sobota, 25 sierpnia 2012

To nie jest Polska dla premierów Kleiberów


Półtora dnia nie byłem na bieżąco z naszą polityczną rzeczywistością i starczyło bym się omal nie obudził już w innej Polsce. Polsce bez Tuska, bez Rostowskiego, bez Arłukowicza, bez, jak sądzę, Ewy Kopacz.
Oczywiście żartuję. Nie bardzo wierzę, że Palikot gdzieś tam za kulisami jest prawie, prawie dogadany z jakimś tam choćby i drugim (wiadomo, pierwszy jest tylko jeden) szeregiem PiS-u. Ale nie w tym rzecz. Potrafię wyobrazić sobie okoliczności, w których faktycznie Palikot z Millerem i nawet z Kaczyńskim siedliby do stołu by kombinować jak wykopać Tuska.
Zupełnie jednak nie wierzę, że potrafiliby się dogadać. Nawet gdyby faktycznie wpadli na pomysł z Kleiberem. A w zasadzie przede wszystkim wtedy, gdyby na taki pomysł wpadli.
Rzecz w tym bowiem, że hipotetyczny czy też może raczej mityczny „rząd Kleibera” miałby sens gdyby był pomyślany jako rząd pozapartyjny. Gdyby miał być kompromisem partii z bezpartyjnym szefem, nie wyszedłby poza fazę „pomyślany”.
Zatem rząd pozapartyjnych fachowców…
Oczywiście to mrzonka. Taki rząd w kraju, w którym polityka partiami stoi, leży, trzęsie się i przewraca to coś absolutnie poza wyobraźnią. Ściślej mówiąc wyobrazić to się da i tylko tyle.
Szczególnie zaś w takiej sytuacji, jaka mamy obecnie. Czyli nieomal równowagi sił które chciałyby obalać lub podtrzymywać obecny rząd . Nieomal boi czym niby jest te siedem głosów.
A jest. Na tyle, że nawet gdyby ów Kleiber został premierem, następnego dnia mógłby przestać być premierem. Scenariusz zakłada bowiem obecność takiego bytu politycznego, który przypominałby sławetną „wędrującą nerkę”. „Wędrująca” przewaga parlamentarna.
Obecnie rozważanie takiego scenariusza byłoby oczywista głupotą. Właśnie przez brak jakiejkolwiek gwarancji, że powołany byt przetrwa choćby tydzień. On nie przetrwa ale skutki jego upadku mogą dość trwale wpłynąć na naszą sytuację polityczną.
Gdyby udało się faktycznie jakimś cudem podziękować Tuskowi i powołać Kleibera a on upadłby po krótkim czasie to… To na długo najpewniej powróciłby Tusk. I nikt kolejny raz w podobna awanturę by się nie wdał.
A skoro już wiemy, że to szansa palcem na wodzie pisana, jej autorzy też muszą to zagrożenie dostrzegać. Zatem gdyby doszło do negocjowania takiego rządu nie wierzę, że negocjatorzy nie daliby się porwać pokusie „skorzystania z szansy” i jakiegoś „osadzenia się” trwalej w tych zakamarkach państwowych struktur, które oferują najsmaczniejsze konfitury i w największych ilościach.
Wbrew pozorom taki aspekt „przejmowania władzy” byłby lepiszczem, które mogłoby solidniej poparcie dla Kleibera utrwalić. Tym bardziej, że byłby to skok nagły i ryzykowny. Który mógłby się długo nie powtórzyć.
Tyle, że potrafię sobie wyobrazić, jak na taką możliwość zareagowałby Kleiber i każdy inny, któremu „bycie Kleiberem” by zaproponowano. Odesłałby oferentów do wszystkich diabłów i tyle. Pan Donald mógłby spać spokojnie. Tak, jak zaśnie dziś i jeszcze przez wiele kolejnych wieczorów i nocy. Jeśli straci władze, to za sprawą większości parlamentarnej. W której po prostu nie będzie PO.
Odkładamy więc na bok kolejną inicjatywę pana z Biłgoraju doskonale wiedząc, że tonący brzytwy się chwyta. Przyjdzie pora, to i Kleiber może być premierem. Jednak nie w taki sposób, nie teraz i nie w takim układzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz