środa, 5 marca 2014

Nieustraszeni pogromcy Putina (…gdzie Krym, gdzie Polska)



Napięcie wokół Ukrainy i należącego do niej (mówcie sobie putinki co tam chcecie) Krymu powoli opada. Nieustające w ostatnim czasie pytania „wejdą czy nie wejdą” oraz „zrobią coś czy nie zrobią” muszą ustąpić miejsca bilansowi zysków i strat.

Oczywiście nie mam najmniejszych złudzeń, że trudno będzie znaleźć tu u nas takich, którzy czegoś tam nie będą próbowali ugrać na różnych „słitfociach” i „selfie” z Majdanu. Nie mam wątpliwości, że „ojcowie niepodległej Ukrainy” będą się wkrótce nad Wisłą mnożyć z takim rozmachem, że króliki czerwienić się będą ze wstydu.

Założyć się mogę, że najgłośniej o swoich zasługach krzyczeć zaś będą ci, dla których ostatnie dni powinny być powodem bolesnej weryfikacji ich politycznych konceptów i ich politycznej skuteczności. Założyć się też mogę, że Ukraina stanie się dla rządzących obecnie lokomotywą, która może zawieźć ich wprost do Brukseli. W zdecydowanie większym gronie niż sami myśleli.

Niestety ostatnia atmosfera „jedności” nie służy temu, by nie tylko wypominać ale choćby tylko wspominać „politykę wschodnią” obecnej ekipy sprzed momentu, w którym ich wiarygodny partner w dialogu okazał się (w każdym razie dla nich) politycznym gangsterem, godnym I połowy XX wieku. Przypomnienie (nie wypomnienie) Sikorskiemu choćby tego, że 2015 r. miał być u nas „Rokiem Rosji” będzie pewnie już nie jakimś faux pas ale zwyczajnym obrzydlistwem.

Myślę, że dla „zaprzyjaźnionych mediów”, które, tak podejrzewam, rozpaczliwie poszukiwały jakiegokolwiek sposobu, by partię Protasiewiczów przedstawić przed brukselską elekcją jako czcigodne grono dżentelmenów-fachowców, już łapią wiatr w żagle.

Myślę, że już wkrótce czeka nas prawdziwy serial, pokazujący jak to panowie Donald z Radosławem ratowali świat przed III Wojną. I uratowali!

Na takie narracje nie wolno pozwolić.

To, że zachowali się, jak się zachowali, nie trudno przeceniać. Tym bardziej, że innego wyjścia nie mieli. To, że ich wysiłki przyniosły skutki mizerne, widać choćby w tym, że jedynym ich śladem jest dziś powoływanie się ruskiej dyplomacji na sławetną „umowę kijowską”, jako uzasadnienie tego, co sobie na Ukrainie wyczyniają.

Ocenę polityce wschodniej rządu Tuska i dyplomacji Sikorskiego przeprowadzić trzeba. Nawet jeśli w tym czasie, ramię w ramię, będą ci panowie zdobywać (lub bronić – zależy od obrotu spraw) przedpola Sewastopola. Ja wiem, że będzie to trudne bo poza „otwarciem na Rosję” trudno cokolwiek konkretnego o niej powiedzieć. A tym „otwarciem”, i myślę, że sami jego autorzy to czują, nie ma się co chwalić. Poza nim pustka.

Tej strony medalu „za wojnę z bolszewikami”, jaki już dziś próbuje się wieszać czy to Tuskowi czy Sikorskiemu, pomijać nie można. Ukraina pokazała ile dla świata warte jest przedpole „Azjatów” z Moskwy. Kiedy się nim staniemy, z nami będzie dokładnie tak samo.

Wbrew ochom i achom pokazaliśmy, że nie mamy wpływu na to, co myślą i co skłonni są zrobić Niemcy, Francuzi, Brytowie. To jest właśnie rachunek, który po latach wystawiony został naszej polityce zagranicznej.

Zatem apeluję. Nie dajcie tym cwaniakom i amatorom robić teraz, takim „rzutem na taśmę” za „bohaterów znad Wieprza”. To przecież banda Piszczyków, których do bardziej sensownych ruchów zmusił ostrzał na kapuścisku.

Ps. Przeczytałem właśnie, że mój ulubiony rachmistrz-wróżbita Platformy, Szejnfeld Adam, wykonaną sobie własnoręcznie fotkę z pociągu, który wiezie go na wschód, podpisał „Dramat Ukrainy. Jak potoczą się jej losy?”. Nie mam niestety pojęcia jak na losy Ukrainy wpłynie pojawienie się tam Szejnfelda, ale zgodzę się, stanowi on oczywisty dramat. Może nie koniecznie pisany duża literą ale niepodważalny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz