Nie mieszkam w Warszawie więc nie
powinno mnie to ziać ani grzębić, jak sobie Warszawiacy ze swą władzą
poczynają. Zatem nie o tym będę pisał, lecz o tym, co mnie w tej sprawie powinno
obchodzić i co będzie dotyczyć.
Jak każda porażka, także i ta (nie
przesądzając jeszcze na czym miałaby polegać) będzie sierotą. Ojców bez
wątpienia natomiast bez trudu znajdą poszczególne sukcesy, których w tym nieudanym całokształcie można się już teraz
doszukać.
Dla jednych będzie to te „zaledwie”
27,1 %, dla drugich na przykład te nieomal 100 % na tak spośród tych 27,1%.
Przed kilkoma chwilami wysłuchałem
rozmowy fachowców. Szczególnie ciekawy był głos Czapińskiego, który
przekonywał, ze „nie ma sensu pokazywanie PO kolejnych „żółtych kartek” bo
przecież tyle już ich dostała.
Jeśli w tym kierunku pójdzie analiza
wydarzeń stołecznych w wykonaniu ukaranej wieloma żółtymi kartkami (reguły przy
drugiej oznaczają chyba kartkę czerwoną) Platformy, to dla niej ta lekcja
pozostanie nieodrobiona. Łatwo wszak zachłysnąć się radością gdy tak niewiele brakowało.
Najważniejsza zaś informacja, nad
którą powinni się pochylić analitycy tej partii, to skala sprzeciwu i jego
miejsce.
Dla głównego adwersarza ewentualne
niepowodzenie powinno być zaś ostatnim sygnałem, tym razem już nie do lekceważenia.
Jakiś czas temu, przy okazji „walki o Podkarpacie” zostałem pouczony, że źle
widzę jednego z polityków tej partii bo on odpowiada za kolejne zwycięstwa. I te
ostatnie zwycięstwa i ta ostatnia kampania, pomijając suche rezultaty wyrażone
liczbami czy procentami to działania, po których pozostał spory niesmak. I „taśmy
Wilka” i „sprawa Ziobry” i wreszcie nieszczęsne przywołanie symboliki, która
niektórym mocno nie przypadła do gustu w takim kontekście powinny zrodzić
pytanie czy faktycznie najistotniejsza jest „bitność”. Mam nadzieję, że na to
pytanie wreszcie padnie odpowiedź wiążąca.
Dla kogoś, kto patrzył na to z boku,
mogąc sobie pozwolić na pozostanie w domu bez poczucia, że oddaje walkowerem
swoje prerogatywy suwerena, to była cenna lekcja poglądowa. Lecząca ze
złudzenia, że w I połowie XXI wieku w środku tej najbardziej cywilizowanej
części świata bać się o kondycję demokracji nie ma co. Może za krótko żyłem w
PRL-u bo mam wrażenie, że prawdziwą lekcję dialektyki dostałem nie od tamtych
ukąszonych przez Hegla tylko teraz, gdy słuchałem kiedy to demokracja jest
dobra a kiedy wręcz przeciwnie.
I tak naprawdę te kilka miesięcy
podchodów wokół warszawskiego ratusza za stracone nie uznam tylko z tego
powodu. Po prostu zdecydowanie lepiej wiadomo czego się po kim można
spodziewać.
Inna sprawa czy jeszcze to komuś
będzie przeszkadzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz