Z kilku wiadomości i wypowiedzi, w jakiś sposób ze sobą powiązanych choć
z pozoru odległych wyłania się ciekawa, momentami szokująca całość.
Kiedy opowiedziałem Kobiecie Mojej Kochanej o przypadku, Mariana
Kotarskiego vel Mariana Pękalskiego, esbeka żyjącego do dziś pod spreparowanym
przez służby specjalne nazwiskiem i z wymyśloną na potrzeby mistyfikacji
tożsamością nie kryła ekscytacji. Miała prawo tak zareagować. Jest młoda, z
pokolenia, któremu na słowa „służby specjalne” przed oczami staje raczej Aston
Martin agenta 007 niż trup Popiełuszki. Niemniej Kobieta Moja Kochana,
jakkolwiek oszołomiona skalą pomysłowości SB, nie miała najmniejszego problemu
by swój stosunek do sprawy i jej „bohatera” sformułować.
To, z czym poradziła sobie bardzo mądra ale sama jedna KMK, przerosło zbiorowy
intelekt i wyobraźnię naszego największego „think tanku” ulokowanego na ulicy
Czerskiej w Warszawie. W tym czasie, gdy po raz kolejny przekonaliśmy się że po
PRL-owskich tajnych służbach pozostały takie rzeczy, o jakich nie śniło się
filozofom, ludzie Agory ruszyli na odsiecz… Nie, nie nam, mającym prawo ciągle oglądać
się z niepokojem wokół lecz tym, którzy w rzeczy przerastające wyobraźnię
filozofów dali się wciągnąć.
Dziś, w drugim odcinku serialu, zapoczątkowanego tekstem „Agenci, wystąp!”*
o niedolach gości w mundurach z masą gwiazdek na pagonach, którzy „zapomnieli”
przyznać się do pewnych faktów z przeszłości, głos zabrał Paweł Wroński. W tekście
„Nieustanna lustracja armii”** z cała finezją swego publicystycznego talentu i
charyzmy przekonuje, że specyfiką naszej armii za PRL było to, że w połowie
składała się z agentów i informatorów WSW, będącej dla wojska tym, czym milicja
i SB razem wzięte dla cywilnej reszty kraju. Niechby sobie i byli. Wtedy. Problem w tym, że niemal bez większych zmian przeflancowali się do armii "wolnej Polski" zajmując masę eksponowanych i odpowiedzialnych stanowisk. A Wroński (et consortes), zamiast ze zgrozy rwać sobie
włosy z głowy, nie tylko przechodzi nad tym do porządku ale cała rzecz stara
się tłumaczyć. Pominę tę część wywodów, która wpisuje się w poetykę pisania o
lustracji i agenturze w „Wyborczej”. Wiadomo, robili co musieli ale nikt z tego
powodu nie ucierpiał. Standard.
Ciekawsze jest to, co i dla mnie wydaje się istotą sprawy. Awantura,
która czy to już wybuchła czy też za sprawą tekstów „Wyborczej” może wybuchnąć,
koncentruje się na sprawach z czasów, gdy po WSW pozostało już tylko niezbyt
pozytywne wspomnienie. Ja nie mam wątpliwości a i Wroński zdaje sobie z tego
sprawę, iż prawdziwym problemem jest to, że „w przypadku oficerów karana
jest nie sama współpraca, ale kłamstwo lustracyjne”***
Tyle, że to szokujące odkrycie Wroński twórczo rozwija. „To prawda. Tylko że
złożenie oświadczenia lustracyjnego, w którym oficer przyznawał się do
współpracy, najczęściej oznaczało w czasach PiS koniec kariery.”
To Wrońskiemu wystarcza jako argument mający zakończyć dyskusję. Oczywiście
nie będę pisał nic o naiwności Wrońskiego bo wierzę w nią tak samo jak
charakter naszej „kadry dowódczej”, który nie pozwoli im bez wątpienia pęknąć na polu walki
choć nie uchronił ich najpierw przed uległością wobec WSW, później mało chwalebną postawą w starciu z PiS-em i z własną
ambicją.
Wroński martwi się, że ewentualna lustracja w wojsku postawi pod znakiem
zapytania nasze zdolności obronne. „Cóż, nie wiadomo, czy taka armia wstrząsana
kolejnymi rewolucjami kadrowymi nas obroni, ale bądźmy pewni, że dzięki
lustracji wyzwoli nas prawda.” Ja natomiast zastanawiam się na ile można mieć
zaufanie do gości, którzy woleli łamać prawo niż zaryzykować złamaniem karier. Czy
są w stanie ryzykować głowami? A bez takiej gotowości rozważania na temat
jakości naszego dowództwa są bezprzedmiotowe.
I na koniec historyjka z pozoru całkiem nie związana z opisaną sprawą. Znakomicie
jednak ilustrująca dywagacje na temat fachowości w naszej szeroko pojmowanej „mundurówce”.
We „Wprost” zaprodukował się facet, znany jako Vincent V. Severski, anonsowany
jako „ukrywający się pod pseudonimem oficer polskiego wywiadu. Przez
wiele lat pracował poza granicami kraju. Pod przybraną tożsamością napisał
powieść "Nielegalni".
Dzieląc
się swymi wspomnieniami z czasów minionych opisał taki epizod: „Pamiętam, przyszedł kiedyś do Agencji
Wywiadu wręczać odznaczenia i awanse. Miał brudne i niezawiązane
buty. Szedł między szeregami oficerów i zadzierał głowę, bo u nas
ludzie raczej wysocy. Wszyscy zastanawiali się, czy nadepnie
na sznurowadło, czy nie. Fuck! Nie nadepnął! A posadzka była
marmurowa...” swe wynurzenia pozwalające ocenić jego dar dostrzegania
najistotniejszych dla sytuacji szczegółów kończy uwagą znakomicie pozwalającą
ocenić stan jego intelektu i zawodową fachowość. „Czy odpowiedzialny człowiek mógł Kaczyńskiemu dostarczać informacji?
Przecież on by nas pozabijał!”****
Nie będę złośliwy i nie zapytam komu „oficer polskiego wywiadu” Vincent
V. Severski dostarczał informacji i na jakiej podstawie oceniał przy tym kto „by nas nie
pozabijał” dla odmiany.
Przytoczyłem wypowiedzi pana „asa
wywiadu” by czytelnik mógł pozostać z nią sam i na jej podstawie wysnuć
refleksję o „fachowcach”, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Tych z WSW i
tych od inwigilacji butów Kaczyńskiego.
* http://wyborcza.pl/1,91446,11966027,_Gazeta_Wyborcza___Agenci__wystap_.html
(fragment, reszta w „papierze”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz