Oglądanie relacji ze spotkania
Premiera z protestującymi rodzicami niepełnosprawnych dzieci nie należało do
zdarzeń przyjemnych i estetycznych. Emocje oraz sposób, w jaki swoje
oczekiwania artykułowały głownie matki zebrane w sejmie z łatwością mogły
sprawić, ze ocena a tym bardziej uchwycenie istoty oglądanych zdarzeń mogło
sprawić poważna trudność.
Wcale bym się nie zdziwił (zresztą
takie glosy widziałem) słysząc czy czytając wyrazy oburzenia na interlokutorów
Tuska. Dla autorów tych głosów
oczywistym, jakże błędnym powodem tej wczorajszej awantury było przekonanie i
okazywane dość agresywnie oczekiwanie rodziców, ze państwo im da pieniądze,
które im się należą.
Oczywiście oczekiwanie rodziców do
tego właśnie się sprowadzało. Tyle, że
nie wynikało on z jakiegoś ukształtowanego genetycznie czy kulturowo
oczekiwania, że jak się ma niepełnosprawne dziecko to się należy i już.
Jeśli ktoś potrafił przebić się przez
emocje i wsłuchał się w wypowiedzi rozmówców premiera, mógł usłyszeć, że
artykułowane oczekiwania nie wynikały z wewnętrznego przekonania tych, którzy
je wypowiadali czy wykrzykiwali. Wynikały z obietnic składanych wcześniej czy
to przez samego Tuska czy też jego ministrów. Stąd tak często padało tam pod
adresem wyraźnie speszonego Premiera słowo „kłamca”.
I teraz, gdy istotę sprawy
zarysowałem, przejdę do tego aspektu wczorajszego spotkania, który bez
wątpienia był w nim marginalny. Ale jakże interesujący. Chodzi mi o reakcje
Tuska na to, z czym musiał się mierzyć. Premier miał oczywiście świadomość, że
uczestniczy w transmisji na żywo. To mu bez wątpienia nie pomagało. Zwłaszcza od
momentu, w którym zauważył, że w tej dyskusji nie ma najmniejszych szans.
Nie miał ich zarówno dlatego, że z faktami nie mógł
dyskutować. I chyba nie chciał. Spotykał się, obiecywał nie dotrzymał. Próbował
znów obiecywać ale usłyszał „kłamca” więc przestał.
Już w pierwszej sytuacji, w której zaczął
lekko tracić panowanie nad sobą (kiedy naprawdę niegrzecznie odezwał się do Mularczyka)
pojął, że to najłatwiejsza droga do kompletnej porażki. Bo o ile emocje jego
rozmówców do widzów mogły trafić, jego nerwy zdecydowanie na to nie mogły
liczyć.
Szybko też zauważył, że zupełnie nie
skutkują jego próby pacyfikacji atmosfery za pomocą spokoju, potakiwania i
wygłaszania okrągłych zdań zaczynających się od „musicie zrozumieć” czy „ja nie
mogę”. Poddał się gdy dotarło do niego jak bardzo nie jest dla zebranych
wiarygodny. Uświadomił sobie, że
socjotechnika nie działa. Przynajmniej nie tak, jakby chciał.
Jednak jeszcze nie dał za wygraną.
Najciekawszy był koniec spotkania. Gdy zebrani zaczęli się rozchodzić, Tusk
spróbował dyskutować z mała grupą rodziców. Za nim zaś podążała kamera TVN-u.
Premier starał się mocno wejść w rolę
zatroskanego, rozumiejącego. Mówił cicho, kiwał głową. Przez chwilę wydawało
się, że to może zadziałać i Tusk wyjdzie z tarczą.
Wtedy do grupki, z którą dyskutował Premier
podeszła jedna z kobiet najpewniej kierujących protestem. „Panie premierze,
proszę już iść” powiedziała bezceremonialnie. Kiedy Tusk nie reagował takim
samym tonem dodała „Ma pan teraz chyba ważniejsze sprawy na głowie”. I tak
kilka razy, zmuszając Tuska do rezygnacji z rozmowy. Gdy zdecydował się odejść,
kobieta zwróciła się ciszej ale bardzo stanowczo do rozmawiających przed chwila
z szefem rządu „Nie pozwalajcie rozmiękczyć dyskusji”.
Pozostaje zgadnąć, cóż sprawia, że ci
ludzie, jak było widać, w wielu przypadkach dość prości, są tak odporni na urok
Tuska, któremu od lat ulega większość społeczeństwa. Myślę, ze to kwestia
dystansu. Wspomniana większość doświadcza Tuska, gdy ten walczy o pokój na
świecie, gdy winduje na niebotyczny poziom nasze PKB, gdy każdy problem potrafi
załatwić w kilka sekund oświadczając, że „przyjrzy się sprawie” albo „będzie namawiał
kolegów”. Dla tej większości zapowiedź, że nasze PKB będzie najwyższe na
świecie kończy happy endem spotkanie ze skutecznością Premiera. Nie mają zwyczaju
sprawdzać Tuska. W tej sytuacji, którą można było zobaczyć wczoraj w sejmie, miał
on przeciwko sobie ludzi, którzy wiedzieli czego chcą i w związku z tym były
odporne na magiczne zaklęcia. I widać to było w tej końcówce, gdy próbujący
czarować Tusk został zwyczajnie wyproszony.
Odnoszę wrażenie, ze tak dzieje się w
większości sytuacji, w których Tusk zderza się z konkretnymi problemem, na
które lekarstwem nie są PKB, „stopa wzrostu wydatków państwa” i wszystkie inne retoryczne wytrychy. Wydaje mi się, że w jakiś
sposób Tusk sam eskaluje podobne konflikty gdyż ma wyjątkową łatwość składania dość
konkretnych obietnic. Gorzej zaś z ich realizacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz