Wczoraj, kiedy strumienie wody pogrążały
nadzieje pani Gronkiewicz- Waltz, politycy wszystkich opcji, poza wiadomą,
oburzali się nad działaniami Wojewody Mazowieckiego przeciwko jej głównemu
adwersarzowi, panu Guziałowi. Oczywiście może być tak, że pan Kozłowski
faktycznie musiał zareagować na anonim, na który powoływał się jako na źródło informacji
o rzekomym występkowi burmistrza Ursynowa przeciwko praworządności. Przynajmniej
ja tak zrozumiałem, że to był anonim… Tak więc może i pan Kozłowski nie miał
wyjścia. Tyle, że dziwnym trafem ów pan, który nie miał wyjścia, był swego
czasu szefem kampanii wyborczej pani Prezydent, w której niewątpliwym interesie byłoby jakiekolwiek pogrążenie
Guziała. „Przypadkowa” koincydencja czasowa też zadziwiająca…
I tu dochodzimy do tego zaskoczenia
polityków i braci dziennikarskiej, zaszokowanej wręcz tym, że takie metody
stosuje się w walce wyborczej. Że stosuje je Platforma Obywatelska.
Ja w sumie też powinienem być chyba
zaszokowany. Nie tym, jak postępuje pan Kozłowski czy też PO ale wybiórczą i
stosunkowo krótką pamięcią wspomnianych
polityków i dziennikarzy. Zastanawiam się, czy nic im nie mówi nazwisko Jarucka
i czy potrafiliby oni powiedzieć dzięki komu i w jakich okolicznościach owa
pani zaistniała w powszechnej świadomości. Działo się to… Pamiętacie?
Nie będę przypominał szczegółów.
Przypomnę natomiast, że była to druga odsłona specyficznej walki o władzę w
wykonaniu Donalda Tuska i jego otoczenia. Pierwsza była wtedy, gdy pan Tusk
skwapliwie liczył głosy.
Brak jakichkolwiek konsekwencji tej
intrygi, która zakończyła krótki choć jakże obiecujący lot ku zaszczytom w
wykonaniu Cimoszewicza, mylnie ocenionego przez PO jako głównego kontrkandydata
Tuska do dużego Pałacu, z jednej strony dziwi wobec pamięci o tym, jak PiS
bestialsko zmuszało prof. Geremka do wypełnienia druczku, z drugiej zaś strony
tłumaczy to dzisiejsze „koło ratunkowe” dla Gronkiewicz- Waltz jak też i
wspomniane zaskoczenie, że coś takiego jest w „demokracji” możliwe. No jest
możliwe skoro za Jarucką nikomu włos z głowy nie spadł. Aż się przecież prosi
by to powtórzyć! Widać niektórzy „demokraci” uznali, że to taka kreatywna i
wyjątkowo skuteczna „strategia wyborcza”. Myślę, że znalazłbym paru „demokratów”
z PO, którzy jak najszczerzej by się dziwili o co w ogóle się ich czepiamy. I
bredziliby coś o ‘transparentności”.
Cała ta historyjka, bo „historią”
wstyd ją nazywać, ma jednak w sobie coś, z czego powinniśmy się cieszyć.
Uprzedza ona nas z jakim towarzystwem my, i nasza ciągle kulawa i nie do końca
wydolna demokracja ma do czynienia. I każe zarazem być ostrożnym i patrzeć temu
towarzystwu na ręce. Ostrzegając przed tym, do czego mogą się oni posunąć.
Ma ona jeszcze i tę drobną zaletę, że
w tym przypadku zaczepiono nie kogoś z PiS, co pewnie światlejsi przedstawiciele rozmiłowanych w „wolności,
równości i braterstwie” elit uznaliby najwyżej za oczywiste procedury
deratyzacyjne, ale człowieka, któremu najbliżej do Leszka Millera. Jak wiadomo
owemu Leszkowi już szyją buty koalicjanta PO. Tu taka dygresja. Pisząc to
zdanie o Millerze omal nie pomyliłem słów i zamiast użytego nie napisałem „kolaboranta”.
I nad ta moją „pomyłką freudowską”, w świetle przywołanej zza politycznego
grobu Jaruckiej, którą kiedyś zatłuczono intensywnie czerwone perspektywy na
powtórkę z Kwaśniewskiego, powinien się zastanowić sekreta… przewodniczący
Miller zanim pozwoli Tuskowi, by ten mu zapiął gustowną obroże do smyczy.
Z punktu widzenia zapowiadanego
niedawno przez Millera „wielkiego marszu” po władze bardziej chyba warto
stawiać na Guziała i jemu podobnych niż na Tuska. I jemu podobnych…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz