Wszyscy, którzy wczoraj czy raczej z
wczoraj na dzisiaj z zapartym tchem oczekiwali wyniku tajnej narady
kierownictwa PO, dusząc się przez ten dech zaparty i czas, którego wspomniana
partia potrzebowała by określić stanowisko w sprawie bez dwóch zdań oczywistej,
a dziś czują się zawiedzeni czy też oszukani, dyskomfort odczuwać powinni z
całkiem innego powodu. Z powodu swego przekonania, nadziei i naiwności, że
wynik może być inny.
Po latach obecności Platformy
Obywatelskiej na politycznej scenie i wreszcie u władzy każdy, kto tę scenę i
tę władze obserwuje, nie mógł po prostu nie zauważyć (no chyba że bardzo nie
chciał zauważyć lub bardzo starał się nie zauważyć), że te działania wpisane są
w etos tej formacji.
Myślę, że skoro ja pamiętam, tym
bardziej pamiętać powinni ci, którzy w Platformie zakochali się miłością wielką
i, jak widać bezrozumną, niesławny start czy może raczej falstart „demokracji
wewnątrzpartyjnej” spod znaku PO, czyli niegdysiejsze „prawybory”. Miały one
wyłonić w drodze powszechnych wyborów pierwszych regionalnych „baronów”.
Zamiast tego zapisały ciekawszą kartę w annałach naszego politycznego kabaretu.
Oczywiście mogło to być wypadkiem przy pracy albo też gwałtem starych,
politycznych wyjadaczy na młodym i niedoświadczonym politycznym organizmie.
Tyle, że później zdarzyło się
wystarczająco wiele by o żadnych wypadkach nie dało się mówić. Raczej o regule.
To zaś jak PO zachowuje się w sytuacji nagannego zachowania swoich prominentów
najlepiej mogliśmy oglądać gdy „honoru partii” bronił własną piersią, własną
reputacją i kosztem swej twarzy pan Sekuła, pytając co w sprawie postępków pana
Chlebowskiego mają do powiedzenia krzesła w stylu „czipindejl”. Ten styl oczywiście
od siebie dodałem bo PO ze wszech miar zasługuje, by w jej sprawach wypowiadały
się krzesła jak najbardziej stylowe.
Komu wtedy się jeszcze oczy nie
otworzyły i faktycznie wczoraj czekał, że postępki zostaną właściwie ocenione i
ukarane, ten na oczy nie przejrzy już nigdy i umrze naiwny albo i głupi.
Choć z drugiej strony może być i tak,
że dla PO faktycznie nie jest to problem. To znaczy oczywiście nie jest ale
myślę teraz o kwestii oceny zjawiska z punktu widzenia zasad. Po prostu nikomu
w PO w głowie postać nie może, że takie kupczenie przy użyciu szemranego slangu
to coś naturalnego. Od lat tak było i nikt zbytnio się nie czepiał. A już bez
wątpienia nie Zarząd Główny czy jak się tam ów czynnik decyzyjny nazywa.
Na tę dezorientację PO i jej
czynników kierowniczych wskazuje choćby zrównanie w winie tych, którzy przyszli
z ofertą i tych, którzy przyszli z nagraniem. Sygnał z tego płynie bardziej
taki, by nie kapować niż by od PO-wskiej tradycji odchodzić.
Tłem całej tej awantury jest, dla mnie
przynajmniej, ostateczny upadek mitu Tuska jako polityka wytrawnego i
sprawnego. Polityk wytrawny i sprawny w żadnym wypadku nie dopuściłby do
wybuchu wojny domowej w momencie, w którym zarysowała się poważna szansa
odzyskania przez jego partię inicjatywy na politycznej scenie. Postawiłby na
może i nie najłatwiejszą do zniesienia homeostazę. Wytrawny polityk potrafiłby również oszacować
koszty i przewidzieć ich źródło decydując się na taką wewnętrzną wojnę. Jeśli
Tusk po latach ucierania się tej „szorstkiej przyjaźni” nie przewidział czym
grozi próba anihilacji Schetyny znaczy, że zwykły dureń z niego a nie żaden tam
sprawny polityk czy lider. W całej tej sytuacji zachował się jak jaki wcale nie
najznaczniejszy „ojciec chrzestny” decydujący się na symboliczne utarcie nosa
podwładnemu, który nastąpił mu na odcisk. Nie bacząc na to, że przy tym zabiegu
z nosem mogą mu wystrzelać sporą liczbę żołnierzy, bez których znaczyć będzie
zdecydowanie mniej.
Może jest tak, że gdzieś tam w głębi Tusk
mentalnie oswoił się z tym, że jego partia zjeżdża po równi pochyłej i zjazdu
nie da się już zatrzymać. I walczy tylko o to, by to właśnie on zjeżdżał na
oklep a nie zjeżdżano na nim.