Zupełnym
przypadkiem udało mi się wkroczyć na teren, gdzie dyskryminacja płci
idzie pod prąd temu, co prezentuje tak zwany powszechny przekaz.
Planując wyjazd do Babich Dołów (nazywanych od jakiegoś czasu Gdynią
– Kosakowem) postanowiłem zaopatrzyć się w towar pierwszej potrzeby
czyli gumowe buty na wypadek słoty. W poprzednich latach przekonałem się
jak rozsądne jest posiadanie takowych. A raczej jak nierozsądny jest
ich brak. Wychodzi jednak na to, że o ile panie niemal w każdym sklepie
obuwniczym i nie tylko obuwniczym mogą kupić sobie botki, kaloszki i
takie tam w licznych fasonach i rozmaitych kolorach, o tyle ja musiałbym
pewnie pofatygować się do jakiegoś sklepu specjalistycznego. Dla
myśliwych, strzelców wyborowych czy wędkarzy. Nie jest to zapewne w
porządku ale nie o tym chciałem. Ta dyskryminacja to taka wartość dodana
moich kaloszowych peregrynacji.
Podczas
mojej kaloszowej odysei odwiedziłem w swoim miasteczku dwie
funkcjonujące w nim galerie handlowe. Teoretycznie powinno to być dla
mnie zetknięciem z dość oderwanym od rzeczywistego życia światem z
marzeń i snów przeciętnego obywatela III RP. Tak było bez wątpienia
jakiś czas temu. Otwieranie kolejnych obiektów stawało się przecież
wydarzeniem z pogranicza kultury i mistyki. Było, może i karykaturalnym,
ale jednak otwieraniem przed przeciętnym obywatelem okna na świat.
Mającym w sobie jakąś tam cząstkę zwyczajnego okrucieństwa,
przejawiającą się w tym, że obywatel III RP mógł sobie pooglądać rzeczy,
których nigdy sobie nie kupi. Pozostając w poetyce ostatnich dni, mógł
dotknąć garnituru Hugo Bossa by osobiście przekonać się czy będzie w nim
wygodnie Premierowi, mógł przez szybę popatrzeć na zegarki, które pan
Nowak miewał na nadgarstku. Te ostatnie zresztą najbardziej chyba mogły
zawrócić w głowie bo od Rzeszowa po Koszalin salony wypchane były
Breitlingami, Schaffhausenami, Zenithami, Piguetami za kilkanaście,
kilkadziesiąt a czasem i kilkaset tysięcy złotych. Jakiś czas potem
znikać zaczęły kolejno topowe marki, zastępowane takimi, na które od
biedy „klasa średnia” zdoła uciułać jak sobie parę razy odmówi sushi. A
później…
Ci,
którzy byli lub bywają w „Złotych tarasach”, odwiedzają poznański
„Stary browar”, „Galerię krakowską” czy „Manufakturę” mogą jeszcze mieć
wrażenie, że nic się nie zmieniło. Bo tam faktycznie to wrażenie, że już
już a polecimy wszyscy w konsumpcyjny kosmos ciągle jest bardzo silne.
Tak jak i potrzeba wiary, że tak właśnie jest. Odnoszę wrażenie, że
gdybym spytał moich znajomych, którzy ostatnimi czasy byli lub wkrótce
wybierają się do stolicy jakie miejsce zamierzają przy tej okazji
odwiedzić to wspomniane targowisko próżności znalazłoby się w ścisłej
czołówce wskazań. I nie uważam, by był to powód do wstydu. Sam, gdy mam w
Warszawie chwilę na przesiadkę a jest ona za krótka by popędzić na
rynek Nowego Miasta, przebiegam piętra na „Złotych tarasach”. Skraca to
czas i pozwala popatrzeć na interesujących ludzi.
Ale,
jak już powiedziałem, „Złote tarasy” i tych kilka miejsc wymienionych
wyżej to coraz bardziej wyjątki niż reguła. Poza nimi na wielkich
metrażach coraz mniej luksusu a coraz więcej niewykorzystanych
powierzchni.
Otwarta
w moim miasteczku (200 tysięcy mieszkańców) druga galeria nigdy nie
była w stanie wynająć całej powierzchni. Na tej, którą jest
wykorzystana, można spotkać, obok przyzwoitych marek czy firm, też takie
miejsca, które są w stanie bardzo zasmucić. Jak napisałem, udałem się w
poszukiwaniu zwyczajnych „gumiaków” więc odpuściłem sobie punkty Gino
Rossiego, Kazara czy też Prima Mody albo Venezii. Odwiedziłem markety
CCC i Deichmanna. Ale jeśli ktoś pomyślał, że to tam odczułem smutek,
myli się. Fakt, że oferowane tam produkty to tania masówka ale mająca
jakieś tam ostatki przyzwoitości w postaci choćby naturalnej skóry i
dosyć znanych firm. Znalazłem jednak miejsce, nazwy nie podam, w którym
sprzedawano ordynarny skaj i plastik uformowane w
coś, przy czym nawet ortopedyczne wyroby Dr Scholla wyglądają jak buty
od Januszkiewicza. Ceny, przystępne, powodują, że jest sporo
nieszczęśników, którzy zakładają to na nogi. Choć na dobrą sprawę handel
i używanie powinny chyba być zabronione prawem.
Po
wyjściu z tego miejsca pomyślałem, że za jakiś czas na te wspomniane
wolne acz ponoć prestiżowe powierzchnie mogą wprowadzić się second handy
przywracając właściwe proporcje obrazowi naszej rzeczywistości.
Składającej się głownie z tych, których na niewiele stać.
Powoli
kończą się czasy, gdy zwykły obywatel mógł sobie poprzebywać w wielkim
świecie o ile wybrał się do galerii. Wielki świat pootwiera sobie butiki
w innych lokalizacjach a zwykły obywatel bał się będzie do nich zbliżyć
nie myśląc nawet o tym, żeby wejść do środka. Oczywiście ten koniec
potrwa bo dla przeciętnego obywatela wielki świat to bardzo obszerny
termin. Mieszczą się w nim także marki, które w rzeczywistości są,
przyzwoitą rzecz jasna, konfekcyjną masówką.
Gdy
i one zaczną znikać, obywatel, jeśli będzie go stać, pojedzie sobie do
stolicy i pochodzi po „Złotych tarasach” jakby chodził uliczkami Paryża
czy Londynu. Ale to też będzie ginący świat.
ps. Oczywiście „gumiaczków” dla siebie nie znalazłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz