Nie wiem, czy to rzeczywistość
przerosła wszystkich czy też tylko moją wyobraźnię. Jednak kiedy próbuję w
działaniach wobec Ukrainy znaleźć jakąkolwiek logikę, okazuje się ona ukryta
chyba zbyt głęboko.
Szczególnie dotyczy to Rosji. Mającej
do dyspozycji ze sto uzasadnień i wynikających z nich sposobów, by wzmocnić
swoją obecność na południu Ukrainy. I wybierającej tę sto pierwszą możliwość,
najbardziej idiotyczna i mogącą jej głownie zaszkodzić. Zaszkodzić wszędzie,
gdzie się tylko da. Poza Krymem oczywiście. Ale czy Krym wart jest
potencjalnych kosztów?
Spośród tych bardziej sensownych
możliwości najbardziej racjonalne wydawałoby się wykorzystanie czy to
Janukowycza czy też rosyjskiej mniejszości na półwyspie. Ten pierwszy albo ci
drudzy mogli w jakiś sposób poprosić wielkiego sąsiada o pilną, bratnią pomoc. Miast
tego Janukowycz dziwi się, że Rosja nic nie robi, by Ukrainę przywrócić do
pionu zaś wspomniana mniejszość chodzi po ulicach Symferopola i Sewastopola
jakby zaskoczona i nie ma kompletnie pojęcia skąd są wojaki, obnoszące się
publicznie z karabinami, zagradzające niektóre drogi bojowe wozy piechoty i
trzepiące powietrze nad półwyspem helikoptery. Oczywiście „nie wie” tak, jak i
cala reszta świata.
Ja rozumiem, iż jest całe mnóstwo
powodów, które sprawiają, że Rosji może „banderowska rebelia” nie leżeć. W
zasadzie trudno w ostatnim trzydziestoleciu znaleźć zbyt wiele zdarzeń, które
by Rosji leżały. Może to właśnie natłok tych niefortunnych dla mocarstwa większych
i mniejszych epizodów historii sprawia, że zdecydowała się ona postąpić tak
irracjonalnie.
Oczywiście swój cel najpewniej
osiągnie. Nie wynika to jednak z jej sprawności lecz z obrzydliwej impotencji
„wolnego świata”, przesiąkniętego parszywym duchem Chamberlaina. Uśmiałem się
jak norka słysząc, że w ramach dyscyplinowania Putina przywódcy świata nie
pojadą do Soczi na szczyt G8. To bez wątpienia sprawi, że zaraz wojaki zwiną
się do swoich BeWuPów a helikoptery grzecznie wrócą na lotniska mateczki Rosji.
Inaczej po Rosji, zlekceważonej przez to G8 dziura w ziemi pozostanie! Nie może
być inaczej!
Ale wróćmy do Rosji i racjonalności
jej postępków. Decydując się na tak bezczelną formę agresji, odartą z
jakichkolwiek pozorów działania przy wykorzystaniu choćby udających
cywilizowane środków, Rosja postanowiła zamanifestować, że Ukraina i Ukraińcy
nie istnieją, że na południowym zachodzie graniczy z ziemią niczyją, na którą
wjeżdża się i wyjeżdża z niej nie pytając nikogo o zgodę.
Nie wiem oczywiście jak to w praktyce
przekłada się na to, co czują Ukraińcy. Ale mogę zaryzykować stwierdzenie, że
jest wielu takich, którzy sceptycznie przyglądali się dotąd zmianie układu sił
rządzących ich krajem i wektorów ukraińskiej polityki, ale wobec wizyty „ludzi
w mundurach bez żadnych oznakowani” stali się zapamiętałymi (jak ich nazywają
nasi miłośnicy Władimira Władymirowicza Putina) „banderowcami”.
Sensu rozpalania przez Rosję
antyrosyjskich nastrojów na Ukrainie, która wszak, z punktu widzenia Kremla,
musi pozostać „kuricą nie pticą”, absolutnie nie pojmuję. Oczywiście może być i
tak, jak sugerują niektórzy, że operacja krymska Rosji ma tylko postraszyć
Majdan, cały Kijów, Charków. Pokazując, że fikać nie warto. Ale od strachu
miłości nie przybywa. Nie przybędzie też entuzjastów Rosji w innych zakątkach świata.
Bez względu na to, czy pozostanie ona na Krymie czy też nagle wycofa się tak,
jak się pojawiła, bez „jakichkolwiek naszywek”, pozostawiając świat w
zdumieniu, z pytaniem po co to wszystko było.
Gdzieś tam w tyle głowy kołacze mi
się myśl, że to wszystko mogłoby się Rosji udać tylko w jednym przypadku. Jeśli
w ramach mediacji zdumiony i przestraszony świat wyśle do Kijowa jakichś współczesnych
Chamberlainów a ci tak długo będą ten swój strach o to, że miast na Maui będą
musieli wakacje spędzić pod Stalingradem, przelewać na Ukraińców, że ci w końcu
przyklepią jakiś „specjalny status” Krymu.
Dziś, oglądając relację z frontu
krymskiego usłyszałem, że jednym z argumentów Rosji w zmiękczaniu sąsiada jest
„ciągle obowiązująca umowa”, którą Ukraińcy podpisali by „nie zginąć”. Tak na
marginesie nikt oczywiście głośno nie zauważy, że Rosja tej umowy nie opatrzyła
żadnym podpisem. Próbuje więc Rosja podpierać się owocami dyplomacji „wolnego
świata”, w tym i naszej.
Może więc tak być, i będzie to
prawdziwa ironia losu, że do czasu rozpatrzenia przez stosowny komitet wniosku
o Nobla dla naszego Ministra Spraw Zagranicznych okaże się, że byłaby to
nagroda za zaspokojenie aspiracji narodu krymskiego. Że nie ma takiego narodu?
A kto zabroni mu być? Szczególnie jak na mundurach „niezidentyfikowanych ludzi”
pojawią się wreszcie stosowne naszywki.
Wracając zaś do Rosji, która
zdecydowała się „gonić banderowskiego króliczka”, sens takiego nadwerężania
muskułów znaleźć można jedynie w chęci
połknięcia za czas jakiś jakiejś części Ukrainy. Tej, która przestraszona
„faszyzmem” szukać będzie ratunku pod skrzydłami „bolszewików”.
A to, jak powiadają znawcy, jest
całkiem bez sensu. Stad to moje zdziwienie, do którego przyznałem się na początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz