poniedziałek, 17 marca 2014

Ukraiński atom i światowy pokój

Przeczytałem rzecz arcyciekawą choć przy tym i mrożącą krew w żyłach. Oto jeden z ukraińskich polityków, komentując zapowiedź rozbudowy ukraińskiej armii, wygłoszoną przez premiera Jeceniuka, zasugerował, że w obecnej sytuacji koniecznością jest rozpoczęcie przez Ukrainę prac nad własną bronią jądrową.

Rzecz jest ciekawa, głównie z politycznego punktu widzenia, bo o zaawansowaniu technologicznym Kijowa w zakresie energii jądrowej nie mam pojęcia ani ja, ani też pewnie z 97% ludzkości. Z politycznego punktu widzenia można rzecz rozważać na takim poziomie, że skoro Ukraina mówi, że będzie mieć bombę atomową, znaczy, że za jakiś czas będzie ja mieć.

I tu dochodzimy do sedna czyli do ewentualnej reakcji świata. Tego „wolnego”.

Ja oczywiście nie mam najmniejszych wątpliwości, że pochowany po różnych dziurach ze strachu przez zaciśniętą pięścią Władimira Władimirowicza „wolny świat” w tej sprawie stanie na wysokości zadania. To znaczy już przy pierwszych krokach naszego wschodniego sąsiada w kierunku „klubu atomowego” tak mu dowali sankcjami, że się „banderowcy” nie pozbierają. Taki już ten „wolny świat” jest, że swą operatywność jest w stanie natychmiast pokazać gdy chodzi o skarcenie krajów o potędze i znaczeniu Albanii. No może przesadzam i Ukraina mogłaby poczuć się urażona tym postawieniem obok Albanii.

Oczywiście moje subiektywne odczucie w takiej sytuacji będzie jak najbardziej pozytywne. Poparłbym ów „wolny świat”, kopiący zamaszyście Ukrainę z jej niebezpiecznymi ambicjami. Mieć za sąsiada atomowe mocarstwo, w którym do władzy łatwo, w każdym razie łatwiej niż byśmy chcieli, mogą dojść goście marzący o „powrocie Przemyśla do macierzy” nie jest niczym miłym. Co ja mówię miłym! To byłoby niczym konieczność nieustannego doskonalenia umiejętności fakira za pomocą deski z jednym wbitym gwoździem.

Obiektywnie trudno mi jednak nie dziwić się stanowisku Ukrainy, gdyby takie zechciała zająć. Wszak ów krok byłby oczywistym następstwem wycofania się gwarantów układu, na mocy którego Ukraina pozbyła się swych zasobów jądrowych. To, że dziś Stany Zjednoczone zapowiadają jak strasznie się obejdą z Rosją jak ta nie posłucha sześćsetosiemnastego wezwania Obamy czy tam Kerrego do opamiętania nie jest żadnym wywiązaniem się z gwarancji. To, co robi Wielka Brytania, czyli w zasadzie nic, nie jest czymś takim tym bardziej. To, co robi trzeci z gwarantów jest jak obietnice monachijskie w marcu 1939 r.

Tak więc skoro „gwaranci” nie czują się w obowiązku dotrzymać podpisanych zobowiązań, trudno oczekiwać, by do czegokolwiek była zobowiązana Ukraina.

Teoretyzując dalej, jeśli nie przyjmiemy, że istnieje taka opcja, iż Ukraińcy swego czasu okazali się tak zapobiegliwi jak też wiarołomni i nie zostawili sobie kilku głowic, które teraz starczy przestawić na nieco inny alfabet, zabiegi Kijowa o pełne bezpieczeństwo mogą zakończyć się niezwykle interesująco.

Jak już napisałem, „wolny świat” pozwalający Putinowi na wszystko, co tylko satrapie Władimirowi przyjdzie do głowy, nie zaakceptowałby absolutnie najmniejszej choćby próby Ukrainy, zapewnienia sobie stosownego odstraszacza. W tym przypadku nie ograniczyłby się do pohukiwań ale, na przykład, zamknąłby wszelkie kurki z pieniędzmi. Zamknąłby też najpewniej granice i wszystko inne, co ma jeszcze dla Ukrainy otwarte.

Kijów musiałby stać się autarkią, przeznaczającą, z błogosławieństwem piekielnie głodnego acz patriotycznie usposobionego społeczeństwa, całą gotowiznę na zbrojenia. Kosztem wszystkiego innego. W efekcie kto wie, czy by nam w samym środeczku Europy nie pojawiła się kolejna Koreańska Republika Ludowo Demokratyczna. Odziana w dziurawe portki, ale wymachująca atomem, wodorem albo i neutronem. I zastanawiająca się komu z niego przywalić.

I to byłby ten aneks do memorandum budapesztańskiego, na który bez wątpienia „wolny świat”, a przynajmniej jego „fundamenty”, zasługuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz