Trudno nie wiązać zapowiadanej świeżo przez duet Tusk -
Sienkiewicz „rewolucji” w służbach specjalnych z coraz gorszymi notowanymi
obecnej ekipy rządzącej i coraz bardziej prawdopodobną utratą przez nią władzy.
Od dawna co niektórzy, najczęściej przez innych nazywani świrami czy tam
wariatami, sugerowali, że utrata władzy przez obecną ekipę nie będzie procesem
odbywającym się na normalnych zasadach, określonych systemem demokratycznym i
nie mającym niż wspólnego z „aksamitem”. Sławetna „nocna zmiana” pokazała
zresztą, że ile byśmy razy i na ile sposobów słowa demokracja nie wymieniali i
nie odmieniali przekonanie, że nic przeciwko temu systemowi wydarzyć się u nas
nie może jest zwykła naiwnością.
No i właśnie otrzymujemy argument, pokazujący, że „władzy raz
zdobytej” obecna ekipa może faktycznie nie chcieć „oddać nigdy”.
Jednym z elementów zapowiadanej reformy służb jest powołanie „nowego,
odrębnego od władzy wykonawczej ciała, które będzie kontrolowało operacje specjalne przeprowadzane przez służby. Podkreślił
on (Tusk- mój dopisek), że podobne instytucje istnieją w innych państwach Unii
Europejskiej.”*
Tu
na chwilę oderwę się od tematu i wspomnę materiał Piotra Zaremby z tygodnika „W
Sieci” (nie pamiętam tytułu), zawierający między innymi tezę o szczególnym
zamiłowaniu Tuska do takich rozwiązań, które przesuwają ciężar sprawowania
niektórych (oczywiście tych najistotniejszych) elementów władzy z mechanizmów i
struktur demokratycznych w stronę „wyspecjalizowanych instytucji”.
Wygląda
na to, że wspomniane przez Tuska rozwiązanie właśnie w tym kierunku idzie.
Ale
od kwestii operacyjnej ciekawsza jest kwestia polityczna. Ów wspomniany
„odrębny od władzy wykonawczej” (którą wszak pan Tusk może wkrótce stracić) ma
być wybrany w niedługim czasie przez Sejm na, jak powiedziano, „6-letnia
kadencję”. Jednym słowem ów „organ” czy
tam „ciało” wybierze obecny Sejm, w którym decydujący głos ma partia Tuska, na
czas, w którym może ona znaleźć się w opozycji.
Prawdę
mówiąc nie jest to rozwiązanie, które potępiałbym w czambuł. Może to być
elementem kontroli egzekutywy, która ma władze niewspółmiernie dużą w
porównaniu z innymi elementami tworzącymi system władzy demokratycznej. Może nawet
przyklasnąłbym Tuskowi. Gdyby raczył wpaść na ten znakomity pomysł w 2007 czy
2010 roku. Teraz zaś jest to dla mnie sygnał, że panowie z PO po prostu za
wszelką cenę chcą ratować swoje wpływy a może wręcz sparaliżować możliwość
bezstronnego skontrolowania swoich poczynań z czasu, gdy byli u władzy.
Wspominana 6- letnia kadencja byłaby przecież okresem, po którym, przy „pomyślnych
wiatrach” PO może wrócić do władzy. I w dodatku wybrać sobie kolejny „niezależny
organ” na następną kadencję.
Nie
wiem czy zamysł Tuska się powiedzie. Jeśli tak, to faktycznie do zmiany
sytuacji w Polsce i ewentualnego „pochylenia się” nad wątpliwą spuścizną
obecnej ekipy potrzebne będzie uzyskanie „konstytucyjnej” większości.
Zresztą
wszystkie te rozwiązania, w tym „cięcie pazurów” służbom właśnie w czasie, gdy
rządzącym zaczyna zaglądać w oczy perspektywa bycia w opozycji są zagrywką ewidentnie w interesie PO a nie
państwa.
Ustawianie
„pod siebie” sytuacji na wypadek utraty wpływów i władzy jest działaniem wbrew
interesowi państwa. Poczynając od samej idei, w której interes partyjny jest
bez wątpienia na pierwszym miejscu, aż
po realne skutki, które wygeneruje realne osłabienie operacyjne służb.
Powtórzę
więc ponownie, czas, w którym się to odbywa absolutnie wyklucza jakiekolwiek pro
obywatelskie tło proponowanych rozwiązań. Gdyby zrobiono to zanim zajęto się „Antykomorem”
czy „Staruchem” i zanim nie wyłapano tych od „Donald matole” mógłbym się
zastanawiać. Teraz nie mam złudzeń. Władza jak władza ale służb raz zdobytych
PO ma wyraźnie zamiar nie oddawać nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz