Po umieszczeniu pana Kamińskiego
Michała, zwanego nie wiedzieć czemu „Miśkiem” na tak zwanej „jedynce” listy PO
do Parlamentu Europejskiego w Lublinie, zasadnicza dyskusja, poświęcone temu
wydarzeniu (widać istotniejszych nie mamy) poszła w dwóch kierunkach. Pierwszy,
najbardziej widoczny to oburzenie zwolenników PiS na Kamińskiego, że szuja,
szmata i zdrajca, zaś drugi, wybrany przez niektórych zwolenników PO, z
niezawodną koleżanką RRK-ą to zachwyty nad geniuszem Tuska, który dzięki temu
zyskał dostęp do tajnego, pisowskiego know-how. Obie reakcje są durne. Pierwsza
dlatego, że ów „Misiek” jednym, drugim i trzecim z trzech wymienionych wyżej
okazał się stosunkowo dawno zaś teraz tylko wyszedł na palanta. Drugie dlatego,
że Tusk nie musiał „Miśkowi” dawać nie tylko „jedynki” żadnej ale nawet choćby
i „sześćsetsześćdziesiątkiszóstki” bo „Misiek” już wcześniej sypał, nie tylko
zresztą ów know-how, bez niczego, na zwyczajnych zasadach wolontariatu.
Ale proszę jednych i drugich by się
nie sromali tą z emocji najpewniej wynikająca durnotą. Nie tylko oni mają
problem z tym „Miskiem” na listach PO. Właśnie przeczytałem sugestie pana
politologa czy tam politycznego marketera, dr Wojciecha Jabłońskiego, który
upchanie „Miśka” w Lublinie określa mianem „wyborczej dialektyki PO”.*
Ma się ona brać z tego, postaram się
rzecz objaśnić w skrócie, że PO bez PiS nie ma racji bytu czy wręcz żyć nie
może więc na wypadek gdyby coś tam się z PiS-em stało, PO ma mieć taki własny
„PiS” zapasowy.
Ponadto, sądzi ów marketer, ten
„podręczny PiS” Platformy to będą przy okazji takie „pociski propagandowe”
przeciwko prawdziwemu PiS-owi. Mogę się tylko domyślać, iż zamysł jest taki, że
się taką wunderwaffe o nazwie „Misiek” wiedzie gdzieś tam, pokazuje potencjalnym
wyborcom PiS-u, wyciągając ją czy tam go niespodziewanie z głośnym „Aha, a on
teraz nasz jest!” i skołowani wyborcy masowo przechodzą na stronę PO, łkając
przy tym żałośnie, że tak późno na oczy przejrzeli.
To wizja tyleż piękna co absurdalna.
Ja bym w tym momencie apelował do Platformy Obywatelskiej en bloc oraz do pana
Zwiefki, szefa sztabu generalnego w szczególności by głupot Jabłońskiego nie
słuchali i w żadnym wypadku „Miśka” wyborcom PiS nie okazywali. Bo jeśli
ktokolwiek po czymś takim będzie łkał, to najpewniej ów „Misiek” potraktowany
stosownie do tego, jak się traktuje „szuje” „szmaty” tudzież zdrajców.
Po cóż więc „Misiek” na listach PO?
Oczywiście nie mam zielonego pojęcia. No chyba że po to, by pokazać „motłochowi
platformianemu” gdzie ich, po latach wiernej i ofiarnej służby partii i przywódcy
tak naprawdę ów przywódca ma. Bo na takie „manie” może sobie on pozwolić i nikt
mu i tak nie fiknie. To teoria dość prawdopodobna bo odwołująca się do
wcześniejszych, podobnie motywowanych działań przywódcy wobec różnych
partyjnych „kameraden”.
Jak wiadomo, istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo,
że partia nie będzie w stanie zapewnić mandatów nawet tym, którzy już, jak nie
raz słyszeliśmy, straszliwie profesjonalnie zdążyli się w Brukseli wykazać.
Zatem, mimo tego profesjonalizmu swego nie każdy profesjonalista najpewniej
będzie mógł ów profesjonalizm swej ojczyźnie Polsce i ojczyźnie nas wszystkich
Europie zaoferować. A znowuż każdy kolejny „Misiek” to tak przy okazji także kolejny
partyjny kolega przywódcy, otrzymujący od przywódcy specyficzne, partyjne
„spasibo” w formie kopa w mocno dolne partie tylnej części tułowia. Czy tam
górne partie odnóży (są w tej sprawie dwie szkoły klasyfikacji).
Gdybym miał rację w swojej
interpretacji a nie dr Jabłoński ze swa „wunderwaffe”, byłby to dowód na
całkowitą aberrację Platformy. Stosującej osobliwe metody podnoszenia mocno
przez ostatnie miesiące podupadłego morale swych, za przeproszeniem, członków za
pomocą „Miśka”. Tu mógłbym posunąć się do okrucieństwa i poprosić, by się
ujawnił choć jeden członek, podniesiony na widok „Miska” ale daruję sobie. To
byłby cios poniżej pasa!
Nie wiem, jak na Miska zareagują
natomiast wyborcy PO. Bo na nich też chyba Platforma jednak liczy. Oczywiście
są tacy, którzy się zachwycą. Zachwyciliby się nawet, gdyby miast „Miśka” był
Incitatus. A szanowna koleżanka wymieniona wcześniej miałaby powód by się
rozwodzić nad geniuszem Tuska, który w ten sposób obrałby kurs na międzynarodówkę
ekologów. Reszta zaś… nie wiem. Jak im „Misiek” nie stanie w gardle, znaczy, że
nic im już nie stanie. I oby tak właśnie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz