sobota, 22 marca 2014

Socjotechnika Tuska zderza się ze ścianą



Oglądanie relacji ze spotkania Premiera z protestującymi rodzicami niepełnosprawnych dzieci nie należało do zdarzeń przyjemnych i estetycznych. Emocje oraz sposób, w jaki swoje oczekiwania artykułowały głownie matki zebrane w sejmie z łatwością mogły sprawić, ze ocena a tym bardziej uchwycenie istoty oglądanych zdarzeń mogło sprawić poważna trudność.

Wcale bym się nie zdziwił (zresztą takie glosy widziałem) słysząc czy czytając wyrazy oburzenia na interlokutorów Tuska.  Dla autorów tych głosów oczywistym, jakże błędnym powodem tej wczorajszej awantury było przekonanie i okazywane dość agresywnie oczekiwanie rodziców, ze państwo im da pieniądze, które im się należą.

Oczywiście oczekiwanie rodziców do tego właśnie się sprowadzało.  Tyle, że nie wynikało on z jakiegoś ukształtowanego genetycznie czy kulturowo oczekiwania, że jak się ma niepełnosprawne dziecko to się należy i już. 

Jeśli ktoś potrafił przebić się przez emocje i wsłuchał się w wypowiedzi rozmówców premiera, mógł usłyszeć, że artykułowane oczekiwania nie wynikały z wewnętrznego przekonania tych, którzy je wypowiadali czy wykrzykiwali. Wynikały z obietnic składanych wcześniej czy to przez samego Tuska czy też jego ministrów. Stąd tak często padało tam pod adresem wyraźnie speszonego Premiera słowo „kłamca”.

I teraz, gdy istotę sprawy zarysowałem, przejdę do tego aspektu wczorajszego spotkania, który bez wątpienia był w nim marginalny. Ale jakże interesujący. Chodzi mi o reakcje Tuska na to, z czym musiał się mierzyć. Premier miał oczywiście świadomość, że uczestniczy w transmisji na żywo. To mu bez wątpienia nie pomagało. Zwłaszcza od momentu, w którym zauważył, że w tej dyskusji nie ma najmniejszych szans.

Nie miał ich  zarówno dlatego, że z faktami nie mógł dyskutować. I chyba nie chciał. Spotykał się, obiecywał nie dotrzymał. Próbował znów obiecywać ale usłyszał „kłamca” więc przestał.

 Już w pierwszej sytuacji, w której zaczął lekko tracić panowanie nad sobą (kiedy naprawdę niegrzecznie odezwał się do Mularczyka) pojął, że to najłatwiejsza droga do kompletnej porażki. Bo o ile emocje jego rozmówców do widzów mogły trafić, jego nerwy zdecydowanie na to nie mogły liczyć. 

Szybko też zauważył, że zupełnie nie skutkują jego próby pacyfikacji atmosfery za pomocą spokoju, potakiwania i wygłaszania okrągłych zdań zaczynających się od „musicie zrozumieć” czy „ja nie mogę”. Poddał się gdy dotarło do niego jak bardzo nie jest dla zebranych wiarygodny.  Uświadomił sobie, że socjotechnika nie działa. Przynajmniej nie tak, jakby chciał.

Jednak jeszcze nie dał za wygraną. Najciekawszy był koniec spotkania. Gdy zebrani zaczęli się rozchodzić, Tusk spróbował dyskutować z mała grupą rodziców. Za nim zaś podążała kamera TVN-u. Premier starał się  mocno wejść w rolę zatroskanego, rozumiejącego. Mówił cicho, kiwał głową. Przez chwilę wydawało się, że to może zadziałać i Tusk wyjdzie z tarczą.

Wtedy do grupki, z którą dyskutował Premier podeszła jedna z kobiet najpewniej kierujących protestem. „Panie premierze, proszę już iść” powiedziała bezceremonialnie. Kiedy Tusk nie reagował takim samym tonem dodała „Ma pan teraz chyba ważniejsze sprawy na głowie”. I tak kilka razy, zmuszając Tuska do rezygnacji z rozmowy. Gdy zdecydował się odejść, kobieta zwróciła się ciszej ale bardzo stanowczo do rozmawiających przed chwila z szefem rządu „Nie pozwalajcie rozmiękczyć dyskusji”.

Pozostaje zgadnąć, cóż sprawia, że ci ludzie, jak było widać, w wielu przypadkach dość prości, są tak odporni na urok Tuska, któremu od lat ulega większość społeczeństwa. Myślę, ze to kwestia dystansu. Wspomniana większość doświadcza Tuska, gdy ten walczy o pokój na świecie, gdy winduje na niebotyczny poziom nasze PKB, gdy każdy problem potrafi załatwić w kilka sekund oświadczając, że „przyjrzy się sprawie” albo „będzie namawiał kolegów”. Dla tej większości zapowiedź, że nasze PKB będzie najwyższe na świecie kończy happy endem spotkanie ze skutecznością Premiera. Nie mają zwyczaju sprawdzać Tuska. W tej sytuacji, którą można było zobaczyć wczoraj w sejmie, miał on przeciwko sobie ludzi, którzy wiedzieli czego chcą i w związku z tym były odporne na magiczne zaklęcia. I widać to było w tej końcówce, gdy próbujący czarować Tusk został zwyczajnie wyproszony.

Odnoszę wrażenie, ze tak dzieje się w większości sytuacji, w których Tusk zderza się z konkretnymi problemem, na które lekarstwem nie są PKB, „stopa wzrostu wydatków państwa” i wszystkie inne  retoryczne wytrychy. Wydaje mi się, że w jakiś sposób Tusk sam eskaluje podobne konflikty gdyż ma wyjątkową łatwość składania dość konkretnych obietnic. Gorzej zaś z ich realizacją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz