Kiedy
przeczytałem o kanabisowej aferze naszej celebrytki, bywszej poetki zbuntowanej
dziatwy… Choć trudno w to uwierzyć,
zaliczam się do tej (bywszej!) zbuntowanej dziatwy, spijającej niegdyś słowa z
ust poetki, całkiem zgrabnie składane przez nią. Było to dawno…
Zatem
kiedy przeczytałem o kanabisowej aferze celebrytki, jedynie kwestą czasu
musiała być kolejna lektura. Tym razem tekstu, który miałby wziąć w obronę.
Długo czekać nie musiałem. Bo jakże tak, Korę na „dołek” sadzać, turmą grozić?!
Tym
bardziej, że świeża bywalczyni „dołka” i kandydatka do turmy, jako zaświadcza
ponoć „konopny rycerz” (doprawdy osobliwa tytulatura)* Kamil Sipowicz, bez THC
w krwiobiegu Kory Naród nie mógłby się cieszyć pamiętnymi strofami utworu „Parada słoni”. Nie jest wcale
istotne, że ja z tego Narodu wyłamię się w tym momencie bo akurat tego utworu
nie lubię. Bo pewnie podobne korzenie maja i inne, w tym i te, za które kiedyś
dałbym się porąbać a i teraz doceniam.
Nie
jest też istotne, że pani Olga Jackowska potrzebowała wspomagania by dać
ludzkości wszystkie czy prawie wszystkie swoje dzieła. Jedni będą jej
współczuć konieczności takiego wspomagania
weny, inni iść w jej ślady. Istotne jest czy złamała prawo czy nie.
Tekst Pacewicza, który był inspiracją mego tekstu, tak naprawdę, jak mniemam niezamierzenie, zawraca uwagę na inny problem niż napompowany ziołami geniusz Kory> Pisząc o państwie, które jakoby ośmiesza się ganiając za artystką mającą w kieszeni czy tam w torebce trzy sztuki konopnego suszu zawiniętego w bibułki, Pacewicz wskazuje po raz kolejny na brak szacunku elit dla zasad prawa i reguł demokracji.
Może
się wydawać Pacewiczowi śmiesznym ściganie kogokolwiek za gram dającego odlot
suszu. Jednak trudno mu zaprzeczyć, że to ścigający a nie ścigana są w zgodzie
z obowiązującym prawem. Może też nie dostrzegać Pacewicz tego niuansu, jakim
jest równe traktowanie wszystkich obywateli przez (jak stoi w konstytucji)
„demokratyczne państwo prawa”. To przeoczenie, wziąwszy pod uwagę choćby najsławniejszy
przypadek „wyreklamowania” od kary dożywocia Jeana Geneta, który przecież nie
za ortografię ani składnię został osadzony w więzieniu więc jego talent
literacki nie powinien mieć wpływu na ocenę jego postępków, jest zapewne przyrodzona
cechą naszej „arystokracji ducha”, która szczyci się przywiązaniem do
„równości” tylko do momentu, w którym „równość” zaczyna oznaczać dla „arystokratów” uciążliwości albo i
nieprzyjemności.
W
naszej niezbyt długiej historii oswajania się z „prawdziwą demokracją” nie jest
to niestety pierwszy i absolutnie wyjątkowy przypadek sygnalizowania, że wobec
prawa wszyscy są równi ale niektórzy są „równiejsi”. Najjaskrawszą ilustracja
są ciągle nie wygasłe boje z prawem lustracyjnym. Pamiętam ostentacyjne
ignorowanie wyroków orzeczonych w stosunku do Mroziewicza („było wiadomo, że
jakby co, to „jak w dym do Mroziewicza”) czy też zachwyt nad „olewaniem” obowiązującego
prawa przez Geremka i pomniejszych jego epigonów.
Nie
sądzę, by pan Pacewicz nie był w stanie wyważyć i tego, że Państwo bardziej
ośmiesza się nie egzekwując obowiązującego prawa jak też szkody jaką wyrządza
jego nawoływanie by z pozaprawnych względów obowiązujące prawo uczynić martwym.
Takich zabaw i ich skutków nie będzie w stanie zrównoważyć nawet napisanie
przez panią Korę stu kolejnych odcinków poematu o słoniach.
W
dawnej (a może i obecnej, nie wiem…) kulturze anglosaskiej nie do pomyślenia
było, by jakikolwiek uprzywilejowany stanowiskiem obywatel splamił się
nieprzestrzeganiem rygorów nałożonych na ogół. Przykładem były choćby opisywane
wojenne perypetie rodziny królewskiej, która w czasie wojny tak jak inni miała
w wannach stosowną kreskę oznaczająca dopuszczalny poziom wody do kąpieli albo
prasowe doniesienia o przeszywaniu starej garderoby w związku z barakami tkanin
na rynku.
W
naszych warunkach schemat myślenia jest taki natomiast, że patrzy się przez
palce na to, co za swoje ostentacyjnie uznają różni „konopni rycerze”. I
pierwszym odruchem jest raczej obrona ich interesów niż poszanowania
powszechnego jakoby prawa.
Jeśli
więc mam do wyboru gwałt na „poczuciu wolności” pani Kory Jackowskiej i na moim
poczuciu praworządności i przyzwoitości bez wątpienia wybieram to pierwsze jako
mniej kosztowne i nie będące w obecnym systemie na bakier z prawem. Bez względu
na to ilu wiekopomnych dzieł nie będzie nam dane poznać po odcięciu pani Korze
dostaw tetrahydrokannabinolu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz