wtorek, 25 marca 2014

Kosieniak, Kosieniak, Kosieniak, Kamysz!



Nie ma dobrego tygodnia minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosieniak-Kamysz. Nie zdążył jeszcze wyjść na prostą (i szybką ścieżkę legislacyjną) w sprawie zasiłków opiekuńczych a na pierwsze strony gazet trafia z innego powodu. Takiego za 40 milionów.

Z Kosieniakiem-Kamyszem jest, nawiasem mówiąc, tak, że gdyby nie miał na imię Władysław, nikt pewnie by nie uwierzył, że jest on z PSL-u. Teraz tylko tam znaleźć można Władysławów. Gdzie indziej są Donaldowie, Vincentowie, Róże Thund und coś tam, Richardowie albo Radkowie. Tak więc jest ten Władysław z PSL-u, ale wierzyć się w to nie chce. I nie chodzi tylko o to, że wygląda nie tylko jakby nie był z PSL-u. On całym sobą sprawia wrażenie, jakby był z jakiejś SPD, amerykańskiej Partii Demokratycznej albo wręcz z Szwedzkiej Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej. Chodzi o rozmach działania i szaloną momentami wizję, która ten rozmach zapładnia. O coś, co można by nazwać aura, którą rozsiewa ten (oczywiście jak na warunki naszej polityki) efeb o wzroku boskiego ulubieńca. Bo nie jest przecież tak, że przychodzi Kamysz rano do roboty, szwenda się po korytarzu ministerstwa z głową pełna pomysłów po czym wpada do informatyków i „sprzedaje” im pomysł takiego fajnego portalu, przez który państwo będzie bliżej bezdomnego a tamten znowuż będzie bliżej państwa. W tym sensie, że nie będzie musiał zbyt mocno wyciągać ręki bo państwo będzie tuż tuż. Z całym zapleczem technologicznym. 

„No i niech będzie łatwo w to wejść z laptopa” podrzuca, a jego „technicy-magicy (IT Crowd)  klepią zapamiętale w klawiatury, przenosząc koncept szefa w układ binarny. „Albo lepiej z tableta” podpowiada Kamysz. Technicy są prawie tak szybcy jak jego myśl. Kosieniak milknie, drapie się w głowę. „A jak się ktoś podszyje?”- pyta sam siebie. Technicy też drapią się w głowę, no bo fakt, ktoś się może podszyć pod takiego bezdomnego. „Może podpis elektroniczny?” pyta Kamysz a chłopakom gęby się rozszerzają w uśmiechach. „Albo zaufany profil” dodaje szef. Wychodzi żegnany brawami.

Myślę, ze to rodzi się bez jego obecności, ale dzięki duchowi, który przyszedł do ministerstwa wraz z tym chłopakiem o wyglądzie maturzysty i geniuszu Szeldona Kupera.

Ta moja wizja to żart taki. Miałem ochotę napisać, że mniej soczysty niż ten, który za 40 milionów zrobił nam pan Minister wraz z resortem. Ale „soczystość” to niezbyt adekwatny termin. 

O skali tego żartu niech świadczy reakcja mojej statecznej i dobrze ułożonej koleżanki. Przeczytałem jej szczegóły założeń „dziecka” pana Ministra, dodałem informację o logistycznym wsparciu kierownictwa ministerstwa z samym Kamyszem na czele w postaci najnowszych „ajpadów”, które zapewne pozwolą im przebić się przez natłok maili, „tłitów” i, jak sądzę, „laków” wysyłanych ze wszystkich zakątków Rzeczypospolitej. Dołożyłem jeszcze 40 milionów na poród tej „latorośli” Kamysza i jeszcze 2 miliony na roczne utrzymanie.

- Nie pier**I! – zareagowała gwałtownie niedowierzając i zarumieniła się ze wstydu.

Nie da się ukryć, że się Kamysz marnuje na ministerialnym stołku ze swym talentem performerskim, z wizjami godnymi Jana Klaty (sałaty- tak stało na jednym z mirów miasta stołecznego).

Ten żart z bezdomnych to nie pierwsze performance, z którego zasłynęło ministerstwo pod rządami Kamysza. Wielu jeszcze pamięta filuterne Magdę i Asię, które swój dyżur na Tłitterze, poświęcony podniesieniu wieku emerytalnemu zakończyły żarcikiem polegającym na zademonstrowaniu, jak będą wyglądać na emeryturze.* Po czymś takim to tylko, że niewielu Polaków uznało za celowe „tłitowanie” z Ministerstwem Pracy, sprawiło, że się nam masowo obywatele nie zaczęli zabijać, uświadomieni przez kreatywna Asię i pomysłową Magdę, czym będzie emerytura.
Można się śmiać z „Emp@tii”, można chichotać z pomysłu pan urzędniczek. Tyle, że to nie jest śmieszne.

Myślę, że ten tablet dla ministra, kupiony za 40 milionów złotych, powinien być ostatnią rzeczą, jaka zafundowała mu Rzeczpospolita.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz