czwartek, 27 czerwca 2013

Chce mi się wyć…



Natknąłem się na opublikowany w sieci fragment reportażu Mariusza Szczygła „Śliczny i posłuszny”*, w całości dostępny w „Dużym Formacie” Gazety Wyborczej. Nie napiszę, że polecam bo trudno podsuwać komuś coś tak wstrząsającego. Każdy o normalnej wrażliwości po jego lekturze długo nie będzie w stanie pozbyć się z głowy obrazu dziecka, starającego się niepostrzeżenie przywołać ojca, by go obronił przed biciem i jego głosu, gdy w agonii prosił „tatusiu, daj mi zimnej wody”. Ja próbuję od rana i nijak nie wychodzi. Nijak…
To opowieść o potworze w ludzkiej skórze,  katującym metodycznie na śmierć sześcioletnie dziecko za zgubioną sznurówkę. I tu ten tekst pod tytułem, który mu nadałem mógłby się skończyć.


Jednak ma on, wydaje mi się, że niezamierzone przez autora drugie dno. Mocno dotykające kwestii sprawiedliwości, winy i kary. Wbrew temu, czego mógłby się spodziewać niemal każdy po jego lekturze, nie chodzi mi o rozważania nad karą śmierci. Choć ona też pewnie w tym, o czym chcę pisać pewnie w dalekim planie się pojawi. Takie materiały nie są dobrym przyczynkiem do dotykania wspomnianej kwestii bo poruszają przede wszystkim emocje a to nie jest najlepszy motor dyskusji o „karze głównej”.
Kanwą historii o bestialskiej zbrodni sprzed dziesiątków lat jest pogoń śladem jej sprawczyni, podjęta przez autora reportażu dzisiaj, po informacji o tym, że jest obecnie nauczycielką zasiadającą od czasu do czasu w komisjach rozpatrujących wnioski nauczycieli o przyznanie stopnia nauczyciela dyplomowanego. Może nieco za bardzo wyeksponowany został w tekście fakt, że takie osoby noszą tytuł ekspertów Ministerstwa Edukacji Narodowej bo pełniąc takie obowiązki mogła nigdy progu wspomnianego Ministerstwa nie przekroczyć. Ale to najmniej istotne.
Zdecydowanie ważniejsze jest to, że może ona wykonywać wspomniany zawód i funkcję gdyż jej kara uległa zatarciu. Może więc na stosowne pytanie odpowiadać „niekarana”.
Wzburzenie informatora Szczygła i samego autora tym faktem jest w rzeczy samej niezgodą by nie powiedzieć zamachem na bardzo istotna funkcję, jaką rzeczywiście czy potencjalnie zawiera wymiar sprawiedliwości. Na szansę powrotu do społeczeństwa i normalnego życia dawaną nawet sprawcom najpoważniejszych i najokrutniejszych zbrodni.
Przekonanie, że ktoś taki może stać się „innym człowiekiem” to pogląd modny a przy okazji poważny argument przeciwko stosowaniu kary śmierci. Znalazł on odzwierciedlenie choćby w dość głośnym filmie „Dead Man Walking”.
Nie wiem jakim „innym człowiekiem” jest bohaterka reportażu Szczygła i prawdę mówiąc nic mnie to nie obchodzi. Mimo to i mimo obrzydzenia tym, do czego była zdolna oburzenia Szczygła nie podzielam. Bo ono jest źle sformułowane i równie źle adresowane przez to, że skupia się na jednostkowym przypadku a nie na konstytuującej go regule. W myśl której odbycie kary i odczekanie stosownego czasu czyni człowieka czystym i niewinnym.
Ta reguła dotyka wielu sprawców przestępstw, w tym wielu podobnych wspomnianej kobiecie. I póki taka reguła istnieje oburzanie się na nią w pojedynczych przypadkach tylko dlatego, że są wyjątkowo drastyczne nie jest żadną dyskusją o sprawiedliwości tylko wyrazem egzaltacji i emocji.
Na zimno zaś patrząc, można powiedzieć, ze Szczygieł się czepia bez racji. Że ignoruje dobrodziejstwo nowoczesnego i jakże humanistycznego poczucia sprawiedliwości.
Albo zastanowić się, czy naprawdę każda wina da się ukarać a potem zatrzeć. To pytanie i problem, który wałkujemy od lat. I od lat odbijamy się z naszym poczuciem krzywdy od ściany dokładnie tych samych metod na kreowanie oprawców na „innych ludzi”. Przedawnienie, wyłączenie, umorzenie, zatarcie… Ten ostatni termin już w swej nazwie pobrzmiewa niepokojąco. Niczym zatracie śladów.
Tekst o małym chłopczyku, którego życie okazało się warte 15 lat i jedną sznurówkę trudniej zagadać niż śmierć dorosłych często będących ofiarami nieco innych ekspertów. Tam pojawiały się mniej lub bardziej udające rzeczowość argumenty. Tu pozostaje tylko skowyt…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz