Chęć
dowalenia czy tam dokopania PiS-owi, co
nota bene jest chyba głównym elementem linii redakcyjnej „Newsweeka” pod
kierunkiem Tomasza Lisa, tym razem zadziałała niczym ładunek odpryskowy.
Stanowiąc ewidentną „niedźwiedzią przysługę”, sprezentowaną mecenasowi
Rogalskiemu, który stał się ostatnio nowym, choć nie do końca pozytywnym
bohaterem środowisk, nazwijmy je, może niebyt precyzyjnie, antysmoleńskimi. Ma
za uszami zbyt wiele by niczym syn marnotrawny został przywitany z otwartymi
ramionami.
Pewnie
nie uchroni się ów prawnik przed postępowaniem dyscyplinarnym a tygodnik pana
Lisa właśnie podkopał linie obrony, którą Rogalski ogłosił zaraz po tym, gdy
pojawiły się pierwsze głosy o możliwości naruszenia przez niego etyki
zawodowej. Wedle Rogalskiego, jego wypowiedzi nie godziły w żaden sposób w
interesy jego klienta,. Jarosława Kaczyńskiego, gdyż ani razu nie mówił czy to
o Kaczyńskim czy też o tym, co Kaczyński mówi czy tam uważa. Nie wiem, czy
mówił czy nie mówił. Sprawdzać nie mam zamiaru.
Publikacja
Newsweeka, pomijając oczywiście główny jej zamysł, który, jak już napisałem,
sprowadza się bez wątpienia do okładania PiS a w szczególności jego rzecznika
Hofmana, stawia wypowiedzi pana Rogalskiego w całkiem innym świetle. Dzięki
temu, co odkryli i napisali dziennikarze tygodnika twierdzenia Rogalskiego nie wyglądają
już tak dwuznacznie. Teraz naruszenie interesów byłego klienta jest jednoznaczne
i oczywiste. Póki Rogalski jako swego klienta wskazywał Kaczyńskiego, można było
dywagować czy atak Rogalskiego jest skierowany w niego. Teraz dywagować już nie
trzeba.
Skoro
tygodnik odkrył, że płacił Rogalskiemu klub PiS, ten podmiot był klientem
mecenasa. Zatem jednym z klientów był też Antoni Macierewicz, atakowany przez
Rogalskiego z nazwiska. Idąc dalej, klientami Rogalskiego byli również
pozostali członkowie parlamentarnego zespołu, któremu przewodzi Macierewicz. Zatem wspomniana "wolta" mecenasa była
oczywistym działaniem na szkodę dotychczasowego klienta.
Abstrahując
więc od treści publikacji i jej celu, można uznać, że, chcący lub niechcący,
pan Lis i jego ekipa celnie trafili i najpewniej zatopili niewiernego mecenasa.
Domyślam się, że Lisowi to najpewniej zwisa czy wpycha głowę niedawnego
pisowskiego prawnika pod wodę. Jednak jeśli faktycznie Rogalski stanie przed
stosownym gremium swej zawodowej korporacji, trudno będzie o istotniejszy dowód
złamania przez niego elementarnych zasad zawodowej etyki niż to, co ujawnili
ludzie Lisa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz