poniedziałek, 14 października 2013

Chłopaki nie płaczą



Ja rozumiem, że obwieszczenia były za małe, że nieboszczyki, dopisane do list nie wypełniły swego obywatelskiego obowiązku pozostając na kwaterze zamiast lecieć żwawo do urn i w ogóle przez jakiś czas w samym środku Polski mieliśmy Białoruś. Jednakże nawet, także i w takiej sytuacji facet musi pozostać facetem.
Jak rozumiem, ba, pewien jestem, gdyby udało się jednak odwołać Hannę Gronkiewicz Waltz, nikt by afery z tych obwieszczeń,  nieboszczyków i tej Białorusi nie robił. I to mnie dziś denerwuje bardziej niż wszystkie zadowolone gę… oblicza partyjniaków Platformy na czele z mega zadowoloną gę… obliczem samej pani Prezydent.
Tak naprawdę na szacunek zasługiwałoby zamknięcie wczorajszego boju o stolicę jednym szczerym i prostym zdaniem. „Daliśmy ciała”. Bo tak faktycznie się stało. Nie inaczej.  Mam takie poczucie, że w tej sprawie ci, którzy dziś najgłośniej gardłują nad zgwałconą demokracją, spokojnie mogli nie robić nic a efekt bez wątpienia nie byłby gorszy. Jeśli jednak zdecydowano się z lokalnego referendum zrobić istną bitwę o galaktykę i w dodatku zadbano o to by nikt nie miał co do wymiaru starcia wątpliwości to teraz trzeba zachować się jak gość, który ile by nie dostał po twarzy, prędzej zginie niż się rozpłacze. Bo to może nie najestetyczniejsze ale bez wątpienia najbardziej honorowe wyjście.
Honor. Znów łapię się na tym, że staram się desperacko dopasować to słowo do naszej sceny politycznej. Przepraszam, więcej już tego nie zrobię. Myślę że przede wszystkim dlatego, że będę miał przed oczami tych, którzy dziś smarczą zamaszyście wyliczając wszystkie milion powodów tego, że jest jak jest poza jednym, tym, że są tak beznadziejni. Na myśl przychodzi mi znów anegdota o carze zapytanym na manewrach przez dowódcę baterii, który najpewniej chciał się władcy podlizać, jak poprawić skuteczność strzelania.
„Nabit mordu trietiemu nawodcziku” (Dać po mordzie trzeciemu celowniczemu). I myślę, że jest to najlepsza rada, dla tych, którzy dziś marzą się choć jeszcze parę dni temu zdawali się być panami Warszawy. O mało co…
Moja rada, której nikt nie posłucha bo w zasadzie kto ja jestem, żeby mnie słuchano, jest dokładnie ta sama co po żałosnym epilogi wygranego boju o Podkarpacie. I dokładnie ta sama co carska sugestia. Sprowadza się do tego, żeby wreszcie podziękować mówiąc delikatnie a bez ogródek „nabit mordu” i wykopać pana Hofmana. Którego to uważam za głównego architekta obecnego etosu partii, która na swoje nieszczęście uczyniła go swoją „twarzą”. Etosu, który sprowadza się do przekonywania, że wszyscy podkładają nogi i do zawstydzającego pobekiwania po każdym upadku. Ja oczywiście wiem, że pan Hofman pobekuje przede wszystkim w swojej osobistej sprawie. I sugeruję by wyłącznie do osobistych spraw ograniczyć aktywność obecnego pana rzecznika. Nie może nim chyba być ktoś tak radykalnie pozbawiony wyobraźni. Ja wiem, że jest pan rzecznik uosobieniem „pijanego ale bitnego wojska”. Jednakże pozwolę sobie zauważyć, że „pijane wojsko” miewa w zwyczaju w szczególności bicie głową w ścianę. Co nie skutkuje niczym szczególnie pożądanym.
Wiem, przemawia przeze mnie złość. Wielka złość. W końcu dałem się nabrać. Przepraszam za to, że sam też zacząłem dzielić skórę na niedźwiedziu. Więcej tego nie zrobię. Wstyd mi, że widząc i wiedząc do czego zmierza „odbijanie Warszawy” przez Hofmana nie powiedziałem wprost „co wy do wuja krzywego wyprawiacie?!!!!!” Nic by to nie pomogło ale przynajmniej bym miał satysfakcję, że próbowałem. Teraz pozostaje mi tylko zasugerować komuś, kto tym wszystkim kręci. „Albo on albo ja”. Tyle. Nie, żebym jakoś szczególnie wierzył, ze komukolwiek na mnie zależy. Jakby zależało…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz