckroć. Trudno zaprzeczyć, że reakcje spontaniczne, wywołane zaskoczeniem, bardzo wiele mówią o człowieku. Więcej niż te wystudiowane, wyrachowane i przegadane ze specami od wizerunku. Tak więc sądzę, że mimo postawienia na nogi tych, którzy na nogach powinni być już od dawna, Donald Tusk ma po prostu w dupie jakieś tam Lubelskie. I nie tylko Lubelskie.

„Manie gdzieś” przez Tuska nie ogranicza się niestety do Lubelszczyzny. Jakoś szczególnie mu ona nie podpadła. Po prostu jest na długiej liście Tuska. Na liście, która zdaje się obejmować pełen zakres funkcjonowania państwa. W dramatycznym „nie męczcie mnie” zawarł Donald Tusk dramatyczny komunikat o stanie swej kontroli nad sprawami państwa. Choć formalnie jest ona jak najbardziej w porządku, bo przecież zawsze może Tusk chwycić telefon i potraktować jakąś tam Szołno-Koguc jak dostawcę pizzy, w rzeczywistości chyba już dawno przerosła wyobraźnię Tuska.

Może to śmieszne, ale odnoszę wrażenie, że polityk ów brał władzę przekonany, że wszystko, co się z nią wiąże, musi rodzić się w jego gabinecie. I dramatem dla niego jest, że czasem jest gołoledź, zdarza się grad czy tam orkan „Ksawery”, że temperatura potrafi spaść poniżej zera. On tego przecież nie planował i nie dawał na to zgody. Zapomniał albo nawet nie załapał, że dostał posadę szefa egzekutywy średnio silnego państwa o gównianym położeniu geopolitycznym a nie Pana Boga. Kiedy to sobie uświadomił, musiał przeżyć prawdziwy wstrząs. I chyba jeszcze się z niego na tyle nie otrząsnął by pojąć, że jego obowiązki są zdecydowanie bliższe obowiązkom ciecia z miotłą niż roli Demiurga, który może wykreować wszystko.

Z tym „mylnym błędem” i wynikającą z niego kaleką kreacją „tuskiej” rzeczywistości wiąże się największy w moim przekonaniu problem Polski i Polaków. Ja rozumiem, że się go zwykło nie zauważać a jeśli nawet, bagatelizuje się go, bo w związku z nim nikt głodem nie przymiera a w rurach nie przestaje buzować ciepła woda. 

Ale to jest jak z rakiem. Gdy się on trafia, przeważnie nie smarcze się uporczywie, nie kaszle do bólu płuc, nie leży w gorączce. Często objawy są takie sobie a i pojawiają się dość późno. A skutek jest, wiadomo jaki.

Tak też jest z rakiem, który zżera nasze społeczeństwo. Zapuszczonym nam w ramach „projektu”, realizowanego przez Tuska i jego ekipę. Wiem, że Donald Tusk ma „na sumieniu” klasyczne wykształcenie historyczne. Naczytał się pewnie, tak jak i ja oraz (prawie) każdy kto takim samym wykształceniem się legitymuje, o bardzo skutecznej metodzie „divide et impera”.  Nie doczytał chyba jednak, że stosowano ją na społeczeństwach i elitach mających lub mogących mieć jakieś antagonistyczne wobec Rzymu interesy. Nie bywał nią objęty Senatus Populusque Romanum. W każdym razie po rozprawie z Grakchami.  Zatem trudno takie działania usprawiedliwiać. Chyba, ze się od razu przyjmie, ze dla rządzących społeczeństwo jest bytem antagonistycznym.

Nam niestety „Populus Romanus”, za sprawą przeniesienia na nasz grunt rzymskich konceptów, zaczął dzielić się na plemiona i barbaryzować. Ja wiem, że w zamyśle Tuska i jego ekipy podział miał być czytelny. „My” to ci dobrzy, kulturalni a barbarzyńscy to „oni”, czyli wszyscy, którzy nie spełniają zasadniczego kryterium przynależności do „My”. A tym kryterium było opowiedzenie się po stronie Tuska. 

To oczywiście nie wyszło a skutki tego „nie wyjścia”, jak mi się wydaje, odczuwać będziemy jeszcze długo po tym, jak już nikt nie będzie w stanie przypomnieć sobie kim był jakiś tam Tusk. Mam oczywiści nadzieję, że będziemy je odczuwać tylko jako pewien wewnętrzny dyskomfort czy absmak. Nie tak, jak odczuł to Marek Rosiak, Paweł Kowalski czy nawet ów spostponowany niedawno Leszek Miller. Ktoś tu pewnie oburzy się takim zestawieniem. Jeśli tak, to go pooburzam jeszcze bardziej dodając Wojewódzkiego i Miecugowa. Bo nie ma wytłumaczenia dla takiej metody rozstrzygania o racjach. Jeśli ktoś znajdzie wytłumaczenie dla bicia pana Kuby czy Grzegorza Miecugowa, niech nie śmie się nawet oburzać gdy ktoś zacznie „rozumieć” Cybę. To jest patologia, zafundowana nam w pakiecie, w ramach wspomnianego „projektu” Tuska.

Nie wiem czy „rządzenie przez podział” jest nieskuteczne systemowo czy też w naszej odsłonie posunęło się zbyt daleko. Niemniej jednak to państwo nie działa. Zachowując sztafaż w postaci tabliczek na budynkach i zapełniających te budynki kadr, przewraca się o byle zaspę. I to w miejscu, w którym przewracał się rok temu, i rok wcześniej. 

Próba „przykrywania” tego dyscyplinowaniem wojewodów, nakazywaniem im objazdów przysiółków to klasyczne „pudrowanie syfa”. Rodzące pewne skojarzenia.

W jednym serialu, zahaczającym o czasy stalinizmu pojawił się dowcip-zagadka.

- Na polach rośnie pszenica, żyto i jęczmień. Gdy nadchodzi gradobicie, co zbiera się pierwsze?
- Pierwszy zbiera się aktyw.

Dziś można śmiało zaproponować coś na podobną modłę.

- Kiedy w Polsce zdarza się jakaś katastrofa, jakie służby pierwsze wkraczają do akcji?
- Służby prasowe Premiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz