Napięcie wokół Ukrainy i należącego
do niej (mówcie sobie putinki co tam chcecie) Krymu powoli opada. Nieustające w
ostatnim czasie pytania „wejdą czy nie wejdą” oraz „zrobią coś czy nie zrobią”
muszą ustąpić miejsca bilansowi zysków i strat.
Oczywiście nie mam najmniejszych
złudzeń, że trudno będzie znaleźć tu u nas takich, którzy czegoś tam nie będą
próbowali ugrać na różnych „słitfociach” i „selfie” z Majdanu. Nie mam
wątpliwości, że „ojcowie niepodległej Ukrainy” będą się wkrótce nad Wisłą mnożyć
z takim rozmachem, że króliki czerwienić się będą ze wstydu.
Założyć się mogę, że najgłośniej o
swoich zasługach krzyczeć zaś będą ci, dla których ostatnie dni powinny być
powodem bolesnej weryfikacji ich politycznych konceptów i ich politycznej
skuteczności. Założyć się też mogę, że Ukraina stanie się dla rządzących
obecnie lokomotywą, która może zawieźć ich wprost do Brukseli. W zdecydowanie
większym gronie niż sami myśleli.
Niestety ostatnia atmosfera „jedności”
nie służy temu, by nie tylko wypominać ale choćby tylko wspominać „politykę
wschodnią” obecnej ekipy sprzed momentu, w którym ich wiarygodny partner w
dialogu okazał się (w każdym razie dla nich) politycznym gangsterem, godnym I
połowy XX wieku. Przypomnienie (nie wypomnienie) Sikorskiemu choćby tego, że
2015 r. miał być u nas „Rokiem Rosji” będzie pewnie już nie jakimś faux pas ale
zwyczajnym obrzydlistwem.
Myślę, że dla „zaprzyjaźnionych
mediów”, które, tak podejrzewam, rozpaczliwie poszukiwały jakiegokolwiek
sposobu, by partię Protasiewiczów przedstawić przed brukselską elekcją jako
czcigodne grono dżentelmenów-fachowców, już łapią wiatr w żagle.
Myślę, że już wkrótce czeka nas
prawdziwy serial, pokazujący jak to panowie Donald z Radosławem ratowali świat
przed III Wojną. I uratowali!
Na takie narracje nie wolno pozwolić.
To, że zachowali się, jak się
zachowali, nie trudno przeceniać. Tym bardziej, że innego wyjścia nie mieli.
To, że ich wysiłki przyniosły skutki mizerne, widać choćby w tym, że jedynym
ich śladem jest dziś powoływanie się ruskiej dyplomacji na sławetną „umowę
kijowską”, jako uzasadnienie tego, co sobie na Ukrainie wyczyniają.
Ocenę polityce wschodniej rządu Tuska
i dyplomacji Sikorskiego przeprowadzić trzeba. Nawet jeśli w tym czasie, ramię
w ramię, będą ci panowie zdobywać (lub bronić – zależy od obrotu spraw)
przedpola Sewastopola. Ja wiem, że będzie to trudne bo poza „otwarciem na Rosję”
trudno cokolwiek konkretnego o niej powiedzieć. A tym „otwarciem”, i myślę, że
sami jego autorzy to czują, nie ma się co chwalić. Poza nim pustka.
Tej strony medalu „za wojnę z
bolszewikami”, jaki już dziś próbuje się wieszać czy to Tuskowi czy Sikorskiemu,
pomijać nie można. Ukraina pokazała ile dla świata warte jest przedpole „Azjatów”
z Moskwy. Kiedy się nim staniemy, z nami będzie dokładnie tak samo.
Wbrew ochom i achom pokazaliśmy, że
nie mamy wpływu na to, co myślą i co skłonni są zrobić Niemcy, Francuzi,
Brytowie. To jest właśnie rachunek, który po latach wystawiony został naszej
polityce zagranicznej.
Zatem apeluję. Nie dajcie tym
cwaniakom i amatorom robić teraz, takim „rzutem na taśmę” za „bohaterów znad
Wieprza”. To przecież banda Piszczyków, których do bardziej sensownych ruchów
zmusił ostrzał na kapuścisku.
Ps. Przeczytałem właśnie, że mój
ulubiony rachmistrz-wróżbita Platformy, Szejnfeld Adam, wykonaną sobie własnoręcznie
fotkę z pociągu, który wiezie go na wschód, podpisał „Dramat Ukrainy. Jak potoczą się jej losy?”. Nie
mam niestety pojęcia jak na losy Ukrainy wpłynie pojawienie się tam Szejnfelda,
ale zgodzę się, stanowi on oczywisty dramat. Może nie koniecznie pisany duża
literą ale niepodważalny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz