niedziela, 23 czerwca 2013

„Złote tarasy” – ostatni bastion

Zupełnym przypadkiem udało mi się wkroczyć na teren, gdzie dyskryminacja płci idzie pod prąd temu, co prezentuje tak zwany powszechny przekaz. Planując wyjazd do Babich Dołów (nazywanych od jakiegoś czasu  Gdynią – Kosakowem) postanowiłem zaopatrzyć się w towar pierwszej potrzeby czyli gumowe buty na wypadek słoty. W poprzednich latach przekonałem się jak rozsądne jest posiadanie takowych. A raczej jak nierozsądny jest ich brak. Wychodzi jednak na to, że o ile panie niemal w każdym sklepie obuwniczym i nie tylko obuwniczym mogą kupić sobie botki, kaloszki i takie tam w licznych fasonach i rozmaitych kolorach, o tyle ja musiałbym pewnie pofatygować się do jakiegoś sklepu specjalistycznego. Dla myśliwych, strzelców wyborowych czy wędkarzy. Nie jest to zapewne w porządku ale nie o tym chciałem. Ta dyskryminacja to taka wartość dodana moich kaloszowych peregrynacji.
Podczas mojej kaloszowej odysei odwiedziłem w swoim miasteczku dwie funkcjonujące w nim galerie handlowe. Teoretycznie powinno to być dla mnie zetknięciem z dość oderwanym od rzeczywistego życia światem z marzeń i snów przeciętnego obywatela III RP. Tak było bez wątpienia jakiś czas temu. Otwieranie kolejnych obiektów stawało się przecież wydarzeniem z pogranicza kultury i mistyki. Było, może i karykaturalnym, ale jednak otwieraniem przed przeciętnym obywatelem okna na świat. Mającym w sobie jakąś tam cząstkę zwyczajnego okrucieństwa, przejawiającą się w tym, że obywatel III RP mógł sobie pooglądać rzeczy, których nigdy sobie nie kupi. Pozostając w poetyce ostatnich dni, mógł dotknąć garnituru Hugo Bossa by osobiście przekonać się czy będzie w nim wygodnie Premierowi, mógł przez szybę popatrzeć na zegarki, które pan Nowak miewał na nadgarstku. Te ostatnie zresztą najbardziej chyba mogły zawrócić w głowie bo od Rzeszowa po Koszalin salony wypchane były Breitlingami, Schaffhausenami, Zenithami, Piguetami za kilkanaście, kilkadziesiąt a czasem i kilkaset tysięcy złotych. Jakiś czas potem znikać zaczęły kolejno topowe marki, zastępowane takimi, na które od biedy „klasa średnia” zdoła uciułać jak sobie parę razy odmówi sushi. A później…
Ci, którzy byli lub bywają w „Złotych tarasach”, odwiedzają poznański „Stary browar”, „Galerię krakowską” czy „Manufakturę” mogą jeszcze mieć wrażenie, że nic się nie zmieniło. Bo tam faktycznie to wrażenie, że już już a polecimy wszyscy w konsumpcyjny kosmos ciągle jest bardzo silne. Tak jak i potrzeba wiary, że tak właśnie jest. Odnoszę wrażenie, że gdybym spytał moich znajomych, którzy ostatnimi czasy byli lub wkrótce wybierają się do stolicy jakie miejsce zamierzają przy tej okazji odwiedzić to wspomniane targowisko próżności znalazłoby się w ścisłej czołówce wskazań. I nie uważam, by był to powód do wstydu. Sam, gdy mam w Warszawie chwilę na przesiadkę a jest ona za krótka by popędzić na rynek Nowego Miasta, przebiegam piętra na „Złotych tarasach”. Skraca to czas i pozwala popatrzeć na interesujących ludzi.
Ale, jak już powiedziałem, „Złote tarasy” i tych kilka miejsc wymienionych wyżej to coraz bardziej wyjątki niż reguła. Poza nimi na wielkich metrażach coraz mniej luksusu a coraz więcej niewykorzystanych powierzchni.
Otwarta w moim miasteczku (200 tysięcy mieszkańców) druga galeria nigdy nie była w stanie wynająć całej powierzchni. Na tej, którą jest wykorzystana, można spotkać, obok przyzwoitych marek czy firm, też takie miejsca, które są w stanie bardzo zasmucić. Jak napisałem, udałem się w poszukiwaniu zwyczajnych „gumiaków” więc odpuściłem sobie punkty Gino Rossiego, Kazara czy też Prima Mody albo Venezii. Odwiedziłem markety CCC i Deichmanna. Ale jeśli ktoś pomyślał, że to tam odczułem smutek, myli się. Fakt, że oferowane tam produkty to tania masówka ale mająca jakieś tam ostatki przyzwoitości w postaci choćby naturalnej skóry i dosyć znanych firm. Znalazłem jednak miejsce, nazwy nie podam, w którym sprzedawano ordynarny skaj i plastik uformowane w coś, przy czym nawet ortopedyczne wyroby Dr Scholla wyglądają jak buty od Januszkiewicza. Ceny, przystępne, powodują, że jest sporo nieszczęśników, którzy zakładają to na nogi. Choć na dobrą sprawę handel i używanie powinny chyba być zabronione prawem.
Po wyjściu z tego miejsca pomyślałem, że za jakiś czas na te wspomniane wolne acz ponoć prestiżowe powierzchnie mogą wprowadzić się second handy przywracając właściwe proporcje obrazowi naszej rzeczywistości. Składającej się głownie z tych, których na niewiele stać.
Powoli kończą się czasy, gdy zwykły obywatel mógł sobie poprzebywać w wielkim świecie o ile wybrał się do galerii. Wielki świat pootwiera sobie butiki w innych lokalizacjach a zwykły obywatel bał się będzie do nich zbliżyć nie myśląc nawet o tym, żeby wejść do środka. Oczywiście ten koniec potrwa bo dla przeciętnego obywatela wielki świat to bardzo obszerny termin. Mieszczą się w nim także marki, które w rzeczywistości są, przyzwoitą rzecz jasna, konfekcyjną masówką.
Gdy i one zaczną znikać, obywatel, jeśli będzie go stać, pojedzie sobie do stolicy i pochodzi po „Złotych tarasach” jakby chodził uliczkami Paryża czy Londynu. Ale to też będzie ginący świat.
ps. Oczywiście „gumiaczków” dla siebie nie znalazłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz