Przeczytałem
rzecz arcyciekawą choć przy tym i mrożącą krew w żyłach. Oto jeden z
ukraińskich polityków, komentując zapowiedź rozbudowy ukraińskiej armii,
wygłoszoną przez premiera Jeceniuka, zasugerował, że w obecnej sytuacji
koniecznością jest rozpoczęcie przez Ukrainę prac nad własną bronią
jądrową.
Rzecz
jest ciekawa, głównie z politycznego punktu widzenia, bo o
zaawansowaniu technologicznym Kijowa w zakresie energii jądrowej nie mam
pojęcia ani ja, ani też pewnie z 97% ludzkości. Z politycznego punktu
widzenia można rzecz rozważać na takim poziomie, że skoro Ukraina mówi,
że będzie mieć bombę atomową, znaczy, że za jakiś czas będzie ja mieć.
I tu dochodzimy do sedna czyli do ewentualnej reakcji świata. Tego „wolnego”.
Ja
oczywiście nie mam najmniejszych wątpliwości, że pochowany po różnych
dziurach ze strachu przez zaciśniętą pięścią Władimira Władimirowicza
„wolny świat” w tej sprawie stanie na wysokości zadania. To znaczy już
przy pierwszych krokach naszego wschodniego sąsiada w kierunku „klubu
atomowego” tak mu dowali sankcjami, że się „banderowcy” nie pozbierają.
Taki już ten „wolny świat” jest, że swą operatywność jest w stanie
natychmiast pokazać gdy chodzi o skarcenie krajów o potędze i znaczeniu
Albanii. No może przesadzam i Ukraina mogłaby poczuć się urażona tym
postawieniem obok Albanii.
Oczywiście
moje subiektywne odczucie w takiej sytuacji będzie jak najbardziej
pozytywne. Poparłbym ów „wolny świat”, kopiący zamaszyście Ukrainę z jej
niebezpiecznymi ambicjami. Mieć za sąsiada atomowe mocarstwo, w którym
do władzy łatwo, w każdym razie łatwiej niż byśmy chcieli, mogą dojść
goście marzący o „powrocie Przemyśla do macierzy” nie jest niczym miłym.
Co ja mówię miłym! To byłoby niczym konieczność nieustannego
doskonalenia umiejętności fakira za pomocą deski z jednym wbitym
gwoździem.
Obiektywnie
trudno mi jednak nie dziwić się stanowisku Ukrainy, gdyby takie
zechciała zająć. Wszak ów krok byłby oczywistym następstwem wycofania
się gwarantów układu, na mocy którego Ukraina pozbyła się swych zasobów
jądrowych. To, że dziś Stany Zjednoczone zapowiadają jak strasznie się
obejdą z Rosją jak ta nie posłucha sześćsetosiemnastego wezwania Obamy
czy tam Kerrego do opamiętania nie jest żadnym wywiązaniem się z
gwarancji. To, co robi Wielka Brytania, czyli w zasadzie nic, nie jest
czymś takim tym bardziej. To, co robi trzeci z gwarantów jest jak
obietnice monachijskie w marcu 1939 r.
Tak
więc skoro „gwaranci” nie czują się w obowiązku dotrzymać podpisanych
zobowiązań, trudno oczekiwać, by do czegokolwiek była zobowiązana
Ukraina.
Teoretyzując
dalej, jeśli nie przyjmiemy, że istnieje taka opcja, iż Ukraińcy swego
czasu okazali się tak zapobiegliwi jak też wiarołomni i nie zostawili
sobie kilku głowic, które teraz starczy przestawić na nieco inny
alfabet, zabiegi Kijowa o pełne bezpieczeństwo mogą zakończyć się
niezwykle interesująco.
Jak
już napisałem, „wolny świat” pozwalający Putinowi na wszystko, co tylko
satrapie Władimirowi przyjdzie do głowy, nie zaakceptowałby absolutnie
najmniejszej choćby próby Ukrainy, zapewnienia sobie stosownego
odstraszacza. W tym przypadku nie ograniczyłby się do pohukiwań ale, na
przykład, zamknąłby wszelkie kurki z pieniędzmi. Zamknąłby też
najpewniej granice i wszystko inne, co ma jeszcze dla Ukrainy otwarte.
Kijów
musiałby stać się autarkią, przeznaczającą, z błogosławieństwem
piekielnie głodnego acz patriotycznie usposobionego społeczeństwa, całą
gotowiznę na zbrojenia. Kosztem wszystkiego innego. W efekcie kto wie,
czy by nam w samym środeczku Europy nie pojawiła się kolejna Koreańska
Republika Ludowo Demokratyczna. Odziana w dziurawe portki, ale
wymachująca atomem, wodorem albo i neutronem. I zastanawiająca się komu z
niego przywalić.
I
to byłby ten aneks do memorandum budapesztańskiego, na który bez
wątpienia „wolny świat”, a przynajmniej jego „fundamenty”, zasługuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz