Kiedyś,
dawno to było, gdzieś na początku mego blogowania, napisałem z entuzjazmem, że
tutaj* (dokładnie pewnego razu na Rozdrożu, ale przecież jednak tutaj)
spotkałem potencjał, który wzbudził we mnie zdumienie. Różnie później bywało,
ale z takim przekonaniem pewnie już do końca zostanę.
Wtedy
Seawolfa jeszcze nie było, ale niewielu stąd i skądinąd bardziej niż on
potrafiło dowieść i utwierdzić mnie w przekonaniu, że nie myliłem się wtedy ani
o jotę.
Gdybym
miał umieścić go gdzieś w hierarchii ludzi, którzy mi i nie tylko mi dali się
poznać za sprawą swego talentu i sprawnego pióra, byłby na samym szczycie,
wśród drobnej garstki tych, którzy byli w stanie wśród ziaren pośledniejszego
gatunku, takich jak choćby ja, mienić się tak, że nie sposób było ich nie
zauważyć.
Kiedy
jeszcze bywałem i pisywałem w Salonie 24, udało mi się spotkać w realnym
świecie niemal wszystkich tych, z którymi chciałem się spotkać i na poznaniu
których mi zależało. Wilk był jednym z tych, z którymi się minąłem.
Wiem,
jak wielką stratą jest to pióro, odłożone już na zawsze. Ale skłamałbym, gdybym
nie przyznał, że bardziej mi, może w taki egoistyczny sposób żal tego, że nie
udało mi się spotkać z Tomaszem Mierzwińskim, człowiekiem. To, co znałem,
zostało, to, co mnie minęło, dopiero przede mną.
Nie
pozostało nam nic innego Wilku jak tam dopiero pogadać.
*
Tekst opublikowany w Salonie 24, gdzie poznałem Seawolfa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz