poniedziałek, 24 czerwca 2013

Jarucka bis czyli strategia wyborcza PO



Wczoraj, kiedy strumienie wody pogrążały nadzieje pani Gronkiewicz- Waltz, politycy wszystkich opcji, poza wiadomą, oburzali się nad działaniami Wojewody Mazowieckiego przeciwko jej głównemu adwersarzowi, panu Guziałowi. Oczywiście może być tak, że pan Kozłowski faktycznie musiał zareagować na anonim, na który powoływał się jako na źródło informacji o rzekomym występkowi burmistrza Ursynowa przeciwko praworządności. Przynajmniej ja tak zrozumiałem, że to był anonim… Tak więc może i pan Kozłowski nie miał wyjścia. Tyle, że dziwnym trafem ów pan, który nie miał wyjścia, był swego czasu szefem kampanii wyborczej pani Prezydent, w której niewątpliwym  interesie byłoby jakiekolwiek pogrążenie Guziała. „Przypadkowa” koincydencja czasowa też zadziwiająca…
I tu dochodzimy do tego zaskoczenia polityków i braci dziennikarskiej, zaszokowanej wręcz tym, że takie metody stosuje się w walce wyborczej. Że stosuje je Platforma Obywatelska.
Ja w sumie też powinienem być chyba zaszokowany. Nie tym, jak postępuje pan Kozłowski czy też PO ale wybiórczą i stosunkowo krótką  pamięcią wspomnianych polityków i dziennikarzy. Zastanawiam się, czy nic im nie mówi nazwisko Jarucka i czy potrafiliby oni powiedzieć dzięki komu i w jakich okolicznościach owa pani zaistniała w powszechnej świadomości. Działo się to… Pamiętacie?
Nie będę przypominał szczegółów. Przypomnę natomiast, że była to druga odsłona specyficznej walki o władzę w wykonaniu Donalda Tuska i jego otoczenia. Pierwsza była wtedy, gdy pan Tusk skwapliwie liczył głosy.
Brak jakichkolwiek konsekwencji tej intrygi, która zakończyła krótki choć jakże obiecujący lot ku zaszczytom w wykonaniu Cimoszewicza, mylnie ocenionego przez PO jako głównego kontrkandydata Tuska do dużego Pałacu, z jednej strony dziwi wobec pamięci o tym, jak PiS bestialsko zmuszało prof. Geremka do wypełnienia druczku, z drugiej zaś strony tłumaczy to dzisiejsze „koło ratunkowe” dla Gronkiewicz- Waltz jak też i wspomniane zaskoczenie, że coś takiego jest w „demokracji” możliwe. No jest możliwe skoro za Jarucką nikomu włos z głowy nie spadł. Aż się przecież prosi by to powtórzyć! Widać niektórzy „demokraci” uznali, że to taka kreatywna i wyjątkowo skuteczna „strategia wyborcza”. Myślę, że znalazłbym paru „demokratów” z PO, którzy jak najszczerzej by się dziwili o co w ogóle się ich czepiamy. I bredziliby coś o ‘transparentności”.
Cała ta historyjka, bo „historią” wstyd ją nazywać, ma jednak w sobie coś, z czego powinniśmy się cieszyć. Uprzedza ona nas z jakim towarzystwem my, i nasza ciągle kulawa i nie do końca wydolna demokracja ma do czynienia. I każe zarazem być ostrożnym i patrzeć temu towarzystwu na ręce. Ostrzegając przed tym, do czego mogą się oni posunąć.
Ma ona jeszcze i tę drobną zaletę, że w tym przypadku zaczepiono nie kogoś z PiS, co pewnie  światlejsi przedstawiciele rozmiłowanych w „wolności, równości i braterstwie” elit uznaliby najwyżej za oczywiste procedury deratyzacyjne, ale człowieka, któremu najbliżej do Leszka Millera. Jak wiadomo owemu Leszkowi już szyją buty koalicjanta PO. Tu taka dygresja. Pisząc to zdanie o Millerze omal nie pomyliłem słów i zamiast użytego nie napisałem „kolaboranta”. I nad ta moją „pomyłką freudowską”, w świetle przywołanej zza politycznego grobu Jaruckiej, którą kiedyś zatłuczono intensywnie czerwone perspektywy na powtórkę z Kwaśniewskiego, powinien się zastanowić sekreta… przewodniczący Miller zanim pozwoli Tuskowi, by ten mu zapiął gustowną obroże do smyczy.
Z punktu widzenia zapowiadanego niedawno przez Millera „wielkiego marszu” po władze bardziej chyba warto stawiać na Guziała i jemu podobnych niż na Tuska. I jemu podobnych…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz