piątek, 17 maja 2013

Czy Lech Wałęsa kocha inaczej?



Oczywiście co do tego, o co pytam w tytule wątpliwości nie ma żadnych. Kocha on bowiem wyłącznie siebie i to tak namiętnie, że Światowa Organizacja Zdrowia poważnie powinna zastanowić się nad rozszerzeniem katalogu naturalnych i jak najbardziej dopuszczalnych orientacji o tę ujawnioną przez niego. Chodzi jednak o coś zupełnie innego.

Proces „dekonstrukcji historii” w odniesieniu do tego, co działo się w latach 80-tych ubiegłego wieku trwa już od jakiegoś czasu przypominając momentami anegdotę o Stalinie, przestrzegającym Nadieżdę Krupską, że jak nie przestanie fikać to znajdzie się inną wdowę po towarzyszu Leninie.
Doczekaliśmy się więc nowej, bardziej imponującej „Anny Solidarność” noszącej imię Henryka a teraz to samo dzieje się z samym przywódcą strajku w Stoczni. Wygląda na to, że nowym „Lechem” zostanie Bogdan.

Wyrugowanie Anny Walentynowicz a później „zapomnienie” roli Lecha Kaczyńskiego w tamtych wydarzeniach było efektem jak najbardziej współczesnej, brutalnej walki politycznej. Ten sam proces, w którym Lech Wałęsa opowiedział się po jak najbardziej „słusznej” stronie sporu o pamięć i zasługi, zdawał się gwarantować mu, że jego pozycja pozostanie na zawsze niepodważalna.

Później nastąpił niefortunny eksces ujawnienia przez naszą „ikonę demokracji i wolności” poglądów na temat ściany, która powinna oddzielać od siebie demokratycznych przedstawicieli o orientacji homo od demokratycznych przedstawicieli o orientacji hetero. I nagle człowiek, który znaczną część swego życia poświęcił niemal wyłącznie lżeniu innych i pomniejszaniu ich zasług, znalazł się w miejscu, z którego właściwie swój byt w III RP zaczynał i z którego wydostał się właśnie głownie dlatego, że wiedział kogo należy lżyć i czyje zasługi pomniejszać.

Wydawać by się mogło, że sytuacja Wałęsy jest beznadziejna. Póki czołgano go za brak empatii wobec gejów, był jedynie nieprzystającym do współczesności bohaterem z przeszłości. Kiedy zakwestionowano lwią część jego tytułu do chwały, nie zostaje mu właściwie nic.
I właśnie z tego powodu przyszła mi do głowy rzecz obiektywnie niepoważna nawet z mojego punktu widzenia, ale na tyle atrakcyjna publicystycznie by się za nią zabrać. Przyszło mi bowiem na myśl, że jedynym ratunkiem dla Wałęsy byłby publiczny coming out. A nawet nieco więcej. Gdyby ów przywódca i bohater przyznał, że w rzeczywistości „kocha inaczej” i jeszcze zasugerował, że cały strajk w Stoczni to dzieło „tęczowych”, zostałby pewnie nie tylko przywrócony do łask ale wręcz przez „tęczowe” środowiska i tych, którzy starają się im nieba przychylić, wręcz kanonizowany. 

Tak przy okazji rozwiązałoby to wiele innych problemów Wałęsy z przeszłością. Miałby jak znalazł wytłumaczenie, czemu musiał zostać tym Bolkiem na początku lat 70-tych (klasyczny motyw szantażu) oraz tego, że jego żona czuła się przy nim taka samotna.

Wracając zaś do spraw poważnych, ciekawość musi budzić zachowanie dwojga pozostałych „bohaterów” zamieszania z Wałęsą. Borusewicz od dłuższego czasu sprawia wrażenie, jakby mu coraz mniej z tamtych wydarzeń pozostawało w pamięci. Swego czasu nie mógł sobie przypomnieć czy więcej niż chwilę widział w Stoczni Lecha Kaczyńskiego czy też nie widział go wcale. Teraz znowu też nie wie chyba jak to ostatecznie z tym przywództwem było.

Pani Krzywonos natomiast rozkręca się coraz bardziej. Jej pamięć, w przeciwieństwie do tej „Borsuka” jest jak ciężkie wino. Im dłużej leżakuje tym jest lepsza. Nie wiem co będzie jak do końca nabierze mocy ale można parę opcji obstawiać. Sądząc z trendu pokazanego w obrazkach z planu zdjęciowego filmu Wajdy, na których pani Henryka własną piersią zatrzymuje wyprowadzanych przez Wałęsę i Walentynowicz ze stoczni strajkujących, niedługo okaże się, że to ona „obaliła komunę” nim Wałęsę zdążyli ta motorówką do Stoczni w ogóle podrzucić. Pozostałoby, mówiąc żargonem obecnej władzy, ustalić jeszcze, kto pani Henryce w obalaniu pomagał. Gdybym miał obstawiać, wskazałbym na panią Jolantę Kwaśniewską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz