Żałować wypada
chyba, że ów pan, który drugiemu panu w ramach „demokracji wewnątrzpartyjnej”,
obowiązującej w Platformie Obywatelskiej, oferował, obiecywał czy jak by tego
nie nazwać, robotę w KGHM-ie, w zamian chciał tylko „głosu na Protasiewicza”.
Po Wałbrzychu, po recydywie lubuskiej, zwieńczonej czymś na kształt stosunków
feudalnych, po „cudach rozmnożenia” przez „pompowanie” w Małopolsce i w
mateczniku tegoż Protasiewicza to już pewnie wrażenia na zwolennikach PO nie
robi. Myślę, że oni nawet wierzą, że w „dojrzałych demokracjach” to wręcz
reguła. Świadcząca tylko, że Protasiewicz, „dmuchacz” Raś czy ci obdzielający
gruntami goście z Gorzowa to politycy najbardziej biegle operujący
demokratycznymi mechanizmami. I w duchu przekonujący sami siebie, że przecież Schetyna
też mógł ten KGHM obiecać. Tak właśnie chyba pomyśleli co najwyżej.
Wypada zatem żałować,
że ów pan, który drugiemu panu w ramach „demokracji wewnątrzpartyjnej”,
obowiązującej w Platformie Obywatelskiej, oferował, obiecywał czy jak by tego
nie nazwać, robotę w KGHM-ie, w zamian nie oczekiwał, że ten drugi pan da się
panu Protasiewiczowi wydupczyć. Bo chyba tylko coś takiego, znane skądinąd jako
„praca za seks” byłoby w stanie wzbudzić w zwolennikach PO refleksję, że chyba
są robieni w chuja.
Proszę o wybaczenie
ostrości użytego sformułowania ale nic innego nawet w przybliżeniu celniej nie
oddaje tego nagromadzenia przykładów na to, że Platforma Obywatelska ze swej
nazwy rozumie jak na razie tylko pierwsze słowo. A i to nie na pewno.
Choć z drugiej
strony sławetne „pompowanie kół” aż po ową staruszkę z Wrocławia, zapisaną do „koła
marketingu politycznego” można od biedy uznać za chęć włączenia w partyjną pracę
jak najszerszego spektrum obywateli. Jeśli rzecz jasna jest się naiwnym idiotą.
Jeśli już coś
mnie dziwi w związku z ujawnieniem „taśm Protasiewicza” to to, że nie dotarły
do mnie żadne informacje, że opuścił ten łez padół pan Piotr Stasiński, opoka i
podpora „Gazety Wyborczej”. Pamiętając jak go omal szlag nie trafił czy tam
wylew nie powalił gdy z anteny TVN-u krzyczał „Cała Polska to widziała!!!” na
okoliczność „taśm Beger”. Skoro one tak nim wstrząsnęły, to te powinny tym
bardziej. W końcu powstały gdy już tamte „cała Polska widziała” więc są
przejawem stokroć większej bezczelności.
Ale pan
Stasiński najwyraźniej od tamtego dramatycznego zdarzenia na antenie nabrał
wytrzymałości. Może osiągnął nawet ten poziom, który prezentuje pan Tomasz Nałęcz,
perrorujący (z właściwym dla siebie pomieszaniem elokwencji i nietuzinkowej
inteligencji, którą swego czasu zasłużył na ocenę „głupszego profesora w życiu
nie widziałem”) „- Jak mówił Bismarck,
zwykli ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi parówki i jak się robi
politykę. Sytuacja jest niesmaczna, chociaż jest dosyć częsta. Nie zdziwiłaby
mnie w żadnej partii.”*
Ja się nie
dziwię, że się pan Nałęcz nie dziwi. Znając jego polityczny rodowód dziwiłbym
się gdyby akurat go to zdziwiło. Tym bardziej nie dziwi mnie próba zamknięcia
sprawy przez pana Grasia. W sposób który mógłby wzruszyć, gdyby dotyczył
przedszkolaka dopuszczającego się zaboru mienia kolegi w postaci jakiegoś Hello
Kitty tłumaczył on tego pana z początku tekstu (niejaki Wojnarowski Norbert, o
którym dotąd chyba świat nie słyszał) „Mamy
oświadczenie posła Wojnarowskiego, który mówi, że się zagalopował i że jest mu
przykro.” Nie dziwi bo sam pan Graś,
który uparł się chyba stoczyć intelektualny pojedynek z Nałęczem, przyznał
odważnie, że w tej sprawie sam miał pewien udział. „Rzecznik rządu przyznał, że spotkał się z Wojnarowskim. - Poseł
Wojnarowski przyszedł poskarżyć się, że jego żona nie ma pracy. Więc usłyszał
to, co słyszą w takich przypadkach wszyscy: chłopie, to nie jest biuro
pośrednictwa pracy. Jesteś z Dolnego Śląska. Jeśli szukasz pomocy, masz tam
Schetynę, masz Protasiewicza. Pytaj ich. Tutaj na pewno miejsca pracy nie
znajdziesz - mówił Graś.”
Na samym
początku miałem zamiar tekst zatytułować „Ludzie ortalionu”. Pomysł, pożyczony
od nieżyjącego już malarza i lidera zespołu Düpą**, Piotra Marka, znakomicie
oddaje doskonałą odporność, nieprzemakalność gości w rodzaju Protasiewicza,
Grasia, Nałęcza na takie pojęcia jak wstyd czy przyzwoitość. Pasuje też do tych
wszystkich, którzy od lat są konsekwentnie dupczeni przez gości w rodzaju wymienionych
wcześniej. Dla nich mam tylko radę by upewnili się, czy jest to jakiś tam
rodzaj seksu bezpiecznego.
**
Clash do domu,
Clash do domu,
Idą ludzie ortalionu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz