wtorek, 25 lutego 2014

Czy Arłukowicz i Neumann mają już galeon?



Jakiś czas temu opublikowałem tekst zatytułowany „Czy Tusk przełknie Arłukowicza czy nim zwymiotuje?”* Odnosił się on do bardzo niekomfortowej sytuacji, w której za sprawą swego beznadziejnego ministra zdrowia… To znaczy z powodu swego beznadziejnego ministra zdrowia ale za sprawą całkowicie pozbawionego sensu uporu, z jakim zdecydował się go raz za razem bronić, znalazł się Donald Tusk. Zdawać się wtedy mogło, że gorzej już być nie może. Wtedy, gdy tak się zdawało, na jaw wyszła sprawa ignorowania przez ministra Arłukowicza dziwnych i kosztownych wygibasów pana Pakulskiego, wiceszefa śląskiego oddziału NFZ, który został przez ministra awansowany w miejsce odwołanej szefowej całego Funduszu. Koszty wspomnianej gimnastyki szacowano, o ile dobrze pomnę, na circa 40 milionów złotych.

Zdawało się więc, że już gorzej być nie może. Tak w każdym razie musieli pomyśleć najwięksi pesymiści. Optymiści pomyśleli pewnie, że owszem, może być. I nie pomylili się! Oto, jak insynuują niektóre media, do grona wspomnianych medyków-gimnastyków dołączył wiceszef resortu, pan Neumann.

Oczywiście nie wierzę w winę Arłukowicza, w winę Neumanna w ogóle nie śmiem wierzyć a pan Pakulski na pewno się tylko pomylił.

Ktoś pomyśli zaraz, że zwyczajnie „polewam” sobie z tak wysoko, na tak odpowiedzialnych stanowiskach postawionych czy tam posadzonych urzędników. Gdzież bym śmiał „polewać”! Nawet sobie z nich nie „lecę” (co jest od „polewania” forma zdecydowanie łagodniejszą).
Przez myśl by mi nie przeszło, że to wszystko, co się wspomnianym panom zarzuca mogłoby być prawdą. Nawet mi to nie zaświtało, bo po prostu nie mogło.

Gdyby mi zaświtało, że szef NFZ, odpowiedzialny za dystrybucję głodowych stawek dla naszej medycyny mógłby komuś tam zrobić dobrze na wspomnianą kwotę czterdziestu „balonów”, bez stosownej podstawy prawnej, że wiceminister resortu, troszczącego się czy tam walczącego zawzięcie i zażarcie o nasze zdrowie, mógłby kryć jakichś złodziei, a do tego ich wspólny szef nic by o tym nie wiedział albo też przymykał na to wszystko oko, musiałbym założyć jedną z dwóch sytuacji.

Musiałbym, choć strasznie niechętnie, je przyjąć mając na uwadze, że rzecz dotyczy tego akurat resortu, który cała prasa, radio i telewizja a także opinia publiczna mają na widelcu jak żaden inny.  Że cokolwiek złego miałoby się w nim, oczywiście potencjalnie i hipotetycznie, stać, ogłoszono by to już w sekundę po tym, jak by się stało. Sorry, taki już mamy klimat wobec tak zwanej  „służby zdrowia”.

Gdyby więc w takich warunkach, mając na dodatek w pamięci obsmarkaną do pasa panią Sawicką, poważyli się wspomniani panowie robić jakiekolwiek przewały czy tam ustawki, oznaczałoby to, że nasza trójka gimnastyków-medyków to skończeni idioci. Gorzej! To oberidioci z turbodoładowaniem!

Albo też, to jest ta druga możliwość, świadczyłoby to o ich strasznej determinacji. Tak strasznej, że to co sobie ludzie oraz różni agenci CBA pomyślą, zbytnio by ich nie interesowało. Co ja mówię zbytnio?! Wcale by ich nie interesowało! Interesować natomiast mogłoby ich co innego. Na przykład to, żeby mieć taki cieszący oko galeon, jak ten, co go taki jeden pan miał. A teraz już nie ma. Tylko taką determinacja mogę sobie tłumaczyć machnięcie ręka na to, że wszyscy wokół nich grzebią, grzebią więc w końcu do czegoś mogą się dogrzebać.

Na początek do załogi galeonu chciałem w tytule dopisać i pana Donalda Tuska. Który Arłukowicza bronił przecież, niczym Almanzor i zwierz Alpuhary Grenady. Pomyślałem jednak, że w tej historii pan Premier to jednak postać tragiczna, godna dramatów Szekspira. 

Przy tych wszystkich okazjach, gdy losy Arłukowicza warzyły się w sejmowym tyglu, wchodząc na sejmową trybunę by bronić ministra i schodząc z niej po kolejnych wygranych bataliach, musiał przemierzyć Tusk drogę, równą tej na szczyt Empire State Building i z powrotem. 

Gdyby teraz miało się okazać, że ci, których tak ofiarnie bronił, narażając swą twarz, ścięgna i łakotki, to zwykli „marynarze mętnych wód” zasługiwałby bez wątpienia na uronienie łzy.

I pomachanie mu chusteczką. Na odchodne…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz