czwartek, 10 października 2013

„Odwołać bo jest rudy!” czyli psucie demokracji



Kilka dni temu w Salonie24 Kurier z Munster zasugerował, że pomysły i inicjatywy zmierzające do utrudnienia czy wręcz uniemożliwienia odwołania wybieralnych urzędników samorządowych to krok w bardzo niewłaściwą stronę.* Trafił tym dokładnie w temat, który od dość dawna, pewnie od początku całej „awantury warszawskiej” a w każdym razie od momentu, gdy zaczęto niej grać frekwencją, chodził mi po głowie. Temat psucia demokracji.
Kto przeczytał tytuł i pierwszy akapit, najpewniej opacznie zrozumiał moje intencje w kwestii wspomnianego psucia. Gdyż zgadzam się z pomysłem Kuriera a za psucie uważam coś zupełnie innego niż argument przytoczony w tytule.
Trudno zaprzeczyć, że demokracja nie tylko jest dla obywateli ale wymaga obywateli by dobrze funkcjonować. Wbrew pozorom i wbrew wyraźnym ich intencjom nie wystarczą sami przedstawiciele. Powiem wręcz że wszędzie tam, gdzie „długie ręce” demokracji przedstawicielskiej można przykrócić za pomocą demokracji bezpośredniej należy ją ograniczać.
Ale to nie wszystko. Wszędzie tam, gdzie demokracja bezpośrednia próbuje sobie zrobić wolne trzeba ją zaprzęgać do roboty!
Demokracja, przynajmniej w moim odczuciu, najlepiej by smakowała, gdyby nie było nikogo, co to stara się ją zaprawić na swój gust. A ćwiczymy to niemal nieustannie mając na przykład w efekcie system finasowania zamrażający scenę polityczną i blokujący a przynajmniej utrudniający do niej dostęp nowym bytom.
Mamy też obecną szopkę, w której szczytem „dojrzałej demokracji” będzie przyjęcie przez obywateli do wiadomości, że spełniają swą demokratyczną powinność nie korzystając z dostępnych sobie demokratycznych instrumentów.
W systemie, w którym politycy tak mocno potrafili zrazić do siebie obywateli, że na wybory chodzi się albo nie chodzi tylko dlatego, że dostępne są tylko opcje beznadziejne albo jeszcze bardziej beznadziejne, naturalne jest, że ludzie tracą wiarę w sens demokratycznych procedur i ich udziału w nich.
Każde działanie, które ich w tym utwierdza jest więc może jeszcze nie gwałtem na demokracji ale bez wątpienia już jej karygodnym molestowaniem. Po którym obrzydzenie gapiów tylko wzrośnie.
Wszystko, co robi się przy demokracji, każde majsterkowanie przy niej powinno iść nie w kierunku „robienia dobrze” tym, którzy są jej najbardziej upasionymi beneficjentami ale kształtowania w demokratycznym suwerenie bardzo oczywistego przekonania. Takiego, że wszelkie procedury są dla niego i z myślą o nim. I jeśli z nich nie korzysta to na swoją szkodę albo wręcz zgubę. Ma to wiedzieć i tyle.
Zatem psuciem demokracji jest nawoływanie, by obywatel nie wypowiadał się w sprawach uznanych przez kogoś za bzdety a nie zachęcanie obywateli by się wypowiadali. Im bardziej się ich będzie zachęcać tym szybciej bycie demokrata pełna gęba wejdzie im w nawyk.
I tu dochodzę do kwestii tytułowej. Jeśli miałoby się odbyć głosowanie nad tym tytułowym problemem, niech się odbywa. Gdyż właśnie w kwestii „miałoby się odbyć” można rozważać różne rozwiązania, które mogłyby sprawić, że organizacja głosowania była by niewielkim wysiłkiem albo też, jak zwykł mawiać Roland z Osiedla Swoboda, problemem wielkości jąder łosia. Ma to tę zaletę, że takie zbieranie podpisów pod wnioskiem jest w zasadzie równocześnie działaniem informacyjno-propagandowym. I ta właśnie okazja jest najlepszym momentem by dać potencjalnym uczestnikom do myślenia w kwestii czy warto czy nie warto popierać. I jeśli faktycznie stosowna liczba da się przekonać, że trzeba kogoś odwołać „bo rudy”, znaczy, że w demokracji ma to dla kogoś jakieś tam znaczenie. A ci, którzy uznają, że jednak nie, że to obciach i takie tam, niech odpowiedzialnie dadzą temu wyraz czynnym aktem obywatelskiego uczestnictwa. Takie ich prawo. Jeśli zdarzy się gdzieś gmina czy miasto, w których właśnie takie przymioty miałyby decydować o losach lokalnych polityków to moglibyśmy na to splunąć, skomentować to brzydkim słowem ale wara nam od tego, by obywatelom odbierać taka możliwość!
Stopniowanie demokratycznego zaangażowania, na zasadzie, że najpierw „nie podpisujcie” a po tym „nie głosujcie” sprawia, że ciągle dysponentem czy tam dystrybutorem demokracji są ci, którzy tak naprawdę powinni być tylko jej narzędziem. Inicjatywa ustawodawcza Prezydenta Komorowskiego bez wątpienia jest krokiem ku ograniczeniu obywatelom części ich prerogatyw. Okoliczności, w jakich to zrobił świadczą zaś o nim wyjątkowo brzydko.
Gdzieś tam usłyszałem, że ponoć Platforma rozważa zmianę prawa wyborczego w sposób, który miałby zniwelować jej ostatnie sondażowe niepowodzenia. Chodzi o zamianę sposobu liczenia głosów z systemu D'Hondta na system Sainte-Laguë. Pierwszy jest korzystny dla największych partii, drugi dla politycznych średniaków. I właśnie coś takiego, czyli dostosowywanie prawa do własnych możliwości i własnego interesu jest psuciem demokracji a nie zorganizowanie Warszawiakom lekcji demokracji w praktyce. Jak dziś przeczytałem, w PO zmieniono ponoć ostatnio zdanie i wybory Prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz na rok przed wyborami Prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz już nie są absurdem. Można powiedzieć, że PO w tej sprawie punkt widzenia „zmienił się o 360 stopni”. Bo być już inaczej nie może. W zalewie bzdurnych argumentów i w konfrontacji z nimi już każde podjęte działanie będzie absurdalne.
A jeśli już coś takiego przyszło odpowiedzialnym za myślenie w PO, warto się przy tym na chwilę zatrzymać. By zastanowić się jak może z tym być. PO ów pomysł oparło na wyniku badania, odnoszącym się do ewentualnych wyborów za rok. I nie jest powiedziane, że wskazany w nim podział głosów odtworzony zostanie już w styczniu, w którym miałoby się panią Hannę, w tak zwanym „międzyczasie” przywrócić na stołek w ratuszu. Bo a nuż wyborcy, nawet ci gotowi poprzeć obecnego gospodarza Warszawy, przypomną sobie jak ta sama pani Hanna mówiła coś o bezsensownym wyrzucaniu pieniędzy. W efekcie demokracja w wersji Platformy może być użyta przeciwko niej. A po dwóch przegranych to ja bym już jej nawet nie wystawiał w tym terminie konstytucyjnym. Ja z przyzwoitości…
Konkludując kto nie chce głosować, siła być ciągnięty nie powinien. Ale demokracja twa mać… znaczy ma trwać i już. Choćby interesowała i angażowała jednego czy dwóch. No bo jak nie ona to co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz