Jedna z firm, znakomicie wstrzeliwując się w handlowe i wszystkie inne
realia wykreowane przez Euro, wymyśliła koncept „piątego stadionu”. Pomysł
skądinąd genialny. Mnie on zasugerował koncept „czwartego meczu”, który
rozpoczął się równo z ostatnim gwizdkiem kończącym przegrane starcie z
Czechami.
Kiedy oglądałem karykaturalnie rozdętą oprawę naszego „futbolowego patriotyzmu”
i gdy słuchałem wypowiedzi zdradzających nasze, ewidentnie rozdęte „futbolowe
ego”, raczej nie miałem złudzeń co z tym wszystkim stanie się jeśli noga nam
się podwinie. Choć to rozdęcie powinno sugerować pozostanie przy zdruzgotanych
chłopakach, którzy przez ostatnie dni byli synonimem pojęcia „Polska”, także i
po ich upadku.
Kobieta Moja Kochana stwierdziła, że to nasz narodowy borderline nie
pozwala nam powtórzyć tego, co swojej drużynie zgotowali irlandzcy kibice
gromkim „The Field sof Athenry”.
My, skoro śpiewać tak nie umiemy (nie umiemy, nie czarujmy się),
moglibyśmy choć jeden dzień cicho posiedzieć. Bez jazd choćby na „samolubów” z
Borussi nie potrafiących dostrzec na boisku nikogo, bez wypominania Smudzie że
tego lubił a tamtego nie. Bez rytualnego dymisjonowania kogo popadnie.
Nie lubię piłki nożnej. W ogóle „zawodowy sport” uważam za jedną z
pomyłek ludzkości. Wkurzało mnie to, że z komercyjnej imprezy z wielkim sportem
w tle robi się drugi Zjazd Gnieźnieński skumulowany z bitwą pod Grunwaldem. Mam
świadomość, że ci, którzy w największym stopniu za takie widzenie rzeczy
odpowiadają, pierwsi odwrócą się od tej „Polski”, która, nie ma się co
oszukiwać, na polach Athenry… na murawach Warszawy i Wrocławia wzięła z dupę.
Smutne, że zamiast jakiejś budującej wypowiedzi wieszającego się dotąd na
polskiej reprezentacji Premiera (jakoś nie spieszy się z opinią) mamy
nieprzemyślane słowa Warzechy o „nadętym premierku”, który „nie będzie mógł
sobie wycierać gęby nie swoim sukcesem"*
Wiem, że ta porażka powinna być źródłem analiz. Ale, na Boga, nie tych,
którzy na piłce znają się tak jak na wszystkim innym. Czyli najlepiej na
świecie.
Bo za sprawą właśnie takich „fachowców” wywindowano oczekiwania wobec
drużyny, która od lat nie potrafiła przekonać, że zasługuje na więcej ponad to
miejsce, które zajmuje w rankingu światowej federacji. Czy po tych wszystkich
zapowiedziach „ćwierćfinałów” a nawet „półfinałów” można się dziwić, że chłopakom
z 62 drużyny w rankingu światowej federacji trzęsły się nogi w starciu z
ekipami z miejsc 13, 15 i 27?
Słucham właśnie „specjalistów, którzy wyrokują, że „nie mamy
reprezentacji”. Mamy. Tę samą, która jeszcze przed wczoraj była w „ćwierćfinale”.
Od piątku czy też od soboty z godzin przed rozpoczęciem ostatniego meczu żadna
katastrofa czy zaraza nie zabrała nam ani jednego kadrowicza. Od piątku czy też czy też od soboty z godzin
przed rozpoczęciem ostatniego meczu zmieniliśmy, na skutek naszej narodowej Borderline Personality Disorder kąt widzenia.
Na zdecydowanie ostry.
Ja, choć głęboko miałem te
oczekiwania i cała tę imprezę, teraz powiem „Polacy, nic się nie stało”. Bo nic
tak naprawdę się nie stało. Nic, czego nie dałoby się przewidzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz