poniedziałek, 3 lutego 2014

„Najtłustsze szczury opuszczają MS Polonia”



Czy w słowach Protasiewicza, sugerujących, że Donald Tusk mógłby zostać szefem Komisji Europejskiej dopatrywać się trzeba jakiejś głębszej wiedzy o kulisach brukselskiej polityki personalnej czy raczej wazeliny, po której szef dolnośląskich struktur PO chce się wśliznąć na pierwsze miejsce regionalnej listy partii do Parlamentu Europejskiego? Trudno orzec. Z jednej strony Protasiewicz to, jakby nie było, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, który może wiedzieć więcej o tym, o czym się mówi i co się planuje w gabinetach, w których powstają najistotniejsze plany dla Europy. To ostatnie to nie żadna tam ironia. Poważnie uważam, że  najpoważniejsze plany, jakie powstają w Brukseli, dotyczą tego kto, kim i gdzie zostanie. Istotniejsze sprawy ustala się w innych stolicach.

Kontekst wywiadu, jakiego dla „Wprost” udzielił Jacek Protasiewicz, a przynajmniej dostępnego w sieci jego fragmentu zdaje się jednak wskazywać na tę drugą możliwość. Protasiewicz skupia się na swoich szansach. Bardziej chyba na szansach zastania dolnośląską „jedynką” niż europosłem. Dla tej sprawy istotna jest ta oto wymiana zdań:

„(Agnieszka Burzyńska) - Czy pan już rozmawiał z premierem na temat tego, że chce pan być numer jeden w tych wyborach? 

(Jacek Protasiewicz)- Wyraziłem zainteresowanie. Premier się uśmiechnął i powiedział, że nie ja jedyny.”*

Reakcja Tuska, przyzwyczaił już nas do swej specyficznej kultury bycia wiec skupmy się na jej istocie, jest czymś w rodzaju otwarcia licytacji. I Protasiewicz otwiera bardzo wysoko. Prawdę mówiąc wyżej się już chyba nie da. No bo co? ONZ, nagroda Nobla?

Zostawmy jednak Protasiewicza z jego prawdziwymi intencjami. Ciekawsze jest bowiem na ile realne jest, by Tusk zdecydował się objąć stanowisko szefa Komisji. Jak wiadomo, co zresztą Burzyńska w wywiadzie przypomina, Tusk jakiś czas temu „zamknął dyskusję” na temat swej kandydatury. I to załatwiałoby rzecz definitywnie, gdyby nie to, że o Tusku od dawna wiadomo, że jak mówi to… mówi. Gdyby wolty polityczne można było wliczać w jakiś sposób do produktu narodowego, PKB per capita by nam z miejsca poszybowało. Zatem czy Tusk chce, trudno jednoznacznie powiedzieć.

Czy w Brukseli chcą Tuska. Pewnie chcą. Jednak nie ma się co tym podniecać niczym Protasiewicz, ogłaszający największym naszym europejskim sukcesem Polski osadzenie Jerzego Buzka w fotelu przewodniczącego PE. W, jak zwykle zresztą u tego autora, znakomitej notce „Kompleks Salieriego, kompleks z powodu Kaczyńskiego”** kolega capa (nie potrafię do prawdy pojąć, jak szanownej Administracji tak długo i tak konsekwentnie udaje się „nie dostrzegać” publicystyki tego autora, przy jej niewątpliwych walorach literackich i wartości merytorycznej) znakomicie odniósł się do kwestii „lubienia” naszych polityków przez polityków z innych krajów. I ja się z kolegą capą zgadzam. Nawet więcej! Uważam, że im bardziej „lubiani” są nasi politycy w Berlinie, Rzymie, Paryżu czy w innej stolicy, tym ostrożniejsi wobec nich powinniśmy być my. Szczególnie gdy to „lubienie” w żaden sposób nie koresponduje z poziomem sympatii do tych „lubianych”, odczuwanym przez rządzonych przez nich obywateli.

Przejdźmy zatem do kwestii czy Tusk może sobie pozwolić na taki „życiowy krok” w 2014 roku. Technicznie oczywiście tak. Prawo nie zabrania mu tego a i nikt nie zdoła go zatrzymać, jeśli się zdecyduje. Czy jednak jako poważny polityk może opuścić kierowaną przez siebie partię, gdy znajduje się ona w oczywistej opresji? Można wysnuć przypuszczenie, że objęcie przez Tuska szefostwa Komisji mogłoby w oczach Polaków poprawić wizerunek PO. Ale, i to uważam za zdecydowanie bardziej prawdopodobne, mogłoby też być asumptem od stwierdzenia,  że „najtłustsze szczury opuszczają MS Polonia”. Taka zakamuflowana sugestia Tuska, że Platforma to już „polityczny trup”. I trudno byłoby patrzeć na nią inaczej zważywszy, że ucieczka Tuska nie byłaby przedsięwzięciem zaplanowanym w jakiś poważny sposób. Bo czy poważne jest robienie czegoś na kształt mini „Nocy długich noży” pot to, by zaraz z wzmocnionej w ten sposób władzy w partii rezygnować? Czy poważne jest zostawianie partii bez wskazanego następcy, na pastwę Kopacz i Gronkiewicz-Waltz?! Nie bądźmy śmieszni!

Oczywiście nie jestem w stanie jednoznacznie opowiedzieć się za którymkolwiek wariantem. Gdyby chodziło o jakiegoś przewidywalnego polityka, to co innego…

W tej chwili obstawiam kąpiel Jacka Protasiewicza w wazelinie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz