sobota, 30 czerwca 2012

Czy lekarze wyleczą nas z dumy po Euro?


Od razu zaznaczę, że ten tekst nie jest żadnym schadenfreude. Choć przyznaję, że dosyć zabawne wydaje mi się zastanawianie nad tym, co od jutra weźmie górę. No może od pojutrze bo jutro, wiadomo, górę weźmie albo jedenastka spod Apeninów albo drużyna z Iberii.
Po prostu trudno wyczuć, czy następne badanie poziomu optymizmu Polaków pozostanie pod znakiem narodowej dumy z faktu udanej organizacji „wielkiej imprezy sportowej” czy też w przyszłość znów zaczną oni patrzeć z lękiem słuchając o zdychającym w konwulsjach systemie opieki zdrowotnej.
Rzecz jest naprawdę ciekawa. Choćby dlatego, że trudno zgadnąć czy większa jest zbiorowość zapamiętałych kibiców, traktujących futbol jak religię czy też potencjalnych pacjentów z kolejek do lekarza.
Nie jestem w tym przypadku miarodajny ani obiektywny. Już wcześniej pisałem jaki jest mój stosunek do tej skali imprezy i tej gigantycznej skali koniecznych i mniej koniecznych wydatków organizowanych i ponoszonych przez kraj ciągle na dorobku. Zilustruję go anegdotką z walk w Italii podczas II wielkiej wojny. Tam to w okopie przerwę w walce spędzali Polak i Anglik, racząc się herbatą. Polak był zadowolony z tej chwili zaś Anglik strasznie narzekał bo mu cukier do herbaty się skończył.
- Jest przecież wojna – zauważył Polak, w związku z trwającą zawieruchą przyzwyczajony do zdecydowanie większych deficytów.
- No właśnie. – zgodził się Anglik.- Jak nie potrafią zapewnić cukru, niech nie prowadzą wojny.
Ten wyspiarski sposób patrzenia na sprawy zamiast ekscytowania się ich powierzchownością odpowiada mojemu sposobowi poważnego traktowania świata. Też powiem, że jak się nie umie załatwić spraw służby zdrowia, oświaty, finansów samorządów, … (tu proszę wpisywać do woli), nie powinno się wywalać miliardów na jakieś mistrzostwa. Wszak to naprawdę jest przyjemność dla bogatych. Dla tych na dorobku tylko chwilowe zachłyśnięcie się chwałą będące jak krótki haj mający oderwać od życiowych problemów.
Właściwie ten stan euforii może jeszcze trochę potrwać. I to mimo zapowiadanego, najpewniej dość dotkliwego protestu lekarzy. Zaczynają się wakacje, urlopy i Polska, nawet ta gotowa do protestu, rozjedzie się do kurortów (kogo stać) albo na działki pod gruszę (reszta).
Dopiero we wrześniu będzie można stwierdzić na ile rząd udanymi igrzyskami był w stanie kupić sobie społeczny spokój i poprawić na nieco dłużej swoje notowania.
Zatem pozostaje czekać i patrzeć na ile starczy Polakom dumy z Euro, gdy będą biegać między lekarzem, apteką i NFZ-em nie chcąc stać się głównymi ofiarami niekończącej się wojny o „nowoczesny kształt” naszej służby zdrowia.

1 komentarz:

  1. Cztery lata trwały przygotowania co najmniej, gadania co niemiara dla miesiąca meczy na spółkę z Ukrainą. Teraz skończyły się mistrzostwa i już. Już sypią się nowe drogi. Z drugiej strony dobrze, że nie było jakiegoś megaskandalu typu: karambole na tzw autostradach.

    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń