sobota, 30 czerwca 2012

Czy lekarze wyleczą nas z dumy po Euro?


Od razu zaznaczę, że ten tekst nie jest żadnym schadenfreude. Choć przyznaję, że dosyć zabawne wydaje mi się zastanawianie nad tym, co od jutra weźmie górę. No może od pojutrze bo jutro, wiadomo, górę weźmie albo jedenastka spod Apeninów albo drużyna z Iberii.
Po prostu trudno wyczuć, czy następne badanie poziomu optymizmu Polaków pozostanie pod znakiem narodowej dumy z faktu udanej organizacji „wielkiej imprezy sportowej” czy też w przyszłość znów zaczną oni patrzeć z lękiem słuchając o zdychającym w konwulsjach systemie opieki zdrowotnej.
Rzecz jest naprawdę ciekawa. Choćby dlatego, że trudno zgadnąć czy większa jest zbiorowość zapamiętałych kibiców, traktujących futbol jak religię czy też potencjalnych pacjentów z kolejek do lekarza.
Nie jestem w tym przypadku miarodajny ani obiektywny. Już wcześniej pisałem jaki jest mój stosunek do tej skali imprezy i tej gigantycznej skali koniecznych i mniej koniecznych wydatków organizowanych i ponoszonych przez kraj ciągle na dorobku. Zilustruję go anegdotką z walk w Italii podczas II wielkiej wojny. Tam to w okopie przerwę w walce spędzali Polak i Anglik, racząc się herbatą. Polak był zadowolony z tej chwili zaś Anglik strasznie narzekał bo mu cukier do herbaty się skończył.
- Jest przecież wojna – zauważył Polak, w związku z trwającą zawieruchą przyzwyczajony do zdecydowanie większych deficytów.
- No właśnie. – zgodził się Anglik.- Jak nie potrafią zapewnić cukru, niech nie prowadzą wojny.
Ten wyspiarski sposób patrzenia na sprawy zamiast ekscytowania się ich powierzchownością odpowiada mojemu sposobowi poważnego traktowania świata. Też powiem, że jak się nie umie załatwić spraw służby zdrowia, oświaty, finansów samorządów, … (tu proszę wpisywać do woli), nie powinno się wywalać miliardów na jakieś mistrzostwa. Wszak to naprawdę jest przyjemność dla bogatych. Dla tych na dorobku tylko chwilowe zachłyśnięcie się chwałą będące jak krótki haj mający oderwać od życiowych problemów.
Właściwie ten stan euforii może jeszcze trochę potrwać. I to mimo zapowiadanego, najpewniej dość dotkliwego protestu lekarzy. Zaczynają się wakacje, urlopy i Polska, nawet ta gotowa do protestu, rozjedzie się do kurortów (kogo stać) albo na działki pod gruszę (reszta).
Dopiero we wrześniu będzie można stwierdzić na ile rząd udanymi igrzyskami był w stanie kupić sobie społeczny spokój i poprawić na nieco dłużej swoje notowania.
Zatem pozostaje czekać i patrzeć na ile starczy Polakom dumy z Euro, gdy będą biegać między lekarzem, apteką i NFZ-em nie chcąc stać się głównymi ofiarami niekończącej się wojny o „nowoczesny kształt” naszej służby zdrowia.

piątek, 29 czerwca 2012

III Rzeczpospolita Całkowicie Bezkarna


Trudno o bardziej symboliczną kumulację niż ta, która łączy w czasie informację o niezdolności Wojciecha Jaruzelskiego do uczestniczenia w postępowaniu sądowym oraz pogłoskę o planowanym umorzeniu prokuratorskiego postępowania w sprawie tragedii smoleńskiej. Dwie sprawy, odległe od siebie o cztery dziesięciolecia zostały połączone przede wszystkim zaakceptowaniem bezkarności tych, których dotyczyły przez organy sprawiedliwości III Rzeczpospolitej. Ja dostrzegam jeszcze jedną analogię między nimi. To oczywisty stan chorobowy, który leży u podstaw tej bezkarności. W przypadku Jaruzelskiego jest to rzeczywista, poważna dolegliwość stanowiąca najpewniej źródło cierpień dotkniętego nią starca ale symbolicznie również wybawienie wobec groźby oficjalnego i urzędowego postawienia pod znakiem zapytania jego honoru, sprezentowanego mu jakiś czas temu przez Michnika i zaakceptowanego przez znaczną część salonu.
W przypadku współczesnego wymiaru sprawiedliwości mamy do czynienia z oczywistym paraliżem, stanem porażenia wykluczającym choćby najmniejszy ruch.
Stwierdzenie niemożności postawienia zarzutów w sprawie, w której mamy do czynienia z dziesiątkami procedur i, jak mi się wydaje, z setkami osób w nie zaangażowanych, świadczy chyba tylko o tym, że ktoś naprawdę mocno stara się nie móc. Dziś na temat kulis Smoleńska wiadomo zdecydowanie za mało. Ale wiadomo tyle, że próba wciskania wersji o „braku znamion” oraz braku odpowiedzialnych za te „znamiona” musi budzić sprzeciw. Albo przekonanie, że i w przypadku wspomnianego śledztwa „inni szatani byli tam czynni”. Trudno pogodzić się, że za te wszystkie budzące zdumienie przypadki niedbalstwa albo złej woli odpowiada wraz z jednym jedynym „gorylem” Bielawnym jakiś nieokreślony ale cholernie operatywny „Pan Nikt”.
To przekonanie zresztą nie rodziło się wtedy, gdy umierała nadzieja na rzeczywiste, uczciwe rozliczenie tych, których zabawy polityką przyczyniły się w znacznym stopniu do tego rezultatu, który zobaczyliśmy 10 kwietnia 2010 roku.
Kto interesował się sprawą afery hazardowej i spraw, które ona wysączkowała mógł się czegoś takiego spodziewać. Jeśli słyszało się tamte „czarne skrzynki”, których żadne instytuty nie musiały oczyszczać z szumów, pozostaje pytać co jeszcze może być niejasne. I z jakiego powodu. Kto widział Sekułę gadającego z krzesłami bez konsekwencji w postaci natychmiastowego zasznurowania w kaftan, musiał dojść do przekonania, że naszą sprawiedliwość można przestać traktować poważnie.
Sprawiedliwość przechodząca do porządku nad fałszywymi zeznaniami gości w rodzaju Kornatowskiego czy Kaczmarka budzi podejrzenie we wszystkim co robi albo czego nie robi. Kiedy robi, zastanawiasz się komu robi dobrze. Gdy nie robi, wiesz, ze komuś na tym musiało zależeć.
W efekcie nawet gdy jakiś wałek kończy się potępieniem i skazaniem, pozostaje przekonanie, że nie sprawiedliwość maczała w tym palce. Sądzę więc, ze gdyby taka Sawicka była o dwa szczeble wyżej w hierarchii i gdyby cztery razy rzadziej mówiła qrwa gdy ją nagrywano, wywinęłaby się. Tak to widzę.
Kiedy więc ktokolwiek sugeruje, że się jeszcze przyjdzie czas na rozliczenie i osądzenie tych, co nie zostawili w sprawie Smoleńska stosownych „znamion” albo zdążyli je pozacierać, ja mam oczywiście wątpliwość. Pojawia mi się znów ta analogia wskazana na wstępie. Myślę sobie, ze kiedy będzie to wreszcie możliwy by wziąć się za tyłki tych „nieznanych sprawców” od Smoleńska, jakaś grupa ekspertów medycznych uzna, iż ich stan jest tak poważny, że nie można ich będzie oddać w ręce wymiaru sprawiedliwości. I będzie to poniekąd racja. Ich stan już teraz jest poważny. Bardzo poważny.



czwartek, 28 czerwca 2012

Całe mistrzostwa na nic czyli Tuskowi stoi!


Zabawne jest tak buszować po necie i równocześnie dowiadywać się, że „Tuskowi drgnęło”, „Tuskowi stoi”, „Tusk odrabia straty” oraz że „odwracają się od Tuska”. Nie jest to wbrew pozorom wybór tytułów odnoszących się do życia intymnego czy tam uczuciowego Premiera lecz do społecznego odbioru Premiera i jego ekipy przez społeczeństwo.
Z pozoru nie jest źle, bo to, co wyliczyłem na wstępie można bardziej profesjonalnie streścić jako „odwrócenie się stałej tendencji spadkowej sondażowych wskaźników poparcia dla Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej”. Czyli, że jednak „Tuskowi drgnęło”. Fakt niezaprzeczalny lecz w skali dość zawstydzającej. Ostatnie drgnęło polega ponoć na tym, że „utrzymali wynik”. Choć zarazem „dystans się zmniejsza”.
Ta ukryta sugestia, że jest dobrze z PO wskazuje przede wszystkim na upadek ducha tych, którzy byli dotąd przekonani, że Tusk i jego PO rządzić będą do śmierci. Jego lub jej. Ten hurraoptymizm zastępuje dość wyraźnie minimalizm nakazujący cieszyć się choćby z tego, że „Tuskowi stoi”.
Taka analogia mi się nasuwa między tymi, co się cieszą już gdy „stoi” i Smudą nieszczęsnym, co to z wyprzedzeniem „brał w ciemno” remis. Brak ambicji po prostu…
A skoro już przy Smudzie jesteśmy…
Rzecz w tym, ze te zachwyty nad tym, że „Tuskowi stoi” są najpewniej próbą przejścia do porządku nad zjawiskiem dość niezrozumiałym.
Oto jesteśmy ponoć świadkami największego prestiżowego sukcesu Polski od dziesiątek jeśli nie setek lat. W tym znaczeniu „Polski”, że chodzi o tę jej część co tym wszystkim kręci, zawiaduje i się pod tym podpisuje. Jełki wierzyć przekaźnikom i publikatorom, Europa i Świat nie mogą przestać unosić się zachwytem nad nami. Pomyśleć by można, że na hasło „Polska” oczy im się maślą a sny robią się z miejsca mokre. Jeśli wierzyć im, Europa i Świat o niczym innym nie mówi tylko o tym jacy my jesteśmy sprawni i zorganizowani.
A skoro oni tak mają to i my też. Może nawet bardziej bo jak wiadomo „każda sójka swój ogonek…” i takie tam. Czyli powinniśmy chodzić z nadętymi podgardlami i nosami haczącymi o księżyc. Nosząc na ramionach tych, dzięki którym te nosy nasze mają okazję do księżycowych podróży.
Już dziś, najpóźniej jutro place i skwery miast, miasteczek, osad i przysiołków powinny zaroić się monumentami tego, któremu to zawdzięczamy. Tym mocniej powiem swoje „powinny”, że nie wiadomo za ile setek lat znajdzie się drugi, co nas tak pięknie Światu pokaże. Monumenty mogą być konne, piesze, stojące, siedzące. Na kilku mógłby trzymać księgę, na innych astrolabium. Tu miałby wokół dziatwę a tam Nowakiem by się przed Muchą oganiał..
A zamiast tego mamy, że „Tuskowi stoi”?! Orzesz ty Narodzie niewdzięczny!
Wychodzi na to, że się te miliardy wywaliło na darmo. Sam zakładałem, że to, co „Tuskowi stoi” powinno poszybować. Na krótko wprawdzie ale powinny szybować tak, ze temu i owemu dech powinno zapierać.
Tak więc to, ze „Tuskowi stoi” to żaden tam powód do dumy czy choćby spokoju. Rwać sobie włosy z głowy powinni ci, co tak spokojnie to przyjmują. Bo skoro stoi to już nie poszybuje. Bo na jakim paliwie miałoby się wnosić?
Oczywiście lot nie jest wykluczony choć nie przesądzam, ze nastąpi. Ale jeśli, to raczej lot koszący czy tam nurkowy.
Zatem może faktycznie jest jakiś tam powód do satysfakcji, że „Tuskowi stoi”.
Ale i tak całe mistrzostwa na nic!
[na kanwie doniesień o wahaniach notowań głównych ugrupowań politycznych czytanych tylko dzisiaj]

środa, 27 czerwca 2012

Krótka lista istnieje czyli mądrość Johna Segdwicka


Trudno sądzić inaczej niż napisałem w tytule jeśli oceniać to, co stało się wczoraj i co zostało zapowiedziane dzisiaj. A w każdym razie trudno podzielać oburzenie bądź rozbawienie oburzonych bądź rozbawionych słowami Jarosława Kaczyńskiego.
Skoro bowiem prokuratura uznała za stosowne w związku ze śmiercią Petelickiego przesłuchać Kaczyńskiego gdy zasugerował istnienie „krótkiej listy” ludzi, którym coś z uwagi na ich wiedzę o działaniach tajnych służb może grozić, znaczy, że akurat prokuratorom ( w tym Prokuratorowi Generalnemu) jakoś nie jest do śmiechu. Zamiast rżeć do rozpuku woleli wezwać na przesłuchanie osobę, od której Kaczyński o tak zwanej „krótkiej liście” usłyszał.  Po Jadwidze Staniszkis, bo o nią rzecz jasna chodzi, ma przyjść czas na tych, których umowny spis miałby obejmować.
Seremet nie ujawnił o kogo może chodzić
Wolałbym tego nie podawać do wiadomości publicznej, bo te osoby również zostaną przesłuchane – powiedział Prokurator Generalny.”
To, co wyżej napisałem pewnie i beze mnie szanowni czytelnicy już dawno przeczytali albo usłyszeli. Zależy skąd czerpią wiedzę o świecie i okolicy. I teraz z niecierpliwością czekają aż pierwszy z listy trafi przed oblicze prokuratorów a ci wezmą go w obroty.
Tak naprawdę bardziej zaciekawiła mnie puenta tego wątku z rozmowy Moniki Olejnik z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem.
Czy to nie ośmiesza prokuratury?” zapytała gospodyni programu „Gość Radia Zet” gdy Seremet zdał jej powyższą relację z dotychczasowego przebiegu sprawy i najbliższych planów prokuratorów.
Odpowiedź Seremeta, który przy okazji, opisując udział „osób trzecich” dał się jednak ponieść na manowce logiki w sposób, jaki wczoraj opisałem, podam na końcu. Taki suspens teraz funduję czytelnikom.
Czemu akurat pytanie Olejnik tak przykuło moja uwagę? W zasadzie powinienem odpowiedzieć, że nie wiem. Powinienem tak właśnie odpowiedzieć bo od dawna Stokrotka moja ulubiona nie powinna mnie niczym zaskakiwać a to, co mówi powinienem puszczać mimo uszu. Co w tej uwadze do słów Prokuratora Generalnego wydało mi się interesujące?
Otóż wydała mi się interesująca pewność Stokrotki Olejnik, że zajmowanie się ludźmi zagrożonymi szykanami służb specjalnych ( rzeczywistymi czy domniemanymi) jest śmieszne.
Byłoby oczywiście śmieszne gdyby pani Olejnik tajne służby oraz metody ich działania (szczególnie przeciwko ludziom uznanym przez służby za działających na ich skodę) znała od podszewki. I wiedziała, ze tajne służby nigdy, za żadne skarby nikomu krzywdy nie chcą robić. Albo też gdyby Olejnik znała zawartość wszystkich „krótkich list” tego świata i wiedziała doskonale, że nie ma na nich nikogo, kto kiedykolwiek robił niedobrze naszym tajnym służbom.
Oczywiście Olejnik nie zna prawdziwych metod służb ani nigdy na oczy nie widziała żadnej „krótkiej listy”. Przynajmniej takiej o jakiej jest mowa. Olejnik uważam za marną, stronniczą i przereklamowaną dziennikarkę. Mam więc pewność tego, co przed chwilą powiedziałem. Żeby znać metody i „krótkie listy” musiałaby być kimś w rodzaju Oriany Falaci albo też… kimś innym a nie dziennikarką. Nie jest. Bez dwóch zdań nie jest. Chyba, że o czymś nie wiem.
Może jednak jest kimś innym? Może wie skądinąd?
Jeśli nie jest kimś innym a jest dziennikarką, marną i stronniczą dziennikarką, to jej dzisiejsza wypowiedź była jak sławetne słowa gen. Johna Segdwicka pod Spotsylvania Court Mouse. Na chwilę przed tym, zanim kula konfederackiego snajpera nie trafiła go śmiertelnie pod lewym okiem. „Co?? Mężczyźni chowający się przed jedną kulą?? A co jeżeli strzelili by całym szeregiem?! Wstyd mi za was! Przecież z tej odległości nie trafiliby nawet słoń...”
Seremnet na pytanie Olejnik odpowiedział tak:
Nie, ponieważ każda informacja, która na pierwszy rzut oka wydaje się nie w pełni poważna, powinna być sprawdzona. I potem, gdyby prokuratura tego nie uczyniła, narażona byłaby na zarzut bagatelizowania takich informacji. Prokuratura jest organem poważnym, ale musi sprawdzić wszystkie informacje, które mogą być znaczące dla śledztwa.”*
Można by uznać, że Prokurator Generalny podziela opinię pani Olejnik co do powagi sprawy. Szczególnie gdy zaznacza, że „Prokuratura jest organem poważnym, ale…”. Też bym tak uważał gdyby nie jeden szczegół. Ten mianowicie, że nie został pan Seremet zapytany jakie „potem” miał na myśli.
* http://www.radiozet.pl/Programy/Gosc-Radia-ZET/Blog/Andrzej-Seremet

wtorek, 26 czerwca 2012

Towarzystwo z garażu Petelickiego


Zdarza mi się, choć sporadycznie, oglądać kryminalne fabuły made In USA. Szczególnie te, które „od kuchni” pokazują zawiłości techniczne pracy dochodzeniowej policji. Wiem, że przykrawana ona tam jest do specyfiki kilkudziesięciominutowych epizodów telewizyjnych. To narzucone upraszczanie jednak dodatkowo skłania do refleksji by nie wysnuwać pochopnych wniosków w przypadku zdarzeń z policyjnym czy tam prokuratorskim śledztwem w tle.

W sprawie Petelickiego bardzo podpada mi szybkość, z jaką podano do publicznej wiadomości wykluczenie tak zwanego „udziału osób trzecich” w doprowadzeniu do zgonu generała. Korci mnie by przywołać tu uwagę (nie pamiętam czy autorstwa seamana, seawolfa czy jeszcze kogoś innego) by nie zapominać o osobach drugich i pierwszych. Ale nie miejsce tu na krotochwile.

Na dobrą sprawę to tempo ustalenia braku udziału „osób trzecich” sugeruje posiadanie tak mocnych dowodów  wspomnianego „braku” jak choćby nagranie feralnego strzału (czy strzałów) albo osobistego i przekonującego przy tym przesłania samego  generała odnoszącego się do zamiaru skończenia ze sobą. Bez czegoś takiego ryzyko pomyłki jest zbyt duże. W takiej zaś sprawie podejmowanie ryzyka nie jest rozważne gdyż ewentualny błąd nosiłby znamiona politycznej (politycy) lub zawodowej (dziennikarze, prokuratorzy, policjanci…) katastrofy.

Chyba, że nie o ryzyko chodzi a o coś całkiem innego. A przy okazji i nie o fakty.

Bardziej dotyczy to zresztą nie samych śledczych ale tych, którzy już w dniu odnalezienia ciała Petelickiego oburzali się na każdego, kto zgłaszał wątpliwość w związku ze zgonem „pierwszego komandosa Rzeczypospolitej”. Zgłaszanie wątpliwości odnośnie gwałtownego zgonu kogoś takiego jest odruchem jak najbardziej racjonalnym. Szczególnie zaś w tym kontekście, o którym wcześniej mówiło się w Polsce zarówno o Petelickim jak i o przypadkach samobójczych czy też „samobójczych” zejść.  Brak wątpliwości zaś oznacza trzy możliwości. Bezdenna głupotę, złą wolę albo wreszcie bycie naocznym świadkiem tragicznego zajścia.

Ponieważ nikomu nie chcę przypisywać umysłowej ociężałości ani sugerować złej woli, pozostaje mi się zadumać nad tą niezwykła frekwencją w garażu Petelickiego we wiadomej godzinie. 

Być może nie jest to najlepszy temat by go rozważać w formie choćby i dość głęboko ukrytej kpiny. Ale tak się składa, że ona najlepiej oddaje wynik konfrontacji toku myślenia tych wszystkich „oburzonych insynuacjami” z dość elementarna logika. Przy okazji zareklamuję bliski swą wymową temu, co chcę powiedzieć, tekst wyrusa, który rozprawia się z pewnym sondażem (fakt, pytanie idiotyczne z punktu widzenia sztuki prowadzenia takich badan jak też podejrzewanych przeze mnie intencji badających) poddając wynik logicznej analizie*

Także i w tym przypadku każdy może powiedzieć, iż „nie można z cała pewnością wykluczyć udziału osób trzecich w zgonie Sławomira Petelickiego”. I gwałtu na logice nie popełni a w zasadzie nie dojdzie w relacjach z nią nawet, jak to mówią niektórzy, do „pierwszej bazy”.

Powiedzieć, że można to wykluczyć z cała pewnością może tylko skończony dureń, który obok logiki nigdy nie leżał nie mówiąc o jakichś jeszcze bliższych relacjach albo ktoś kto wtedy ciałem i duchem był obecny w garażu Petelickiego. Biorąc udział w tym zdarzeniu jako niewątpliwa „osoba trzecia”.
Może to wreszcie być ktoś, komu po prostu taka wersja szczególnie pasuje bez względu na to co i kiedy (o ile w ogóle…) śledczy zdołają ustalić naprawdę bez najmniejszych wątpliwości.

Kto jest kim w tej sprawie pozostawiam wnikliwej ocenie samych czytelników.


niedziela, 24 czerwca 2012

Z głowy Nałęcza bogini mądrości nie wyskoczy


Skoro pan Nałęcz naprawdę mało mądrą i błyskotliwą parafrazą postanowił wkroczyć na grunt mitologii wypowiadając się o cnocie Mariusza Kamińskiego pozwolę sobie z tego samego gruntu skorzystać. I podzielić się moją pewnością iż nie ma co liczyć na to, że z profesorskiej głowy pana Nałęcza może wyskoczyć jakaś bogini mądrości. I nie tylko ona. Od dłuższego czasu nabieram pewności że mało co mądrego z stamtąd się może wydostać. Choćby rąbać toporami.
Gdy po takim ostrym wstępie powiem, że w po części zgadzam się z panem Nałęczem, uznać ktoś może, że usilnie staram się dopasować do jego poziomu. Może tak może nie. W każdym razie gdy sugeruje, że „bezpartyjność” Kamińskiego jest fikcją i oszukiwaniem obywateli, powtarza dokładnie to, na co ja zwracam uwagę od lat. Piętnując i wyśmiewając pozbawione finezji i elementarnej przyzwoitości obchodzenie konstytucyjnego wymogu apartyjności niektórych funkcji i stanowisk.
I tu chyba kończy się ta wątła nic porozumienia między mną a „błyskotliwym inaczej” doradcą Prezydenta.
Ja chory i będący kpiną z inteligencji obywateli proceder „zawieszania przynależności partyjnej” od zawsze uważałem za jedno z wynaturzeń naszego systemu politycznego. I nie potrzebowałem z tym czekać do momentu gdy pojawił się nie pasujący Nałęczowi i bliskim jemu poglądami  Kamiński.
A przecież nie musiał czekać najpierwszy doradca Komorowskiego aż tak długo. Refleksję nad tą utraconą cnotą, po którą wysyła Kamińskiego do brzegów Cypru, mógł Nałęcz powziąć choćby w momencie, gdy na apolityczną funkcję szefa Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji powołany został pan Jan Dworak.
Ja tam za Dworakiem ani Nałęczem nie chodzę więc trudno mi potwierdzić lub też zanegować poszlakę, która mogłaby wskazywać na to, że pan doradca miał okazję na własne oczy obserwować jak „członkowi Platformy Obywatelskiej od 2001 do 2004” odrastała utracona wcześniej apolityczna cnota. Nie mam pojęcia czy stało się to nagle czy trwało lata ani czy miały w tym swój udział spienione fale rozbijające się o brzegi Cypru. Nie mam też pojęcia czy Dworakowi cnota rzeczywiście odrosła. Nie mam wreszcie w końcu nawet najwątlejszych przesłanek, że Nałęcz ma pewność co do cnoty Dworaka albo wręcz na własne oczy ją widział. Mam natomiast pewność, że Nałęcza uwiera w Kamińskim to, co nie uwiera w Dworaku wcale nie z powodu cynizmu Nałęcza. On naprawdę nie dostrzega tej analogii. Myślę, że Nałęcz jest jedynym czynnym polskim politykiem całkowicie wolnym od cynizmu. Tyle, że to wbrew pozorom wcale nie jest dla niego powód do dumy a dla nas powód do podziwu.
Bierze się to z tego, że z głowy Nałęcza żadna bogini mądrości nie wyskoczy. Tak jak i boginie innych cnót i przypadłości. No może z wyjątkiem Ate. Do niej pewnie nawet nie trudno byłoby się dokopać.

sobota, 23 czerwca 2012

Szaleństwo i męczeństwo FYM-a


Przez chwilę żałuję, że zamknąłem sobie możliwość pisania w S24. Ręce mnie świerzbią… Trwa tam właśnie walka o pamięć po FYM-ie. Może przedwczesna bo przecież niegdysiejszy FYM a od wczoraj Paweł Przywara, mam taką nadzieję, ciągle jest człowiekiem z krwi i kości. Nie tylko wspomnieniem. Wspomnieniem dziwnym by nie rzec paradoksalnym. Momentami żałosnym gdyby wziąć pod uwagę to kto i jak wspomina. Ale to nie wina FYM-a lecz intelektów i charakterów tych, którzy o te pamięć po najpoczytniejszym blogerze tego kawałka blogosfery toczą tak zacięty i bezsensowny bój.
Próbując wyjaśnić źródło zamieszania czyli to, co stało się z FYM-em przyjąć można albo wersję ostatecznego pogrążenia się jego w szaleństwie albo (co obstawiają i czym się podniecają akolici nie mniej szalonej choć na robaczywym fundamencie RRK-i) jakiś monstrualny eksperyment. Ta druga możliwość jest o tyle trudna do przyjęcia że poświęcenie przez tyle lat tak znacznej części swego życia na tworzenie fikcji wyraźnie trąca szaleństwem. Zatem jesteśmy w punkcie wyjścia z jedną tylko wersją.
Szaleństwo FYM-a przyjąłem jako coś prawdopodobnego już dawno i jeśli zwracałem na nie uwagę to tylko obserwując siłę jego oddziaływania. Trudno nie być zafascynowanym narodzinami kogoś na kształt proroka wiodącego za sobą tłum uwięziony w jego wizji. Tak dalece uwięziony że trwa przy proroku choć on zdaje się być w zupełnie innej przestrzeni.
Może przez to, że FYM-a nigdy za wnikliwie nie czytałem a po jego utonięciu w osobistym i osobliwym śledztwie smoleńskim odpuściłem zupełnie, nie jestem w stanie ustosunkować się choćby do zarzutów gini pod jego adresem. Zresztą wobec mojego przekonania o szaleństwie FYM-a trudno mi nie wytknąć gini  jej wojny, która w takiej sytuacji była całkowicie i oczywiście bezsensowna. Niech się gini nie gniewa ale nie da się tego widzieć inaczej.
Najważniejsze w tym co chcę napisać jest to, że szaleństwo FYM-a nigdy mi nie przeszkadzało. Może kogoś bolało ale tak to przecież zazwyczaj jest z obłędem. Nie przeszkadzało mi zaś dlatego, że jest czymś… bardzo racjonalnym. Jest jedną z racjonalnych reakcji na taką tragedię jak ta, która legła u podstaw tej konkretnej megaaberracji. Może jedyną tak naprawdę normalną. Zdecydowanie bardziej normalną niż choćby ta, jaką popisuje się Osiecki. Czy da się jakoś wytłumaczyć te jego fantazje „odtwarzające” o czym myślał Protasiuk podczas ostatniego lotu albo dziecięce podskoki gdy „rozjechano walcem”?  W tej sprawie dużo bardziej normalne jest szaleństwo niż szybkie wyzbycie się wątpliwości tam, gdzie one układają się warstwami. Szaleństwo FYM-a da się wyjaśnić bez trudu.
O dawnych i nowych „przyjaciołach” FYM-a nie będę się rozwodzić. Mam ich gdzieś.

Ręce precz od Kuby i Michała!


Prawdę mówiąc jakoś zdaje mi się, że z całego zamieszania z prokuratorami, oburzeniem i protestami pozostanie wysłuchany tylko głos pana Halickiego z PO oznajmiającego, że „prokuratura powinna zająć się Kaczyńskim i jego damą”*. To akurat nie dziwi. Znając jako tako pana Halickiego z jego publicznych wystąpień nie byłem zaskoczony jego oczekiwaniem, że wszystko, co dzieje się przeciw władzy jego partii będzie załatwiane rękami prokuratorów. Tak ów pan widzi demokrację i Platformę (hehe) Obywatelską. Jak mawiają w sieci, milicja też była obywatelska.
Zatem pozostaje mieć nadzieję, że panu Figurskiemu skończy się intratna robota przy Euro bo go UEFA spławi.
Szczerze mówiąc nie jestem zwolennikiem ciągania jego i Wojewódzkiego przed oblicze prokuratora. Bo jeśli cokolwiek lub ktokolwiek z tego powodu ucierpi to tylko powaga Państwa i jego organów. Bo skończy się albo „nie stwierdzeniem znamion” albo „stwierdzeniem niskiej szkodliwości”. Ostatni wyskok, odmiennie niż ten odnoszących się do Gajadura, trudno będzie odnieść do kogokolwiek konkretnego. Chyba, że znajdzie się jakaś obywatelka Ukrainy, która zechce powiązać fakt zwolnienia z pracy i dokonany na niej gwałt ze słowami tej dwójki „polskich Monty Pytonów, którzy wykonują ciężką pracę egzorcyzmowania polskich demonów” a stosowane przez nich „przerysowanie ośmiesza ksenofobię”. To nie żart lecz cytaty z opinii, opublikowanych w „Wyborczej”**. I to jest rzecz, która mnie w całej sprawie najbardziej zainteresowała.
Bo tak mi chodzi po głowie skąd biorą obaj panowie te stereotypy i skąd mają tak szczegółową ( ten niedoszły „gwałt” Figurskiego) wiedzę na temat konkretnego kształtu naszej ksenofobii.
Można założyć, że niczym Harun ar Raszid zrzucali wieczorami swoje modowe stylizacje (wprost z „Make Life Easier”) ,  przebierali się w szaty prostego, brudnego, zaślepionego nienawiścią i zestawem fobii sprzężonych ludu by się w niego wmieszać i posłuchać co tam „w trawie piszczy” i co mówią „na mieście”. Ale tym po drugiej stronie Wisły jeśli już.
Jednak jakoś nie jestem przekonany że chciałoby się im. Pozostaje więc przypuszczać, że o „warszawskim oddziale Ku Klux Klanu” czy o wyrzucaniu z roboty i gwałceniu Ukrainek usłyszeli w swoim otoczeniu. I stąd właśnie, jak mi się zdaje,  bierze się inspiracja dla słów zdań czy żartów ich audycji „karmiącej się absurdem, groteską, skrótem myślowym czy kpiną ze stereotypów”***. Tu trzeba od razu wyjaśnić, że naturalnym środowiskiem i źródłem inspiracji pana Wojewódzkiego i pana Figurskiego nie jest bynajmniej „prymitywny, niewykształcony” elektorat PiS. On raczej nie ma „hajsu” na zatrudnienie pomocy domowej. Nawet takiej zza wschodniej granicy. Jeśli już to są to ci wszyscy „młodzi wykształceni, świetnie opłacani” w najnowszych modelach ferrari, „Mercach”, fordach, nich by i „Mini” albo tych durnych czapeczkach z wełny noszonych latem i monstrualnych, raniących nosy okularach w dobie soczewek kontaktowych produkowanych za pomocą technologii kosmicznych. Ich dobrzy znajomi to raczej nie Joachim Brudziński z Adamem Hofmanem ale, jak wyjaśnił kiedyś pan Jakub W, dzieci Tuska.
Cała ta stylizacja na „polskich Pytonów”, całe to „obnażanie polskiej ksenofobii” jest tak naprawdę albo fantazją robaczywych umysłów obu panów, którzy w ten sposób sobie myślą co sobie myśli „przeciętny Polak” albo też projekcją tego co sobie myśli „przeciętny Polak” z tej grupy, w której panowie Wojewódzki i Figurski zwykli się na co dzień obracać i najlepiej czuć.
Zatem z pobudek egoistycznych jakoś nie jestem zainteresowany tym, by obu „Pytonom” zamknąć gęby prokuratorską czy też sądową sankcją. Niech gadają. Jak najwięcej niech gadają. Tacy jak ja usłyszą to, co „Pytoni” mają do powiedzenie tylko wtedy, gdy znów radykalnie przekroczą granicę „chamstwa granicznego” i przegną pałę ponad miarę. Na co dzień będą ich słuchać tylko ci, co są dla pana Kuby i pana Michała niewyczerpaną inspiracją. Będą słuchać i rechotać bez opamiętania. Sami z siebie.




środa, 20 czerwca 2012

„Wojskówka”


Z kilku wiadomości i wypowiedzi, w jakiś sposób ze sobą powiązanych choć z pozoru odległych wyłania się ciekawa, momentami szokująca całość.
Kiedy opowiedziałem Kobiecie Mojej Kochanej o przypadku, Mariana Kotarskiego vel Mariana Pękalskiego, esbeka żyjącego do dziś pod spreparowanym przez służby specjalne nazwiskiem i z wymyśloną na potrzeby mistyfikacji tożsamością nie kryła ekscytacji. Miała prawo tak zareagować. Jest młoda, z pokolenia, któremu na słowa „służby specjalne” przed oczami staje raczej Aston Martin agenta 007 niż trup Popiełuszki. Niemniej Kobieta Moja Kochana, jakkolwiek oszołomiona skalą pomysłowości SB, nie miała najmniejszego problemu by swój stosunek do sprawy i jej „bohatera” sformułować.
To, z czym poradziła sobie bardzo mądra ale sama jedna KMK, przerosło zbiorowy intelekt i wyobraźnię naszego największego „think tanku” ulokowanego na ulicy Czerskiej w Warszawie. W tym czasie, gdy po raz kolejny przekonaliśmy się że po PRL-owskich tajnych służbach pozostały takie rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom, ludzie Agory ruszyli na odsiecz… Nie, nie nam, mającym prawo ciągle oglądać się z niepokojem wokół lecz tym, którzy w rzeczy przerastające wyobraźnię filozofów dali się wciągnąć.
Dziś, w drugim odcinku serialu, zapoczątkowanego tekstem „Agenci, wystąp!”* o niedolach gości w mundurach z masą gwiazdek na pagonach, którzy „zapomnieli” przyznać się do pewnych faktów z przeszłości, głos zabrał Paweł Wroński. W tekście „Nieustanna lustracja armii”** z cała finezją swego publicystycznego talentu i charyzmy przekonuje, że specyfiką naszej armii za PRL było to, że w połowie składała się z agentów i informatorów WSW, będącej dla wojska tym, czym milicja i SB razem wzięte dla cywilnej reszty kraju. Niechby sobie i byli. Wtedy. Problem w tym, że niemal bez większych zmian przeflancowali się do armii "wolnej Polski" zajmując masę eksponowanych i odpowiedzialnych stanowisk. A Wroński (et consortes), zamiast ze zgrozy rwać sobie włosy z głowy, nie tylko przechodzi nad tym do porządku ale cała rzecz stara się tłumaczyć. Pominę tę część wywodów, która wpisuje się w poetykę pisania o lustracji i agenturze w „Wyborczej”. Wiadomo, robili co musieli ale nikt z tego powodu nie ucierpiał. Standard.
Ciekawsze jest to, co i dla mnie wydaje się istotą sprawy. Awantura, która czy to już wybuchła czy też za sprawą tekstów „Wyborczej” może wybuchnąć, koncentruje się na sprawach z czasów, gdy po WSW pozostało już tylko niezbyt pozytywne wspomnienie. Ja nie mam wątpliwości a i Wroński zdaje sobie z tego sprawę, iż prawdziwym problemem jest to, że „w przypadku oficerów karana jest nie sama współpraca, ale kłamstwo lustracyjne”***
Tyle, że to szokujące odkrycie Wroński twórczo rozwija. „To prawda. Tylko że złożenie oświadczenia lustracyjnego, w którym oficer przyznawał się do współpracy, najczęściej oznaczało w czasach PiS koniec kariery.
To Wrońskiemu wystarcza jako argument mający zakończyć dyskusję. Oczywiście nie będę pisał nic o naiwności Wrońskiego bo wierzę w nią tak samo jak charakter naszej „kadry dowódczej”, który nie pozwoli im bez wątpienia pęknąć na polu walki choć nie uchronił ich najpierw przed uległością wobec WSW, później mało chwalebną postawą w starciu z PiS-em i z własną ambicją.
Wroński martwi się, że ewentualna lustracja w wojsku postawi pod znakiem zapytania nasze zdolności obronne. „Cóż, nie wiadomo, czy taka armia wstrząsana kolejnymi rewolucjami kadrowymi nas obroni, ale bądźmy pewni, że dzięki lustracji wyzwoli nas prawda.” Ja natomiast zastanawiam się na ile można mieć zaufanie do gości, którzy woleli łamać prawo niż zaryzykować złamaniem karier. Czy są w stanie ryzykować głowami? A bez takiej gotowości rozważania na temat jakości naszego dowództwa są bezprzedmiotowe.
I na koniec historyjka z pozoru całkiem nie związana z opisaną sprawą. Znakomicie jednak ilustrująca dywagacje na temat fachowości w naszej szeroko pojmowanej „mundurówce”. We „Wprost” zaprodukował się facet, znany jako Vincent V. Severski, anonsowany jako „ukrywający się pod pseudonimem oficer polskiego wywiadu. Przez wiele lat pracował poza granicami kraju. Pod przybraną tożsamością napisał powieść "Nielegalni".
Dzieląc się swymi wspomnieniami z czasów minionych opisał taki epizod: „Pamiętam, przyszedł kiedyś do Agencji Wywiadu wręczać odznaczenia i awanse. Miał brudne i niezawiązane buty. Szedł między szeregami oficerów i zadzierał głowę, bo u nas ludzie raczej wysocy. Wszyscy zastanawiali się, czy nadepnie na sznurowadło, czy nie. Fuck! Nie nadepnął! A posadzka była marmurowa...” swe wynurzenia pozwalające ocenić jego dar dostrzegania najistotniejszych dla sytuacji szczegółów kończy uwagą znakomicie pozwalającą ocenić stan jego intelektu i zawodową fachowość. „Czy odpowiedzialny człowiek mógł Kaczyńskiemu dostarczać informacji? Przecież on by nas pozabijał!”****
Nie będę złośliwy i nie zapytam komu „oficer polskiego wywiadu” Vincent V. Severski dostarczał informacji i na jakiej podstawie oceniał przy tym kto „by nas nie pozabijał” dla odmiany.
Przytoczyłem  wypowiedzi pana „asa wywiadu” by czytelnik mógł pozostać z nią sam i na jej podstawie wysnuć refleksję o „fachowcach”, którzy dbają o nasze bezpieczeństwo. Tych z WSW i tych od inwigilacji butów Kaczyńskiego.

niedziela, 17 czerwca 2012

„Czwarty mecz”…


Jedna z firm, znakomicie wstrzeliwując się w handlowe i wszystkie inne realia wykreowane przez Euro, wymyśliła koncept „piątego stadionu”. Pomysł skądinąd genialny. Mnie on zasugerował koncept „czwartego meczu”, który rozpoczął się równo z ostatnim gwizdkiem kończącym przegrane starcie z Czechami.
Kiedy oglądałem karykaturalnie rozdętą oprawę naszego „futbolowego patriotyzmu” i gdy słuchałem wypowiedzi zdradzających nasze, ewidentnie rozdęte „futbolowe ego”, raczej nie miałem złudzeń co z tym wszystkim stanie się jeśli noga nam się podwinie. Choć to rozdęcie powinno sugerować pozostanie przy zdruzgotanych chłopakach, którzy przez ostatnie dni byli synonimem pojęcia „Polska”, także i po ich upadku.
Kobieta Moja Kochana stwierdziła, że to nasz narodowy borderline nie pozwala nam powtórzyć tego, co swojej drużynie zgotowali irlandzcy kibice gromkim „The Field sof Athenry”.
My, skoro śpiewać tak nie umiemy (nie umiemy, nie czarujmy się), moglibyśmy choć jeden dzień cicho posiedzieć. Bez jazd choćby na „samolubów” z Borussi nie potrafiących dostrzec na boisku nikogo, bez wypominania Smudzie że tego lubił a tamtego nie. Bez rytualnego dymisjonowania kogo popadnie.
Nie lubię piłki nożnej. W ogóle „zawodowy sport” uważam za jedną z pomyłek ludzkości. Wkurzało mnie to, że z komercyjnej imprezy z wielkim sportem w tle robi się drugi Zjazd Gnieźnieński skumulowany z bitwą pod Grunwaldem. Mam świadomość, że ci, którzy w największym stopniu za takie widzenie rzeczy odpowiadają, pierwsi odwrócą się od tej „Polski”, która, nie ma się co oszukiwać, na polach Athenry… na murawach Warszawy i Wrocławia wzięła z dupę.
Smutne, że zamiast jakiejś budującej wypowiedzi wieszającego się dotąd na polskiej reprezentacji Premiera (jakoś nie spieszy się z opinią) mamy nieprzemyślane słowa Warzechy o „nadętym premierku”, który „nie będzie mógł sobie wycierać gęby nie swoim sukcesem"*
Wiem, że ta porażka powinna być źródłem analiz. Ale, na Boga, nie tych, którzy na piłce znają się tak jak na wszystkim innym. Czyli najlepiej na świecie.
Bo za sprawą właśnie takich „fachowców” wywindowano oczekiwania wobec drużyny, która od lat nie potrafiła przekonać, że zasługuje na więcej ponad to miejsce, które zajmuje w rankingu światowej federacji. Czy po tych wszystkich zapowiedziach „ćwierćfinałów” a nawet „półfinałów” można się dziwić, że chłopakom z 62 drużyny w rankingu światowej federacji trzęsły się nogi w starciu z ekipami z miejsc 13, 15 i 27?
Słucham właśnie „specjalistów, którzy wyrokują, że „nie mamy reprezentacji”. Mamy. Tę samą, która jeszcze przed wczoraj była w „ćwierćfinale”. Od piątku czy też od soboty z godzin przed rozpoczęciem ostatniego meczu żadna katastrofa czy zaraza nie zabrała nam ani jednego kadrowicza.  Od piątku czy też czy też od soboty z godzin przed rozpoczęciem ostatniego meczu zmieniliśmy, na skutek naszej narodowej Borderline Personality Disorder kąt widzenia. Na zdecydowanie ostry.
Ja, choć głęboko miałem te oczekiwania i cała tę imprezę, teraz powiem „Polacy, nic się nie stało”. Bo nic tak naprawdę się nie stało. Nic, czego nie dałoby się przewidzieć.

* http://biznes.onet.pl/euro-2012-juz-bez-polski-komentarze-politykow,18515,5162971,1,onet-wiadomosci-detal

sobota, 16 czerwca 2012

Najbardziej polska jest…


Przyznam szczerze, że uświadomienie sobie tej prawdy spowodowało we mnie na przemian poczucie niesmaku i rozbawienia. Pewnie nie jestem w tym osamotniony acz świadom, że mało kto się do tego przyzna. Trudno mi bowiem uwierzyć, że tylko mnie denerwuje ten wybuchły ostatnio, koślawy do granic karykatury „patriotyzm”.
Możecie się na mnie oburzać  ale niezbyt buduje mnie to masowe obwieszanie się flagą polską czasem zamiennie z flagą tyską. Tak przynajmniej na niektórych jest napisane… Niezbyt buduje mnie bo wiem, że lwia część tych ujawnionych patriotów nie kultywuje tradycji wywieszania flagi w Dzień Niepodległości. Sądzę, że wielu z nich nie kojarzy nawet kiedy ów dzień przypada. A są pewnie wśród tych odzianych i obwieszonych biało-czerwono i tacy, którzy przychylają się do zdania p4rzeróznych krytyk politycznych o zaściankowości patriotyzmu jako takiego.
Nie ja pierwszy zwracam uwagę na te schizofrenię, która pozwala uznać za ksenofobię albo i cos gorszego muzyczne wyznanie Andrzeja Nowaka („Urodziłem się w Polsce” ) a nie ma nic przeciwko masowemu wyciu „Pooolska, białoooo-czerwooooni!!!!”
Ktoś powie „dobre choć to”. I z sympatia patrzeć będzie na podążających na stadiony w biało-czerwonych trykotach menedżerów różnych szczebli, pracowników IT, przedstawicieli handlowych i cała resztę młodych fachowców, którzy, gdyby mogli skasowaliby wszystkie święta kościelne i narodowe bo „generują straty i spowalniają wzrost gospodarczy”.
Nie! Żadne tam „dobre i to”. Gdy się tak właśnie myśli, świadomie czy nie, przyznaje się, że ze wszystkiego co polskie (bocian na niebie, chleb w piecu chlebowym, łowicka zapaska, mazowiecka wierzba, wielicka sól…) najbardziej polska jest „polska piłka”.
I tu zgroza stawia mi włos na głowie. Bo jeśli tak się myśli… Bo jeśli tak jest, znaczy to, że Polska musi mieć obowiązkowo twarz Laty i Kręciny, że ma niezliczone przymioty „Fryzjera”, jej znakiem firmowym są „transakcje handlowe” związane z wynikami meczów. I tego wszystkiego, co się z „polską piłką” jeszcze kojarzy.
Czy przesadzam? Okaże się wkrótce. Okaże się kiedy przy najbliższej rocznicowej czy świątecznej okazji policzymy te chorągiewki powkręcane w samochodowe szyby, flagi zwisające z balkonów i cała resztę. Myślę, że za bardzo nie będzie czego liczyć. Ale jeśli się mylę, przyznam i przeproszę.

piątek, 15 czerwca 2012

Ally von Boska vs elitarna Polska


Dla mnie początkiem tej historii, która tak naprawdę zaczęła się ponoć gdzieś w 2005 a swą kulminację znalazła 12 czerwca tego roku podczas meczu Polska- Rosja, była notaka w Salonie24 o wystawionym na Allego „słynnym t-shircie ze stadionu Euro „Zamach Smoleński”* Po kliknięciu umieszczonego w nim linku** znalazłem się na stronie, na której Ally (tak siebie nazwała) sprzedawała koszulkę, którą uwiecznił jeden z reporterów podczas wspomnianego meczu. Teraz koszulka kosztuje już ponad 800 zł (17.28).
Zaskoczony tym, że t-shirt jest „sławny” a ja w ogóle nie znam sprawy, podązyłem do sieci w poszukiwaniu dziewczyny trafiając od razu do potralu pana Lisa, gdzie jakiś Michał Gąsior wyjaśniał „Kim jest dziewczyna, która na Stadionie Narodowym pojawiła się z koszulką "Zamach w Smoleńsku"*** Okazało się, że, jak pisze pan Gąsior, dziewczyna, występująca w necie jako Ally von Boska bloguje, aktywnie udziela się w sieci ale ta o niej nie słyszała (ciekawa skądinąd intelektualnie konstrukcja autorstwa pana Gąsiora). Zatem pan Gąsior, wraz z drugim panem o nazwisku Michał Mańkowski, postanawiają poświęcić swój cenny czas i sprawdzić kim jest owa von Boska. I wyszło im, że "Zamach w Smoleńsku" to tylko jeden z jej wybryków. Z dziewczyny z koszulką w sieci śmieją się od lat”
Jakież wybryki znaleźli obaj panowie? Popatrzeć można samemu****. Przy okazji zajrzałem na blog Ally*****. Nie wiem… takich widziałem w życiu wiele. I co? I nic. Ale…
Ale wróćmy do pana Mańkowskiego, pana Gąsiora  tekstu tego drugiego. Oczywiście gdyby Ally nie poszła  12 czerwca na mecz nie zainteresowaliby się nią. A nawet gdyby poszła a nie pokazała „sławnego t-shirtu” do głowy by im nie przyszło „trochę pogooglować”. I ich uwadze uszłyby to, że w sieci Ally „jak przystało na prawicowego omnibusa, również zaskakuje "błyskotliwymi" komentarzami na każdy temat”. Starczył jednak ten „Smoleńsk” i „zamach” by się obu panom zachciało.
Przydługie to co wyżej napisałem bo tak naprawdę jest dopiero wstępem do tego, co ma być istotą mojej części tej historii. Rzecz w tym, że pod tekstem Gąsiora zebrała się spora gromadka, jak domyślam się, najprawdziwszych omnibusów, pisanych bez żadnego cudzysłowie i (och! Przepraszam za gafę!) samymi wielkimi literami. Cóż miały te OMNIBUSY do powiedzenia? Zacytuję.

Remek Dąbrowski · (Najbardziej aktywny komentator · Miałem blisko)
Mam nadzieję, że to nie zaczęło jeszcze składać jaj...
Marta Krawczyk · (Najbardziej aktywny komentator)
Wyglada,, ze jeszcze nie. Choc cos mi podpowiada, ze nie uplynie wiele wody, jak ona zacznie gniazdowac i zlozy jaja- sztuk minimum 3.
Rafal Kov
po co robicie reklame idiotce?
Łukasz Downar ·
niebrzydka, a tak bezdennie i jaskrawo głupia... jakiś nowy rodzaj parcia na szkło za pomocą prowokacyjnej i ordynarnej durnoty tudzież zwykły przypadek wysokiego stopnia niepełnosprawności umysłowej...
Lidia Pat · (Najbardziej aktywny komentator)
Mam dysonans poznawczy. Dziewczyna wygląda normalnie i zdecydowanie ma szyję, ale pisze jak typowy ABS (Absolutnie Bez Szyi).
Stanisław Rogulski · (Najbardziej aktywny komentator)·
Jakaś młoda nawiedzona kretynka. Namaszczona przez Jar Kacza! Widzicie nawet młodym już siadł na mózg.
W treści komentarzy nie zmieniałem nawet literki.
Przytoczyłem tylko część ozdabiając je nazwiskami autorów. Są to bez wyjątku Nobliści, laureaci Kościelskich i Nike, wynalazcy prochu, penicyliny i płatków śniadaniowych. Oczywiście żartuję. Wiem o nich tyle samo, co oni o osobie, której tak krytycznie się wyrażają. Zatem oszczędzę sobie ich poetyki komentując wytwory ich inteligencji. Gdybym sobie nie odmówił, nazwałbym ich … A tak przyznam, że z niekłamaną satysfakcją konstatowałem pozom zadowolenia z siebie samych panalisowych „najbardziej aktywnych komentatorów”. Nie wiem kto i za jakie zasługi przyznaje im ten tytuł i czy jak w wojsku trzeba się zasłużyć. Panu Lisowi współczuję armii „„najbardziej aktywnych komentatorów”. Co z tego, że oni „najbardziej aktywni”?  Ally i tak ma więcej bigla niż wszystkie jego „najbardziej aktywne komentatorki” i jaja większe niż wszyscy razem „„najbardziej aktywni komentatorzy” razem z „googlującym” Gąsiorem i Mańkowskim.
Bazinga!

ps. Te osiem stów czy ile tam ostatecznie będzie dla schroniska to najmocniejszy kop w dupska tej lisowej „armii” 
i niech mi Ally wybaczy to ukradzione zdjęcie :)

* http://ziobrysta1.salon24.pl/426665,slynny-t-shirt-ze-stadionu-euro-zamach-w-smolensku-do-kupieni

** http://allegro.pl/show_item.php?item=2422441277

*** http://natemat.pl/18753,kim-jest-dziewczyna-ktora-na-stadionie-narodowym-pojawila-sie-z-koszulka-zamach-w-smolensku

**** http://natemat.pl/18783,zamach-w-smolensku-to-tylko-jeden-z-jej-wybrykow-z-dziewczyny-z-koszulka-w-sieci-smieja-sie-od-lat

***** http://aluh.pl/index.php?start=52

 

czwartek, 14 czerwca 2012

Między polityką a… („… no donoszczikow stierpiet nie mogu”)


Pamiętam kiedyś jak wdałem się w polemikę z którymś blogerów wyrażając niezgodę z jego nazbyt lakoniczną i niezbyt sprawiedliwą oceną  A. Leppera, nazwanego „głupkiem”. Stwierdziłem, że wiele można Lepperowi zarzucić ale z pewnością nie głupotę. Przypominam to na wstępie by od razu zniechęcić ewentualnych komentatorów i polemistów przed pójściem na łatwiznę i sprowadzeniem tematu (i tytułu) do wspomnianej diagnozy.
Pan Pajacyk, z większym lub (to chyba bardziej) mniejszym skutkiem, konsekwentnie realizuje swoja polityczna strategię. Te, która dała mu życiodajne z punktu widzenia reguł naszej sceny politycznej 10% poparcia elektoratu i jeszcze do niedawna przez niektórych (w tym i mnie – wstyd przyznać) postrzegana była jako droga na szczyt. Teraz widać, że zamiast na szczyt zabrnął pan pajacyk w ślepy zaułek motając się teraz między coraz durniejszymi pomysłami na walkę z Kościołem (kontrola GIDO nad „kościelnymi zasobami”) czy powrót do coraz bardziej karykaturalnej „antykaczyńskiej retoryki”.
Spotykam tego typu ludzi w wielu miejscach w Polsce. (...) To jest dodatkowy świat. To nowe zjawisko. Jeszcze rok temu nie było tego środowiska obecnego. Moim zdaniem te marsze organizowane przez Radio Maryja i Kaczyńskiego dały mandat, że z taką butą można było istnieć”*
Tu oczywiście stanowczo zaznaczę mój punkt widzenia w sprawie, wedle którego to, co Pajacyk chce przypisać Kaczyńskiemu jest efektem głupoty Muchy i Nowaka. O ile oczywiście nikt ich nie zmuszał do tych debilnych uwag wygłaszanych publicznie na temat Rosjan w Warszawie.
Wypowiedzi łączące przedmeczowe zamieszki z Kaczyńskim i z marszami w obronie TV „Trwam”, będąc oczywistym pomówieniem, są przy okazji niezamierzonym komplementem dla szefa PiS, przypisującym mu zdolności oddziaływania na społeczeństwo w stopniu, na jaki żaden inny lider partyjny nie ma szans. Ile w tym „szczwanym” koncepcie Pajacyka, tworzącym pretekst do oskarżania Kaczyńskiego nawet w sytuacji, gdy od czegoś zdecydowanie się odetnie i  wykorzystując schemat „tych ludzi” reagujących już nie przez zachętę ale zakończony proces modelowania nie będę się wypowiadał. Zgodnie z nim mam w przyszłości zamiar obciążać pana Pajacyka winą w każdym przypadku profanacji kościoła, napadu na duchownego. Bo to w tym kierunku właśnie zmierza.
W każdym razie wiadomo, że Pajacyk będzie gadał coraz mniej sensownie bo tak zawsze jest gdy próbuje się na siłę podtrzymywać coś, co okazało się pomysłem chybionym. Trudno tak przy okazji zgadnąć jaki błąd popełnił szef Ruchu. Czy przeszacował potencjał antyklerykalny, czy wybrał zły czas na atakowanie Kaczyńskiego, jak by nie było, najbardziej liczącego się z szefów opozycji? Nie wiem. W każdym razie  efekt jest taki, że mu „nie rośnie” a gada coraz mniej składnie.
Ale pal sześć polityczne sukcesy Pajacyka. On nie z mojej bajki a większość jego czeredy to nawet nie moja estetyka. I pewnie bym chwili nie poświęcił jego wynurzeniom i konceptom.
Jednak w sprawie wypowiedzi Pajacyka jest pewien element nowy. Taki, który pewnie skłaniałby mnie do przypisania politykowi braku wyobraźni i głupoty. Tyle, że wcześniejsze wypowiedzi tego polityka świadczą raczej o pewnej konsekwencji a nie braku refleksji.
Janusz Palikot […] Poinformował też, że Ruch Palikota skierował wczoraj list do ambasadora Rosji z ubolewaniem w całej sprawie. - Poinformowaliśmy, że w naszej ocenie dotyczy to tylko części sceny politycznej zorganizowanej wokół polskiej prawicy. Tutaj wina Jarosława Kaczyńskiego po latach insynuacji pod krzyżem jest niewątpliwa - dodał.”
Tłumaczenie się przez rosyjskim ambasadorem to  mimo wszystko coś nowego w działaniach Pajacyka. Pisze „tłumaczenie się” z pełną odpowiedzialnością ignorując owo „ubolewanie”.  „ubolewałby” gdyby oszczędziłby sobie tego niebywałego donosu na politycznego rywala. Niebywałego bo czyniącego Rosję arbitrem w naszych wewnętrznych politycznych rozgrywkach.
Zatem panu Pajacykowi, który dotąd solidnie zapracował na określenie chama, insynuatora i parę innych przyznać należy, że zasłużył na kolejne. Z ogólnoludzkiej życzliwości jemu i jego „normalnej inaczej” drużynie politycznych pomagierów i klakierów (ukłony dla Kory :) zadedykuje powiedzonko w jakże adekwatnej formie „Donosy ja oczeń lublu, no donoszczikow stierpiet nie mogu”


środa, 13 czerwca 2012

Trzy skręty Kory czyli ludzie z lepszej gliny


Kiedy przeczytałem o kanabisowej aferze naszej celebrytki, bywszej poetki zbuntowanej dziatwy…  Choć trudno w to uwierzyć, zaliczam się do tej (bywszej!) zbuntowanej dziatwy, spijającej niegdyś słowa z ust poetki, całkiem zgrabnie składane przez nią. Było to dawno…

Zatem kiedy przeczytałem o kanabisowej aferze celebrytki, jedynie kwestą czasu musiała być kolejna lektura. Tym razem tekstu, który miałby wziąć w obronę. Długo czekać nie musiałem. Bo jakże tak, Korę na „dołek” sadzać, turmą grozić?!

Tym bardziej, że świeża bywalczyni „dołka” i kandydatka do turmy, jako zaświadcza ponoć „konopny rycerz” (doprawdy osobliwa tytulatura)* Kamil Sipowicz, bez THC w krwiobiegu Kory Naród nie mógłby się cieszyć pamiętnymi strofami  utworu „Parada słoni”. Nie jest wcale istotne, że ja z tego Narodu wyłamię się w tym momencie bo akurat tego utworu nie lubię. Bo pewnie podobne korzenie maja i inne, w tym i te, za które kiedyś dałbym się porąbać a i teraz doceniam.

Nie jest też istotne, że pani Olga Jackowska potrzebowała wspomagania by dać ludzkości wszystkie czy prawie wszystkie swoje dzieła. Jedni będą jej współczuć  konieczności takiego wspomagania weny, inni iść w jej ślady. Istotne jest czy złamała prawo czy nie.

Tekst Pacewicza, który był inspiracją mego tekstu, tak naprawdę, jak mniemam niezamierzenie,  zawraca uwagę na inny problem niż napompowany ziołami geniusz Kory> Pisząc o państwie, które jakoby ośmiesza się ganiając za artystką mającą w kieszeni czy tam w torebce trzy sztuki konopnego suszu zawiniętego w bibułki, Pacewicz wskazuje po raz kolejny na brak szacunku elit dla zasad prawa i reguł demokracji.
Może się wydawać Pacewiczowi śmiesznym ściganie kogokolwiek za gram dającego odlot suszu. Jednak trudno mu zaprzeczyć, że to ścigający a nie ścigana są w zgodzie z obowiązującym prawem. Może też nie dostrzegać Pacewicz tego niuansu, jakim jest równe traktowanie wszystkich obywateli przez (jak stoi w konstytucji) „demokratyczne państwo prawa”. To przeoczenie, wziąwszy pod uwagę choćby najsławniejszy przypadek „wyreklamowania” od kary dożywocia Jeana Geneta, który przecież nie za ortografię ani składnię został osadzony w więzieniu więc jego talent literacki nie powinien mieć wpływu na ocenę jego postępków, jest zapewne przyrodzona cechą naszej „arystokracji ducha”, która szczyci się przywiązaniem do „równości” tylko do momentu, w którym „równość” zaczyna oznaczać  dla „arystokratów” uciążliwości albo i nieprzyjemności.
W naszej niezbyt długiej historii oswajania się z „prawdziwą demokracją” nie jest to niestety pierwszy i absolutnie wyjątkowy przypadek sygnalizowania, że wobec prawa wszyscy są równi ale niektórzy są „równiejsi”. Najjaskrawszą ilustracja są ciągle nie wygasłe boje z prawem lustracyjnym. Pamiętam ostentacyjne ignorowanie wyroków orzeczonych w stosunku do Mroziewicza („było wiadomo, że jakby co, to „jak w dym do Mroziewicza”) czy też zachwyt nad „olewaniem” obowiązującego prawa przez Geremka i pomniejszych jego epigonów. 

Nie sądzę, by pan Pacewicz nie był w stanie wyważyć i tego, że Państwo bardziej ośmiesza się nie egzekwując obowiązującego prawa jak też szkody jaką wyrządza jego nawoływanie by z pozaprawnych względów obowiązujące prawo uczynić martwym. Takich zabaw i ich skutków nie będzie w stanie zrównoważyć nawet napisanie przez panią Korę stu kolejnych odcinków poematu o słoniach.
W dawnej (a może i obecnej, nie wiem…) kulturze anglosaskiej nie do pomyślenia było, by jakikolwiek uprzywilejowany stanowiskiem obywatel splamił się nieprzestrzeganiem rygorów nałożonych na ogół. Przykładem były choćby opisywane wojenne perypetie rodziny królewskiej, która w czasie wojny tak jak inni miała w wannach stosowną kreskę oznaczająca dopuszczalny poziom wody do kąpieli albo prasowe doniesienia o przeszywaniu starej garderoby w związku z barakami tkanin na rynku.

W naszych warunkach schemat myślenia jest taki natomiast, że patrzy się przez palce na to, co za swoje ostentacyjnie uznają różni „konopni rycerze”. I pierwszym odruchem jest raczej obrona ich interesów niż poszanowania powszechnego jakoby prawa.

Jeśli więc mam do wyboru gwałt na „poczuciu wolności” pani Kory Jackowskiej i na moim poczuciu praworządności i przyzwoitości bez wątpienia wybieram to pierwsze jako mniej kosztowne i nie będące w obecnym systemie na bakier z prawem. Bez względu na to ilu wiekopomnych dzieł nie będzie nam dane poznać po odcięciu pani Korze dostaw tetrahydrokannabinolu

* http://wyborcza.pl/1,75968,11919971,Kora_pod_sad_za_cztery_skrety__To_osmiesza_panstwo.html

niedziela, 10 czerwca 2012

Staraliśmy się jak nigdy, wyszło jak zawsze


Parafrazuję w tytule znane powiedzenie o grze reprezentacji Hiszpanii, która przez lata jeździła na różne mistrzostwa i przez lata szybko z nich wracała choć zawsze robiono sobie w kraju Półwyspu Pirenejskiego spore nadzieje.
Tak jak i u nas przez Euro. Będzie dalej o mistrzostwach, nie będzie o piłce ani o naszych chłopcach. Choć i z nimi wiązano spore nadzieje. Ale nie będzie o piłce. I niestety nie moja to wina ani zła wola. Nie ja w końcu odpowiadam za to, że w publicznym przekazie z Mistrzostw piłka sprawia wrażenie dodanej tak trochę na siłę, nieco nawet niepotrzebnej. Piłka to piłka. O czym tu w ogóle mówić.
Jest przecież tyle ciekawszych tematów. Ot choćby zapowiadany marsz Rosjan. Napompowany przez media i mało przemyślane wypowiedzi naszych odpowiedzialnych polityków. Napisałem odpowiedzialnych by było jasne kto za to odpowiada jakby co.
Choć mam nadzieję, że nic złego się nie zdarzy, przepiękna praca nóg jednego z dumnych braci ze wschodu, zademonstrowana w popularnym wideo z Wrocławia nie rokuje najlepiej.
Ale gdyby tylko to. W jakiś sposób skupianie się na tym czy nam znów Ruskie zrobią „rzeź Pragi” czy też my im „ofensywę znad Wieprza” jest nawet z punktu widzenia obecnej władzy korzystne. W ogóle wojny i wojenki dla władzy są najczęściej korzystne. A ta władza wozi się na mentalnym „stanie wojny” niemal od początku.
Czytałem kiedyś wspomnienia z walk „I Armii Ludowego Wojska”. Podczas prób forsowania Wisły na wysokości Płyty Czerniakowskiej zatonęła niewielka barka dostarczająca zaopatrzenie na przyczółek. Raport o stratach wynikłych z tego smutnego faktu przemierzył dość długą drogę służbową pęczniejąc na kolejnych szczeblach w części będącej inwentaryzacją tego, co postradaliśmy. Każdy korzystał z okazji by na pokładzie utopionej łodzi ulokować to, z czego nie za bardzo umiał się rozliczyć. Ostatecznie wyszło, że zatopiona łupina miała ładownie jak Titanic prawie.
Gdyby faktycznie doszło do „II Bitwy Warszawskie” niemal w ciemno mógłbym podać, na ile oszacowane zostaną straty. Coś circa 400 milionów zł. To chyba jedyna okazja by gdzieś utopić te zaległości, które nam jakoś wyszły przy budowie tej przecudnej piramidy w środku Warszawy.
Kiedy czyta się materiały o tym, jak „hartowała się stal” przy organizacji trwających właśnie igrców, w szczególności o działaniach Narodowego Centrum Sportu, można dojść do wniosku, że obecna ekipa dobiera ludzi na eksponowane stanowiska tak, jak bolszewicy swoich pierwszych politycznych komisarzy w czerwonej armii. Byle byli „sprawdzonymi towarzyszami”. Tak jak pan Kapler, którego największym atutem wydaje się teraz znajomość z panem Drzewieckim.
„Historyjki” odnoszące się do płatności i zaległości przy budowie Stadionu składają się w całość, która bardziej pasuje do opowieści z czasów naszego „pierwszego cudu gospodarczego”. Tego, którego dotyczy dowcip o willach Breżniewa i Gierka.
- Jak zbudowałeś Lonia to cudo?
- Widzisz tę fabrykę w oddali? Jak ją budowano to jedna ciężarówka betonu tam, jedna tu, jedna ciężarówka cegieł tam, jedna tu, jedna brygada budowlana tam, jedna tu…
(po roku)
- Jak ci się Edward udało zbudować tę twoją imponującą daczę?
- Widzisz Lonia tę fabrykę na horyzoncie?
-… Nie…
- No właśnie tak.
Jeśli przyjąć za prawdziwe opowieści tych, co mieli honor wznosić „sportową chlubę Polski” i zarazem wątpliwą przyjemność współpracować z kierownictwem Narodowego Centrum, warto przyglądać się sprawie. Może i tu okaże się, że z tych 400 spornych milionów jakieś wille za horyzontem się wykluły. Wszak w naturze nic nie ginie więc taka kasa nie mogła wyparować czy tam wysublimować.
Z punktu widzenia tych, co wiedzą, marsz Ruskich jest jakąś szansą. I pewnie w duchu będą się modlić by się nasi bracia nie krępowali. Najlepiej zaś by obrócili nasz drogi „Narodowy” w perzynę. Tyle się w tej potencjalnej kupie gruzu dałoby ukryć.
Ktoś mógłby powiedzieć, że się czepiamy, że przecież trzeba cieszyć się mistrzostwami, sportową rywalizacją. Cóż… taka już ta nasza specyfika, ze zawsze mamy ciekawsze tematy. Obecny ich zestaw zawdzięczamy kompetencji i dyplomatycznym umiejętnościom naszej obecnej, jakże fachowej władzy.