wtorek, 4 czerwca 2013

Precz z betonem i styropianem! (aktualnie i rocznicowo)



Jakiś czas temu, na ładnych parę dni przed ogłoszeniem przez Przemysława Wiplera decyzji o odejściu z PiS a następnie manifestu powołującego nową inicjatywę „dla 20, 20 i 40 latków” rozmawiałem z moja serdeczną przyjaciółką. Znamy się kawał czasu i niewiele nas różni poza sympatiami politycznymi. Unikamy więc takich tematów ale właśnie na politykę nam wtedy zeszło. I o dziwo, przy wszystkich różnicach dotycząca diagnoz i rokowań, szybko zgodziliśmy się co do recepty mającej wyrwać Polskę i Polaków z obecnego stanu  zimnej wojny domowej. Zasugerowała ona śmiałe rozwiązanie ustrojowe, pozbawiające biernego prawa wyborczego wszystkich, którzy urodzili się przed rokiem 1980. Coś, jak mojżeszowe wyprowadzenie Narodu na pustynię by wymarli wszyscy, którzy urodzili się w niewoli.
Oczywiście jest to tylko bardzo obrazowa ilustracja pewnego poglądu, odnoszącego się do naszej sceny politycznej i jej absolutnej niezdolności do wyjścia z obecnego, ale i z każdego potencjalnego klinczu, w jakim się znajduje lub znajdzie przy ciągle niezmiennym układzie sił.
Istotą tego stanu jest budowanie wspomnianego układu na symbolach czy też autorytetach (często zasługujących na pisanie w wielkim cudzysłowie) mających od ponad 20 lat te same dwa źródła. Tytułowe styropian i beton. Zróżnicowane dziś mocno środowiska dawnej opozycji antykomunistycznej i wbrew pozorom ciągle trzymający się razem byli pezetpeerowcy.
Wspomniane źródła, kiedyś i dla jednych i drugich stanowiące poważny kapitał, dziś bez wątpienia stanowią coraz oczywistsze brzemię. Dla nich samych ale w jeszcze większym stopniu dla Polaków, którzy, chcąc nie chcąc dają się wciągać w podziały odwołujące się często do czasów i spraw sprzed ich urodzenia.
Oczywiście można sadzić, że  rozwiązaniem jest spokojne oczekiwanie na to aż ten podział zatrze ostatecznie biologia. Tyle, że jest to iluzja. U boku ciągle jeszcze aktywnych liderów, wywodzących się z obu wspomnianych „pni” rosną kolejne pokolenia „komuchów” i „solidaruchów”, które mają już w sobie chyba gen „historycznego podziału” na tyle dominujący, że pewnie mogliby godzinami opowiadać jak to niegdyś bywało w Komitecie Centralnym lub choć wojewódzkim albo też na strajku albo na barykadzie. Mimo, że mają dziś dwadzieścia kilka, trzydzieści lat i w życiu nie byli ani w komitecie ani na barykadzie.
Oczywiście nie mam nic przeciwko historii i przywiązaniu do niej. Nie mam nic przeciwko temu by polityka okazywała szacunek historii. Wręcz przeciwnie. Jednakże czynienie aż w takim stopniu z polityki zakładniczki przeszłości ma tę wadę, że nie najlepiej rokuje na dziś i na przyszłość. I nie jest to zarzut stawiany nikomu tylko stwierdzenie faktu.
Czynienie z przeszłości, tej dalszej czy bliższej głównego czynnika politycznej identyfikacji jest powodem pewnej, często powracającej w politycznych dyskusjach i kłótniach patologii. Tej, która ujawnia się gdy staramy się identyfikować poszczególne siły polityczne wedle uniwersalnych kryteriów. W efekcie mamy ciągły kłopot z określeniem kto jest kim i gdzie stoi. Mamy więc obecnie dwie prawice przeżywające mniejsze lub większe wewnętrzne problemy przez swe „wyraźne skręty w lewo” i lewice z milionerami w jaguarach i z kawiorem w pyskach na czele. To zaś, co powinno wyróżniać, schodzi na drugi, trzeci czy nawet dalszy plan. Dlatego właśnie możliwe jest, że prominentny polityk nie potrafi rozpoznać podstawowych haseł własnego programu. Śmiejemy się z tego choć to i naturalne w takim układzie i chyba dość powszechne. Bo programy są im po tak zwane „nico”.
Tkwienie przez społeczeństwo w tym schemacie wynika z klasycznego „braku laku”. Ale potrzeba wyrwania się z tego jest równie spora co niedoceniana. Sukces Palikota w ostatnich wyborach, pomijając to, czemu i komu miał tak naprawdę służyć i skupiając się na dokonanej dość skutecznie ucieczce z opisywanej przeze mnie „dwubiegunowej matni” jest tego najlepszym dowodem. Trudno przecież widzieć w tym osiągnięciu skutki odkrywczego programu bo on nie tylko nie był odkrywczy ale w zasadzie nawet nie istniał. Był przecież pożyczonym  albo ukradziony wraz z kolekcją osobliwości, to jest osobistości z lewego skrzydła SLD zbiorem wiecowych hasełek. A jednak starczył na trochę. To zaś, co się teraz z tą inicjatywą wyprawia, pokazuje natomiast dobitnie jak marnym czy wręcz beznadziejnym politykiem jest jej szef, który spieprzył coś, co zdawało się niemożliwe do spieprzenia. W czasach gdy takie postulaty przyciągają mało wyrobionych acz licznych 9poziom wyrobienia jest chyba odwrotnie proporcjonalny do liczebności) niczym g*** muchy
Wracając do Wiplera i jego manifestu nie wiem, czego można się po nim tak naprawdę spodziewać. Przyznam, że ta zapowiadana „rewolucja 20, 30 i 40 – latków” omal mnie nie porwała. Tyle, że później pojawił się w tle Korwin i stało się oczywiste, że „nihil novi sub sole”. Nawet i z Wiplerem.
Trudno powiedzieć czy już się urodził ten, kto odmieni w końcu oblicze naszej sceny politycznej. To mało prawdopodobne bo i sam chyba nie do końca tego oczekuję. Wiem, że nie jest i nie będzie dobrze ale gdybym miał teraz zaprezentować „zmianę marzeń”, której chciałbym doczekać i móc ją oglądać bez zastanowienia powiem, że byłaby to twarz Donalda Tuska zwolnionego ze stanowiska przez Jarosława Kaczyńskiego.  Wiem, że to głupie marzenie ale myślę, że nie jestem odosobniony. I nie myślę tylko o tej stronie, po której ja stoję. Z drugiej myślą dokładnie tak samo.
Choć tekst powstał za sprawą wspomnianej rozmowy z przyjaciółką i tej jakże szybkiej odpowiedzi Wiplera na głowny postulat, nie mogło być lepszego momentu jego publikacji jak kolejna rocznica zabetonowania i zaizolowania naszej sceny politycznej, które ku naszej powszechnej dość radości nastąpiło lat temu przeszło dwadzieścia.
Parafrazując słowa kabotyna Franza Maurera z „Psów” Pasikowskiego można stwierdzić, że lata lecą seriami a te panie i ci panowie ciągle w koalicji albo w opozycji. I jak na razie nic nie wskazuje by miało się to zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz