czwartek, 13 marca 2014

W Warszawie panuje porządek. I strach…



Szanowny czytelnik zna pewnie tę anegdotkę o rewolwerowców schwytanym przez Indian, który słucha wewnętrznego głosu i za jego radą napina się rozrywając więzy, sięga po leżący nieopodal tomahawk, idzie do namiotu wodza i załatwia go. Ostatnia kwestia wewnętrznego głosu, już po tej heroicznej rozprawie z wodzem, brzmi „No to teraz masz gościu przerąbane”. Zauważana u nas i coraz częściej cytowana zmiana nastroju w związku z poczynaniami Rosji jest czymś właśnie w tym stylu. Kiedy słucham pani Paradowskiej i innych jej podobnych, jak „mają dość histerii związanej z Ukrainą” mam ochotę zapytać, czemu dopiero teraz ją naszło, że wywoływanie nastrojów antyrosyjskich może nie być dla nas dobre.

Oczywiście ja wiem, czemu tak właśnie jest. Przyczyny są trzy. Jedna wynika z głupoty i odnajduję ją choćby w wypowiedzi pana generała Skrzypczaka, który mówi wysokonakładowej gazecie a ta chętnie to publikuje, że ruskim droga do Warszawy zajmie  3-4 dni. Myślę, że pan Skrzypczak bardzo się myli. Zajmie im 2 dni bo więcej nie będą potrzebować zmagając się z armią mającą na czele generałów- idiotów pokroju Skrzypczaka ogłaszającego publicznie jacy to jesteśmy słabi.

Drugą przyczyną jest wyrachowanie. Wraz z upływem czasu coraz trudniej będzie działania obecnej ekipy wobec Ukrainy i Rosji przedstawiać jako sukces i przejaw skuteczności. Wówczas, być może, trudniej będzie znaleźć tak zwaną narrację, która byłaby w stanie dawać odpór stanowisku PiS, że po pierwsze Kaczyńscy mieli rację a po drugie Tusk i Sikorski jednak dali ciała. Najłatwiej zrobić to w ten sposób, by w ogóle postawić pod znakiem zapytania rację może nie występowania po stronie Ukrainy ale na pewno występowania przeciwko Rosji. I to robią ostatnio różni „dość istotni” naszych mediów i polityki.

Trzecią jest zwykły, dość zrozumiały strach. Który jest najzdrowszą reakcją, która musi rodzić się gdy sumiennie rachuje się rzeczywistą skuteczność naszych przywódców państwa, odartą z medialnych zachwytów nad nimi Moniki Olejnik i innych. Gdy im wewnętrzny głos zaczyna podpowiadać „No to teraz masz gościu przerąbane”.

Tu mi się znów anegdota przypomina z czasów poprzedniego systemu. Zgodnie z coroczną tradycją, w październiku na budynkach i słupach ogłoszeniowych pojawiły się zwyczajowe plakaty z informacją: „Październik – miesiąc przyjaźni polsko- radzieckiej”. I gdzieś tam, na jednym z takich plakatów ktoś tam dopisał „i ani dnia dłużej”.

Myślę sobie, że niektórzy, najczęściej pewnie z tej trzeciej grupy, myślą sobie teraz „a niech Sikorski zrobi ten rok Rosji w Polsce. W końcu lepszy rok niż na przykład 50 lat”.

To z pozoru racjonalne. Jednak tylko wówczas, gdy nie mówi się tego na głos. Tak, jak się nie mówi, że ruskim droga do Warszawy zajmie nie dwa lata (tak właśnie powinniśmy mówić!) tylko trzy dni. Tak, jak powinno się mówić Rosji, że „ani dnia dłużej”.

Jedna z pań dżenderek, poirytowana chyba najbardziej tym, że im Ukraina (jakby nie patrzeć „kobieta” i „matka”) „ukradła” im (tej pani i koleżankom) 8 marca, wyraziła się bardzo krytycznie o tak zwanym „prężeniu muskułów”, którego ponoć wszędzie pełno. Podając prosty przykład z kobietą, która napadnięta przez stu drabów, powinna natychmiast oddać portfel. I tej pani ktoś życzliwy powinien powiedzieć, że, owszem, jak już ją napadnie tych stu drabów, niech oddaje ten portfel. Ale, na Boga, niech wcześniej nie chodzi chwaląc się głośno i publicznie, że jakby co, od razu oddaje portfel. Bo drab się znajdzie szybciej, niż myśli. Nie będzie nawet czekał na tych pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu kolegów. I jest to tak proste, jak prokreacja, że pozostanę w głównej sferze zainteresowań tej pani i jej koleżanek.

A swoją drogą trudno nie odnieść wrażenia, że opisany „rozsądek” naszych elit idzie jakby w parze z zawoalowanymi groźbami, rzucanymi z Moskwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz