sobota, 1 marca 2014

Rosja goni banderowskiego króliczka



Nie wiem, czy to rzeczywistość przerosła wszystkich czy też tylko moją wyobraźnię. Jednak kiedy próbuję w działaniach wobec Ukrainy znaleźć jakąkolwiek logikę, okazuje się ona ukryta chyba zbyt głęboko.

Szczególnie dotyczy to Rosji. Mającej do dyspozycji ze sto uzasadnień i wynikających z nich sposobów, by wzmocnić swoją obecność na południu Ukrainy. I wybierającej tę sto pierwszą możliwość, najbardziej idiotyczna i mogącą jej głownie zaszkodzić. Zaszkodzić wszędzie, gdzie się tylko da. Poza Krymem oczywiście. Ale czy Krym wart jest potencjalnych kosztów?

Spośród tych bardziej sensownych możliwości najbardziej racjonalne wydawałoby się wykorzystanie czy to Janukowycza czy też rosyjskiej mniejszości na półwyspie. Ten pierwszy albo ci drudzy mogli w jakiś sposób poprosić wielkiego sąsiada o pilną, bratnią pomoc. Miast tego Janukowycz dziwi się, że Rosja nic nie robi, by Ukrainę przywrócić do pionu zaś wspomniana mniejszość chodzi po ulicach Symferopola i Sewastopola jakby zaskoczona i nie ma kompletnie pojęcia skąd są wojaki, obnoszące się publicznie z karabinami, zagradzające niektóre drogi bojowe wozy piechoty i trzepiące powietrze nad półwyspem helikoptery. Oczywiście „nie wie” tak, jak i cala reszta świata.

Ja rozumiem, iż jest całe mnóstwo powodów, które sprawiają, że Rosji może „banderowska rebelia” nie leżeć. W zasadzie trudno w ostatnim trzydziestoleciu znaleźć zbyt wiele zdarzeń, które by Rosji leżały. Może to właśnie natłok tych niefortunnych dla mocarstwa większych i mniejszych epizodów historii sprawia, że zdecydowała się ona postąpić tak irracjonalnie.

Oczywiście swój cel najpewniej osiągnie. Nie wynika to jednak z jej sprawności lecz z obrzydliwej impotencji „wolnego świata”, przesiąkniętego parszywym duchem Chamberlaina. Uśmiałem się jak norka słysząc, że w ramach dyscyplinowania Putina przywódcy świata nie pojadą do Soczi na szczyt G8. To bez wątpienia sprawi, że zaraz wojaki zwiną się do swoich BeWuPów a helikoptery grzecznie wrócą na lotniska mateczki Rosji. Inaczej po Rosji, zlekceważonej przez to G8 dziura w ziemi pozostanie! Nie może być inaczej!

Ale wróćmy do Rosji i racjonalności jej postępków. Decydując się na tak bezczelną formę agresji, odartą z jakichkolwiek pozorów działania przy wykorzystaniu choćby udających cywilizowane środków, Rosja postanowiła zamanifestować, że Ukraina i Ukraińcy nie istnieją, że na południowym zachodzie graniczy z ziemią niczyją, na którą wjeżdża się i wyjeżdża z niej nie pytając nikogo o zgodę.

Nie wiem oczywiście jak to w praktyce przekłada się na to, co czują Ukraińcy. Ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że jest wielu takich, którzy sceptycznie przyglądali się dotąd zmianie układu sił rządzących ich krajem i wektorów ukraińskiej polityki, ale wobec wizyty „ludzi w mundurach bez żadnych oznakowani” stali się zapamiętałymi (jak ich nazywają nasi miłośnicy Władimira Władymirowicza Putina) „banderowcami”.

Sensu rozpalania przez Rosję antyrosyjskich nastrojów na Ukrainie, która wszak, z punktu widzenia Kremla, musi pozostać „kuricą nie pticą”, absolutnie nie pojmuję. Oczywiście może być i tak, jak sugerują niektórzy, że operacja krymska Rosji ma tylko postraszyć Majdan, cały Kijów, Charków. Pokazując, że fikać nie warto. Ale od strachu miłości nie przybywa. Nie przybędzie też entuzjastów Rosji w innych zakątkach świata. Bez względu na to, czy pozostanie ona na Krymie czy też nagle wycofa się tak, jak się pojawiła, bez „jakichkolwiek naszywek”, pozostawiając świat w zdumieniu, z pytaniem po co to wszystko było.

Gdzieś tam w tyle głowy kołacze mi się myśl, że to wszystko mogłoby się Rosji udać tylko w jednym przypadku. Jeśli w ramach mediacji zdumiony i przestraszony świat wyśle do Kijowa jakichś współczesnych Chamberlainów a ci tak długo będą ten swój strach o to, że miast na Maui będą musieli wakacje spędzić pod Stalingradem, przelewać na Ukraińców, że ci w końcu przyklepią jakiś „specjalny status” Krymu.

Dziś, oglądając relację z frontu krymskiego usłyszałem, że jednym z argumentów Rosji w zmiękczaniu sąsiada jest „ciągle obowiązująca umowa”, którą Ukraińcy podpisali by „nie zginąć”. Tak na marginesie nikt oczywiście głośno nie zauważy, że Rosja tej umowy nie opatrzyła żadnym podpisem. Próbuje więc Rosja podpierać się owocami dyplomacji „wolnego świata”, w tym i naszej.
Może więc tak być, i będzie to prawdziwa ironia losu, że do czasu rozpatrzenia przez stosowny komitet wniosku o Nobla dla naszego Ministra Spraw Zagranicznych okaże się, że byłaby to nagroda za zaspokojenie aspiracji narodu krymskiego. Że nie ma takiego narodu? A kto zabroni mu być? Szczególnie jak na mundurach „niezidentyfikowanych ludzi” pojawią się wreszcie stosowne naszywki.

Wracając zaś do Rosji, która zdecydowała się „gonić banderowskiego króliczka”, sens takiego nadwerężania muskułów znaleźć można jedynie w  chęci połknięcia za czas jakiś jakiejś części Ukrainy. Tej, która przestraszona „faszyzmem” szukać będzie ratunku pod skrzydłami „bolszewików”.

A to, jak powiadają znawcy, jest całkiem bez sensu. Stad to moje zdziwienie, do którego przyznałem się na początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz