Czy
w słowach Protasiewicza, sugerujących, że Donald Tusk mógłby zostać szefem
Komisji Europejskiej dopatrywać się trzeba jakiejś głębszej wiedzy o kulisach
brukselskiej polityki personalnej czy raczej wazeliny, po której szef
dolnośląskich struktur PO chce się wśliznąć na pierwsze miejsce regionalnej
listy partii do Parlamentu Europejskiego? Trudno orzec. Z jednej strony
Protasiewicz to, jakby nie było, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego,
który może wiedzieć więcej o tym, o czym się mówi i co się planuje w
gabinetach, w których powstają najistotniejsze plany dla Europy. To ostatnie to
nie żadna tam ironia. Poważnie uważam, że
najpoważniejsze plany, jakie powstają w Brukseli, dotyczą tego kto, kim
i gdzie zostanie. Istotniejsze sprawy ustala się w innych stolicach.
Kontekst
wywiadu, jakiego dla „Wprost” udzielił Jacek Protasiewicz, a przynajmniej
dostępnego w sieci jego fragmentu zdaje się jednak wskazywać na tę drugą
możliwość. Protasiewicz skupia się na swoich szansach. Bardziej chyba na
szansach zastania dolnośląską „jedynką” niż europosłem. Dla tej sprawy istotna
jest ta oto wymiana zdań:
„(Agnieszka Burzyńska) - Czy pan
już rozmawiał z premierem na temat tego, że chce pan być numer jeden w tych
wyborach?
(Jacek Protasiewicz)- Wyraziłem
zainteresowanie. Premier się uśmiechnął i powiedział, że nie ja jedyny.”*
Reakcja
Tuska, przyzwyczaił już nas do swej specyficznej kultury bycia wiec skupmy się
na jej istocie, jest czymś w rodzaju otwarcia licytacji. I Protasiewicz otwiera
bardzo wysoko. Prawdę mówiąc wyżej się już chyba nie da. No bo co? ONZ, nagroda
Nobla?
Zostawmy
jednak Protasiewicza z jego prawdziwymi intencjami. Ciekawsze jest bowiem na
ile realne jest, by Tusk zdecydował się objąć stanowisko szefa Komisji. Jak
wiadomo, co zresztą Burzyńska w wywiadzie przypomina, Tusk jakiś czas temu
„zamknął dyskusję” na temat swej kandydatury. I to załatwiałoby rzecz
definitywnie, gdyby nie to, że o Tusku od dawna wiadomo, że jak mówi to… mówi.
Gdyby wolty polityczne można było wliczać w jakiś sposób do produktu
narodowego, PKB per capita by nam z miejsca poszybowało. Zatem czy Tusk chce,
trudno jednoznacznie powiedzieć.
Czy
w Brukseli chcą Tuska. Pewnie chcą. Jednak nie ma się co tym podniecać niczym
Protasiewicz, ogłaszający największym naszym europejskim sukcesem Polski
osadzenie Jerzego Buzka w fotelu przewodniczącego PE. W, jak zwykle zresztą u tego
autora, znakomitej notce „Kompleks Salieriego, kompleks z powodu
Kaczyńskiego”** kolega capa (nie potrafię do prawdy pojąć, jak szanownej
Administracji tak długo i tak konsekwentnie udaje się „nie dostrzegać”
publicystyki tego autora, przy jej niewątpliwych walorach literackich i
wartości merytorycznej) znakomicie odniósł się do kwestii „lubienia” naszych
polityków przez polityków z innych krajów. I ja się z kolegą capą zgadzam.
Nawet więcej! Uważam, że im bardziej „lubiani” są nasi politycy w Berlinie,
Rzymie, Paryżu czy w innej stolicy, tym ostrożniejsi wobec nich powinniśmy być
my. Szczególnie gdy to „lubienie” w żaden sposób nie koresponduje z poziomem
sympatii do tych „lubianych”, odczuwanym przez rządzonych przez nich obywateli.
Przejdźmy
zatem do kwestii czy Tusk może sobie pozwolić na taki „życiowy krok” w 2014
roku. Technicznie oczywiście tak. Prawo nie zabrania mu tego a i nikt nie zdoła
go zatrzymać, jeśli się zdecyduje. Czy jednak jako poważny polityk może opuścić
kierowaną przez siebie partię, gdy znajduje się ona w oczywistej opresji? Można
wysnuć przypuszczenie, że objęcie przez Tuska szefostwa Komisji mogłoby w
oczach Polaków poprawić wizerunek PO. Ale, i to uważam za zdecydowanie bardziej
prawdopodobne, mogłoby też być asumptem od stwierdzenia, że „najtłustsze szczury opuszczają MS
Polonia”. Taka zakamuflowana sugestia Tuska, że Platforma to już „polityczny
trup”. I trudno byłoby patrzeć na nią inaczej zważywszy, że ucieczka Tuska nie
byłaby przedsięwzięciem zaplanowanym w jakiś poważny sposób. Bo czy poważne
jest robienie czegoś na kształt mini „Nocy długich noży” pot to, by zaraz z
wzmocnionej w ten sposób władzy w partii rezygnować? Czy poważne jest
zostawianie partii bez wskazanego następcy, na pastwę Kopacz i
Gronkiewicz-Waltz?! Nie bądźmy śmieszni!
Oczywiście
nie jestem w stanie jednoznacznie opowiedzieć się za którymkolwiek wariantem.
Gdyby chodziło o jakiegoś przewidywalnego polityka, to co innego…
W
tej chwili obstawiam kąpiel Jacka Protasiewicza w wazelinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz