czwartek, 2 maja 2013

Wilkowi na sen spokojny



Kiedyś, dawno to było, gdzieś na początku mego blogowania, napisałem z entuzjazmem, że tutaj* (dokładnie pewnego razu na Rozdrożu, ale przecież jednak tutaj) spotkałem potencjał, który wzbudził we mnie zdumienie. Różnie później bywało, ale z takim przekonaniem pewnie już do końca zostanę.
Wtedy Seawolfa jeszcze nie było, ale niewielu stąd i skądinąd bardziej niż on potrafiło dowieść i utwierdzić mnie w przekonaniu, że nie myliłem się wtedy ani o jotę.
Gdybym miał umieścić go gdzieś w hierarchii ludzi, którzy mi i nie tylko mi dali się poznać za sprawą swego talentu i sprawnego pióra, byłby na samym szczycie, wśród drobnej garstki tych, którzy byli w stanie wśród ziaren pośledniejszego gatunku, takich jak choćby ja, mienić się tak, że nie sposób było ich nie zauważyć.
Kiedy jeszcze bywałem i pisywałem w Salonie 24, udało mi się spotkać w realnym świecie niemal wszystkich tych, z którymi chciałem się spotkać i na poznaniu których mi zależało. Wilk był jednym z tych, z którymi się minąłem.
Wiem, jak wielką stratą jest to pióro, odłożone już na zawsze. Ale skłamałbym, gdybym nie przyznał, że bardziej mi, może w taki egoistyczny sposób żal tego, że nie udało mi się spotkać z Tomaszem Mierzwińskim, człowiekiem. To, co znałem, zostało, to, co mnie minęło, dopiero przede mną.
Nie pozostało nam nic innego Wilku jak tam dopiero pogadać.
* Tekst opublikowany w Salonie 24, gdzie poznałem Seawolfa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz