piątek, 21 marca 2014

Arłukowicz rodzi słoniątko i zabija raka



Przekonany o tym, że nosi w sobie słoniątko, które wkrótce urodzi miał być ponoć świetny pruski wódz Gebhard Leberecht von Blücher. Ale nie o żaden rodzaj obłędu ani tez żaden rodzaj geniuszu wodzowskiego chodzi w tytule. Chodzi o długotrwałość ciąży u słonic, trwającej prawie dwa lata. Choć skojarzenie odnosi się tylko do rozwlekłości, ciąża, po której minister Arłukowicz rodzi dziś reformę służby zdrowia trwała mniej więcej tyle samo.

Można oczywiście rzecz widzieć i tak, że w sumie szybko udało się wdrożyć potrzebne ale trudne rozwiązania. Wszak ochrona zdrowia nie jest, nie była i nigdy nie będzie łatwą materią. Tyle, że jak na razie o żadnym „wdrożyć” nie ma co mówić.

Nie ma też mowy o żadnym „w sumie szybko”. Nie jest przecież tak, że nagle, dwa lata temu jakiś genialny medyk odkrył, że za niektóre niewyjaśnione zgony odpowiada coś, co nawał nowotworem a dziś bach, mamy „program zwalczania”. Arłukowicza na świeci a nawet w planach jeszcze nie było a już od dawna znano grozę raka. Jeszcze lepiej znano ją gdy Bartosz został straża… lekarzem. Nie mówiąc o momencie w którym Bartosz został straż… ministrem.

Mogę się oczywiście mylić ale cała dzisiejsza impreza z rakiem w tle wygląda mi na element programu wyborczego. Może jeszcze nie Arłukowicza ale Platformy bez wątpienia. Takie rozbrojenie miny by mieć co powiedzieć jakby ktoś tam podczas jakiegoś wiecu wyskoczył ze służbą zdrowia i kolejkami. Zatka mu się gębę „programem” i tyle.

Gdyby to na poważnie było troską i pomysłem Arłukowicza na bycie ministrem zdrowia i systemowe leczenie Polski i Polaków, zacząłbym się bać. Bałbym się, że z psyche ministra jest faktycznie tak, jak z psyche Bluchera.

Ogłaszanie zniesienia limitów w leczeniu nowotworów byłoby faktycznie wielkim sukcesem tylko wtedy, gdyby świat został stworzony przez Boga od razu z tymi limitami. I po tysiącleciach zjawiłby się dzielny Bartek z płomieniem w oczach i z przekonaniem, że tak być nie powinno, że te limity to oczywisty błąd. I z miejsca zabrałby się do jego naprawiania.

Otóż niestety, tak dla Arłukowicza jak też, zdecydowanie bardziej, dla tych, którzy przez te limity musieli czekać często bezowocnie, nie było tak. Jak właśnie słucham, owo „bardzo szybko” to czas , który minął od momentu, gdy lekarza Arlukowicza lekarze- onkolodzy uświadomili jakie są skutki tych limitów w terapii nowotworowej. Wcześniej było ładne kilka lat, w których limity były. I było PO oraz, od pewnego momentu był też pan Arukowicz. To już siedem tych lat. Nie chce pisać co oznacza siedem lat w tym kontekście.

Ucieszyłbym się nawet z tego wszystkiego, co właśnie oglądam i czego słucham, gdyby poczekali panowie Tusk i Arłukowicz do czasu po wyborach. Mogli, bo jak się okazuje, „szybkie” zmiany wejdą od stycznia 2015 r. Do tego czasu będzie jak jest. Mimo, że od tego jak jest, jakaś część chorych po prostu umrze. Musi tak być bo, jak wyjaśnił Arłukowicz, NFZ popodpisywał już ze szpitalami kontrakty i nie można robić rewolucji.

I właśnie dlatego dzisiejsza szopka jest dla mnie oczywistą jazdą Platformy, Tuska i Arłukowicza rakiem okrakiem do Brukseli. Nie powiem ostrzej bo mi się już nawet o nich gadać nie chce.
Jakby co czy tam kto, od razu wyjaśnię, że nie jestem jakoś szczególnie osobiście zainteresowany limitami czy ich brakiem. Jak byłem, to sobie kupiłem życie. Nie to, że było mnie akurat stać. Nie było. Po prostu chciałem żyć.

A przy okazji kupiłem sobie prawo by recenzować palantów, którzy po latach ministrowania od kolegów lekarzy dowiadują się że na raka umiera się także w kolejkach do lekarza i zaczynają a w każdym razie ogłaszają w telewizorze „rewolucje”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz