W Niemczech i nie tylko w Niemczech
się wszyscy oburzyli, nawet Kanclerz Angela Merkel, bo właśnie się dowiedzieli,
że ją jakoby Barack Obama podsłuchiwał. Per procura rzecz jasna ale jednak.
Zatem Angela Merkel się oburzyła tym podsłuchiwaniem jej.
W filmie Roberta Altmana M.A.S.H jest
kapitalna sekwencja meczu futbolowego. Jest tam scena, w której szef wojskowego
szpitala i zarazem drużyny futbolistów płk. Blake zauważa, że jego przeciwnik
na boisku i zarazem szef w armii z jakiegoś powody zaczyna zdradzać oznaki
zdenerwowania. Pyta któregoś ze swoich o co może chodzić.
- Jest wściekły, że mamy w składzie zawodowca
(chodziło o neurochirurga, byłego futbolistę, kpt „Dzidę” Jonesa)
- Skąd wie?! – zdziwił się Blake.
- Powiedzieli mu to jego zawodowcy.
Angela Merkel oczywiście wcale nie
dowiedziała się w ostatnim czasie że ją zawodowcy Obamy podsłuchują, podglądają
i Bóg wie co jeszcze. Wie to od dawna a może i od zawsze. Wie to od swoich
własnych zawodowców, którzy może nawet dowiedzieli się o tym podsłuchując,
podglądając i Bóg wie co jeszcze robiąc z Obamą. A może nawet wiedzieli to od
zawsze. Ci zawodowcy to przecież łebskie chłopaki, bo jak twierdzi Lech
Janerka, wszyscy inteligentni mężczyźni idą do wywiadu.
Czemu zatem Angela, a z nią reszta
panienek w rodzaju na przykład Francois Hollande robią taki pisk, jakby nakryto
ich gdy w toalecie, „pudrując nosek” wciągają „puder” przez rurkę do nosa.
Uroczo to robiła panie Mia Wallace gdy wybrała się z Vincentem Vega do „Jack
Rabbit Slims”.
Pani Merkel nie miała wyjścia. No bo
jakieś pismaki, co to uznały, że „obywatele mają prawo wiedzieć” wszystko
opisały a obywatele, którzy „mają prawo wiedzieć” zrobili aferę. I musiała „sprawiać
wrażenie” by nie dawać rodakom powodów do wstydu. Że ich zawodowców jacyś inni
podeszli. Utrata zaufania do takich zawodowców to rzecz absolutnie niepożądana!
Problem cały właśnie w pismakach i
tych obywatelach. Co to „mają prawo wiedzieć”.
Ja tam nie wiem jak inni ale ja, choć
pewnie „mam prawo wiedzieć”, jakoś do takiej wiedzy się nie garnę. Mam w sumie
gdzieś czy w Kiejkutach jakiemuś gościowi inni goście zerwali paznokcie bo go
chwycili w Tora Bora. Jak kto się kręcił po Tora Bora to o te paznokcie może
mieć pretensję głownie do siebie. A ja chcę spać po nocach spokojnie. Bo nie
musze nikomu zrywać paznokci natomiast gość, który mógłby mi albo komuś z moich
bliskich zrobić coś równie złego albo i gorszego, bez paznokci raczej nie ma na
to szans.
Po to właśnie są ci zawodowcy, zawodowcy
Baracka, Angeli, Binijamina i innych. By czegoś równie okropnego nie musiały
robić osobiście „miekisze” w rodzaju rosemanna i pewnie 90% ludzkości. A
przecież ktoś to robić musi. Jak kto mówi, że nie musi, jest idiotą, który
pewnie widząc niedźwiadka poszedłby się do niego przytulić. Tak przy okazji
chyba dobrze, ze taki manicure robią zawodowcy bo jakbym ja zrobił czy ktoś mego
pokroju, bolałoby bardziej. Nie umiem i już.
„No ale podsłuchiwać, podglądać i Bóg
wie co jeszcze robić sojusznikom?” –zapyta jakiś bardziej mogętny czytacz
pismaków żyjących z serwowania podobnej
waty informacyjnej. Od czasu pana Kima Philby i reszty „Piątki z Cambridge” można powiedzieć, ze przede wszystkim
trzeba sojuszników! Na wrogów uważa się jakoś tak naturalnie i trudno przeoczyć
coś istotnego. A sojusznicy… Mam mówić co z nimi? Polakom mam mówić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz