[miałem napisać tylko ten pierwszy, odnoszący się do szans na
pokój w Kijowie. Jednak panowie Protasiewicz a jeszcze bardziej Libicki
sprowokowali ten drugi]
Co weźmie górę na
Majdanie?
Tak naprawdę rzecz cała dopiero musi
się rozegrać. I nie w gabinecie Janukowycza, nie w jego przedsionku, pełnym Realpolitik.
Musi rozegrać się w głowach i w duszach Ukraińców. Tych, co byli i są na Majdanie
i tych, którzy im kibicowali z całego serca. Dopiero wtedy będzie można mówić o „wielkim
zwycięstwie” albo, przeciwnie, o „wielkiej zdradzie”.
Ja zdaję sobie sprawę, że na pierwszy
rzut oka wszystko wygląda znakomicie. I nie chodzi mi wcale o to, że ktoś coś
tam obiecał. Nie pierwszy raz obiecał i więc to akurat, być może, nie ma
większego znaczenia. Wygląda znakomicie, bo już nie strzelają.
I jeśli w tych głowach i w
ukraińskich duszach wyjdzie taki rachunek, w którym będzie to wartość wystarczająca,
będzie to sukces.
Nie zdziwiłbym się wcale gdyby tak
się stało. Kiedy patrzę na zdjęcia młodych ludzi, których uśmiechy i śmiałe
spojrzenia są już tylko pamiątką po nich, nie zdziwię się, jeśli ci, co
przeżyli uznają, że ta galeria bohaterów jest wystarczająco duża, że nie może
powiększać się o kolejne fotografie.
Ale nie zdziwię się też, jeśli ci,
którzy skrzętnie zbierali te podobizny, by widać było ten pierwszy, już
zgruchotany szaniec wolnej Ukrainy, uznają, że tak rachunków się nie zlicza. A
przynajmniej nie powinno. To nawet będzie zrozumiałe bo trudno tak rachować, że
z jednej strony sa dziesiątki zabitych a z drugiej…
Wszak jak na razie słowem nie
powiedziano, że włos choćby spadnie z głowy tym, którzy naciskali spusty,
wiedząc, czym strzelają jak też, co istotniejsze, tym, którzy strzelać kazali.
Dla bliskich wszystkich poległych w walkach, dla tych, którzy ich ciała ściągali
z ulic pod ostrzałem, ten zgniły kompromis, tak obrazowo opisany przez
Sikorskiego może być nie do przełknięcia.
Może być tak, że zaproponowany „aksamit”
zbytnio podrażni gardła, nie dając się przełknąć.
Sikorski, Nobel i polska duma
Zaznaczę na początku, ze Radosława
Sikorskiego nie cenie jako polityka i nie lubię jako człowieka. To taki
konieczny i uczciwy w mojej ocenie wstęp do dyskusji, która rozpoczął entuzjazm
panów Protasiewicza i Libickiego, widzących w Radosławie Sikorskim wybawiciele
Ukrainy i murowanego kandydata do pokojowego Nobla. Myślę, że bardzo wielu podzielę
ten punkt widzenia. W tym miejscu czytelnik mógłby pomyśleć, że ten mój wstęp
to taka (mająca podkreślić moja wyjątkową wiarygodność i przymioty osobiste)
zapowiedź wolty w ocenie pana Ministra. Nic podobnego.
Pan Protasiewicz, rzucając hasło do
uhonorowania Sikorskiego stwierdził „- Myślę, że ministrowi Sikorskiemu
należy się pokojowa Nagroda Nobla […] Możemy być dumni z takiego ministra. To
była jego inicjatywa, aby zaprosić ministrów spraw zagranicznych Francji i
Niemiec i wymusić kompromis, kiedy wszyscy mówili, żeby nie rozmawiać z
Janukowyczem.”*
Jeśli jednak cofnąc się dwa dni wcześniej,
do momentu, w którym zapadła decyzja o wyjeździe Sikorskiego do Kijowa i oddać
głos samemu ministrowi, rzecz wygląda nieco inaczej.
„Na prośbę Wysokiej Przedstawiciel UE
ds. Zagranicznych udam sie wkrótce z misją do Kijowa.”** – napisał sam Sikorski na
Twitterze. Oczywiście ja zdaję sobie sprawę, że sam z siebie Sikorski
najpewniej, jak bardzo by nie chciał, reprezentować Unii Europejskiej nie może
i ta prośba mogła być nawet przez niego zasugerowana. Nie przesądzam, mogło tak
być. Ale jest jeszcze ten nieszczęsny urlop, którzy bohatersko minister
przerwał.
Ja oczywiście znam stanowisko
rzecznika MSZ-u, że to był urlop tylko „formalnie”. Znam je ale niespecjalnie w
to wierzę. Raz, że istoty „formalnego” urlopu w takim czasie w ogóle nie
pojmuję. Jaki by on nie był, oficjalnego urlopu szefa dyplomacji w czasie, gdy
tuż za granicą leje się krew pojąc po prostu nie mogę.
Ja już prędzej rozumiem, że się
markuje działania. Ogłasza się jakiś „red alert” czy choćby zaczyna się
szybciej chodzić po urzędowych lub sztabowych korytarzach. Urlopu nie pojmuję,
gdy udaje się na niego, choćby i „tylko formalnie” reprezentant państwa,
któremu ponoć nie jest wszystko jedno.
Jeśli faktycznie na Ukrainie dojdzie
do porozumienia, nie padnie więcej ani jedne strzał ani też już żaden zabity,
będzie to wielki sukces. Za który być może będzie się należało Nobel. Tyle, ze
nie Sikorskiemu. Ja od dość dawna nie widzę w nim więcej niż atrapę dyplomaty.
Ten Nobel należał się będzie Merkel i, być może Tuskowi. Którego nie lubię
jeszcze bardziej niż Sikorskiego. Być może to całkowicie przypadkowa
koincydencja to nagłe przyspieszenie Tuska i ten koniec przelewu krwi. Ale nie
zaboli mnie, jeśli za ten ewentualny przypadek zostanie on uhonorowany. I tyle.
Za przerywanie urlopu w którymś
kolejnym dniu rzezi Nobla się nie daje. W każdym razie nie powinno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz