Kilka dni temu w Salonie24 Kurier z
Munster zasugerował, że pomysły i inicjatywy zmierzające do utrudnienia czy
wręcz uniemożliwienia odwołania wybieralnych urzędników samorządowych to krok w
bardzo niewłaściwą stronę.* Trafił tym dokładnie w temat, który od dość dawna,
pewnie od początku całej „awantury warszawskiej” a w każdym razie od momentu,
gdy zaczęto niej grać frekwencją, chodził mi po głowie. Temat psucia
demokracji.
Kto przeczytał tytuł i pierwszy
akapit, najpewniej opacznie zrozumiał moje intencje w kwestii wspomnianego
psucia. Gdyż zgadzam się z pomysłem Kuriera a za psucie uważam coś zupełnie
innego niż argument przytoczony w tytule.
Trudno zaprzeczyć, że demokracja nie
tylko jest dla obywateli ale wymaga obywateli by dobrze funkcjonować. Wbrew
pozorom i wbrew wyraźnym ich intencjom nie wystarczą sami przedstawiciele.
Powiem wręcz że wszędzie tam, gdzie „długie ręce” demokracji
przedstawicielskiej można przykrócić za pomocą demokracji bezpośredniej należy
ją ograniczać.
Ale to nie wszystko. Wszędzie tam,
gdzie demokracja bezpośrednia próbuje sobie zrobić wolne trzeba ją zaprzęgać do
roboty!
Demokracja, przynajmniej w moim
odczuciu, najlepiej by smakowała, gdyby nie było nikogo, co to stara się ją
zaprawić na swój gust. A ćwiczymy to niemal nieustannie mając na przykład w
efekcie system finasowania zamrażający scenę polityczną i blokujący a
przynajmniej utrudniający do niej dostęp nowym bytom.
Mamy też obecną szopkę, w której
szczytem „dojrzałej demokracji” będzie przyjęcie przez obywateli do wiadomości,
że spełniają swą demokratyczną powinność nie korzystając z dostępnych sobie
demokratycznych instrumentów.
W systemie, w którym politycy tak
mocno potrafili zrazić do siebie obywateli, że na wybory chodzi się albo nie
chodzi tylko dlatego, że dostępne są tylko opcje beznadziejne albo jeszcze
bardziej beznadziejne, naturalne jest, że ludzie tracą wiarę w sens
demokratycznych procedur i ich udziału w nich.
Każde działanie, które ich w tym
utwierdza jest więc może jeszcze nie gwałtem na demokracji ale bez wątpienia
już jej karygodnym molestowaniem. Po którym obrzydzenie gapiów tylko wzrośnie.
Wszystko, co robi się przy
demokracji, każde majsterkowanie przy niej powinno iść nie w kierunku „robienia
dobrze” tym, którzy są jej najbardziej upasionymi beneficjentami ale kształtowania
w demokratycznym suwerenie bardzo oczywistego przekonania. Takiego, że wszelkie
procedury są dla niego i z myślą o nim. I jeśli z nich nie korzysta to na swoją
szkodę albo wręcz zgubę. Ma to wiedzieć i tyle.
Zatem psuciem demokracji jest
nawoływanie, by obywatel nie wypowiadał się w sprawach uznanych przez kogoś za
bzdety a nie zachęcanie obywateli by się wypowiadali. Im bardziej się ich
będzie zachęcać tym szybciej bycie demokrata pełna gęba wejdzie im w nawyk.
I tu dochodzę do kwestii tytułowej. Jeśli
miałoby się odbyć głosowanie nad tym tytułowym problemem, niech się odbywa.
Gdyż właśnie w kwestii „miałoby się odbyć” można rozważać różne rozwiązania,
które mogłyby sprawić, że organizacja głosowania była by niewielkim wysiłkiem albo
też, jak zwykł mawiać Roland z Osiedla Swoboda, problemem wielkości jąder
łosia. Ma to tę zaletę, że takie zbieranie podpisów pod wnioskiem jest w
zasadzie równocześnie działaniem informacyjno-propagandowym. I ta właśnie
okazja jest najlepszym momentem by dać potencjalnym uczestnikom do myślenia w
kwestii czy warto czy nie warto popierać. I jeśli faktycznie stosowna liczba da
się przekonać, że trzeba kogoś odwołać „bo rudy”, znaczy, że w demokracji ma to
dla kogoś jakieś tam znaczenie. A ci, którzy uznają, że jednak nie, że to
obciach i takie tam, niech odpowiedzialnie dadzą temu wyraz czynnym aktem
obywatelskiego uczestnictwa. Takie ich prawo. Jeśli zdarzy się gdzieś gmina czy
miasto, w których właśnie takie przymioty miałyby decydować o losach lokalnych
polityków to moglibyśmy na to splunąć, skomentować to brzydkim słowem ale wara
nam od tego, by obywatelom odbierać taka możliwość!
Stopniowanie demokratycznego
zaangażowania, na zasadzie, że najpierw „nie podpisujcie” a po tym „nie
głosujcie” sprawia, że ciągle dysponentem czy tam dystrybutorem demokracji są
ci, którzy tak naprawdę powinni być tylko jej narzędziem. Inicjatywa
ustawodawcza Prezydenta Komorowskiego bez wątpienia jest krokiem ku ograniczeniu
obywatelom części ich prerogatyw. Okoliczności, w jakich to zrobił świadczą zaś
o nim wyjątkowo brzydko.
Gdzieś tam usłyszałem, że ponoć
Platforma rozważa zmianę prawa wyborczego w sposób, który miałby zniwelować jej
ostatnie sondażowe niepowodzenia. Chodzi o zamianę sposobu liczenia głosów z
systemu D'Hondta na system Sainte-Laguë. Pierwszy jest korzystny dla największych partii, drugi dla
politycznych średniaków. I właśnie coś takiego, czyli dostosowywanie prawa do
własnych możliwości i własnego interesu jest psuciem demokracji a nie
zorganizowanie Warszawiakom lekcji demokracji w praktyce. Jak dziś
przeczytałem, w PO zmieniono ponoć ostatnio zdanie i wybory Prezydenta Hanny
Gronkiewicz-Waltz na rok przed wyborami Prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz już
nie są absurdem. Można powiedzieć, że PO w tej sprawie punkt widzenia „zmienił
się o 360 stopni”. Bo być już inaczej nie może. W zalewie bzdurnych argumentów
i w konfrontacji z nimi już każde podjęte działanie będzie absurdalne.
A jeśli już coś takiego przyszło
odpowiedzialnym za myślenie w PO, warto się przy tym na chwilę zatrzymać. By
zastanowić się jak może z tym być. PO ów pomysł oparło na wyniku badania, odnoszącym
się do ewentualnych wyborów za rok. I nie jest powiedziane, że wskazany w nim
podział głosów odtworzony zostanie już w styczniu, w którym miałoby się panią Hannę,
w tak zwanym „międzyczasie” przywrócić na stołek w ratuszu. Bo a nuż wyborcy,
nawet ci gotowi poprzeć obecnego gospodarza Warszawy, przypomną sobie jak ta
sama pani Hanna mówiła coś o bezsensownym wyrzucaniu pieniędzy. W efekcie demokracja
w wersji Platformy może być użyta przeciwko niej. A po dwóch przegranych to ja
bym już jej nawet nie wystawiał w tym terminie konstytucyjnym. Ja z
przyzwoitości…
Konkludując kto nie chce głosować,
siła być ciągnięty nie powinien. Ale demokracja twa mać… znaczy ma trwać i już.
Choćby interesowała i angażowała jednego czy dwóch. No bo jak nie ona to co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz