Nie
ma dobrego tygodnia minister pracy i polityki społecznej Władysław
Kosieniak-Kamysz. Nie zdążył jeszcze wyjść na prostą (i szybką ścieżkę legislacyjną)
w sprawie zasiłków opiekuńczych a na pierwsze strony gazet trafia z innego
powodu. Takiego za 40 milionów.
Z Kosieniakiem-Kamyszem jest, nawiasem
mówiąc, tak, że gdyby nie miał na imię Władysław, nikt pewnie by nie uwierzył,
że jest on z PSL-u. Teraz tylko tam znaleźć można Władysławów. Gdzie indziej są
Donaldowie, Vincentowie, Róże Thund und coś tam, Richardowie albo Radkowie. Tak
więc jest ten Władysław z PSL-u, ale wierzyć się w to nie chce. I nie chodzi
tylko o to, że wygląda nie tylko jakby nie był z PSL-u. On całym sobą sprawia
wrażenie, jakby był z jakiejś SPD, amerykańskiej Partii Demokratycznej albo
wręcz z Szwedzkiej Socjaldemokratycznej
Partii Robotniczej. Chodzi o rozmach działania i szaloną momentami wizję,
która ten rozmach zapładnia. O coś, co można by nazwać aura, którą rozsiewa ten
(oczywiście jak na warunki naszej polityki) efeb o wzroku boskiego ulubieńca.
Bo nie jest przecież tak, że przychodzi Kamysz rano do roboty, szwenda się po
korytarzu ministerstwa z głową pełna pomysłów po czym wpada do informatyków i „sprzedaje”
im pomysł takiego fajnego portalu, przez który państwo będzie bliżej bezdomnego
a tamten znowuż będzie bliżej państwa. W tym sensie, że nie będzie musiał zbyt
mocno wyciągać ręki bo państwo będzie tuż tuż. Z całym zapleczem
technologicznym.
„No i niech będzie łatwo w to wejść z
laptopa” podrzuca, a jego „technicy-magicy (IT Crowd) klepią zapamiętale w klawiatury, przenosząc
koncept szefa w układ binarny. „Albo lepiej z tableta” podpowiada Kamysz. Technicy
są prawie tak szybcy jak jego myśl. Kosieniak milknie, drapie się w głowę. „A
jak się ktoś podszyje?”- pyta sam siebie. Technicy też drapią się w głowę, no
bo fakt, ktoś się może podszyć pod takiego bezdomnego. „Może podpis
elektroniczny?” pyta Kamysz a chłopakom gęby się rozszerzają w uśmiechach. „Albo
zaufany profil” dodaje szef. Wychodzi żegnany brawami.
Myślę, ze to rodzi się bez jego
obecności, ale dzięki duchowi, który przyszedł do ministerstwa wraz z tym chłopakiem
o wyglądzie maturzysty i geniuszu Szeldona Kupera.
Ta moja wizja to żart taki. Miałem
ochotę napisać, że mniej soczysty niż ten, który za 40 milionów zrobił nam pan
Minister wraz z resortem. Ale „soczystość” to niezbyt adekwatny termin.
O skali tego żartu niech świadczy
reakcja mojej statecznej i dobrze ułożonej koleżanki. Przeczytałem jej
szczegóły założeń „dziecka” pana Ministra, dodałem informację o logistycznym
wsparciu kierownictwa ministerstwa z samym Kamyszem na czele w postaci
najnowszych „ajpadów”, które zapewne pozwolą im przebić się przez natłok maili,
„tłitów” i, jak sądzę, „laków” wysyłanych ze wszystkich zakątków
Rzeczypospolitej. Dołożyłem jeszcze 40 milionów na poród tej „latorośli”
Kamysza i jeszcze 2 miliony na roczne utrzymanie.
- Nie pier**I! – zareagowała
gwałtownie niedowierzając i zarumieniła się ze wstydu.
Nie da się ukryć, że się Kamysz
marnuje na ministerialnym stołku ze swym talentem performerskim, z wizjami
godnymi Jana Klaty (sałaty- tak stało na jednym z mirów miasta stołecznego).
Ten żart z bezdomnych to nie pierwsze
performance, z którego zasłynęło ministerstwo pod rządami Kamysza. Wielu
jeszcze pamięta filuterne Magdę i Asię, które swój dyżur na Tłitterze,
poświęcony podniesieniu wieku emerytalnemu zakończyły żarcikiem polegającym na
zademonstrowaniu, jak będą wyglądać na emeryturze.* Po czymś takim to tylko, że
niewielu Polaków uznało za celowe „tłitowanie” z Ministerstwem Pracy, sprawiło,
że się nam masowo obywatele nie zaczęli zabijać, uświadomieni przez kreatywna
Asię i pomysłową Magdę, czym będzie emerytura.
Można się śmiać z „Emp@tii”, można chichotać
z pomysłu pan urzędniczek. Tyle, że to nie jest śmieszne.
Myślę, że ten tablet dla ministra,
kupiony za 40 milionów złotych, powinien być ostatnią rzeczą, jaka zafundowała mu
Rzeczpospolita.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz