poniedziałek, 20 maja 2013

Bolek zagryzie wszystkich albo sami zdechną ze strachu



Dość zabawnie wyglądają reakcje obecnej władzy na kolejne wyniki badania opinii. Mieszczą się one między zapewnieniami, że „zaufanie społeczeństwa odzyskamy” (Graś) a   „Kaczyński może zdobyć konstytucyjną większość”( Schetyna), mając po drodze również podszytą histerią wiarę, że naród znów odda władze tym, którym nie brak „odwagi w walce z szaleńcami” (Nowak). Jakkolwiek różnią się one od siebie natężeniem „siły spokoju”, łączy je najbardziej prawdopodobna o ile nie jedyna strategia wyborcza, na jaką obecnie i chyba zawsze stać było Platformę Obywatelską. Czyli straszenie PiS-em.
Jeśli się sięgnie do pamięci, można bez większego ryzyka pomyłki stwierdzić, że straszenie PiS-em to jedyna rzecz, jaką PO zdołało opanować. I równocześnie skłamałoby się mówiąc, że i to panowie z PO robili fatalnie. To akurat dwa razy im wyszło.
Ktoś może powiedzieć, że mocno ich w tym wspierano czy to z Czerskiej czy też Wiertniczej. Tyle, że wspierano ich też w przekonywaniu „ciemnego luda”, że nasza „zielona wyspa” pływa bezpiecznie w odmętach, które innych pochłonęły. A z tym, że się wyrażę, dupa. Znaleźć kogoś, kto w to jeszcze wierzy trudniej pewnie niż trafić siódemkę w totka albo urodzić się z dwoma, że tak powiem, ogonkami.
To, że tym razem może być inaczej wysnuć można ze sposobu, w jaki panowie z PO próbują nas straszyć. O ile wtedy narracja wyglądała tak, że „tylko my możemy was uchronić przez tymi niebezpiecznymi ludźmi” teraz owo „my” jest jakby gdzieś na drugim planie. Wtedy też była „lepsza drużyna” a teraz ‘oni mogą mieć większość konstytucyjną”. To wygląda jak ostatnia, desperacka próba zatrzymania przy sobie dziewczyny, która odchodzi do innego.
Myślę, że na jakiś czas tematem numer jeden naszej polityki będą kolejne utracone przez PO procenty i bardziej nerwowe reakcje. Zanudzi nas taka polityka, jeśli zważyć, że to jeszcze dwa lata do wyborów i przez tyle czasu nie dowiemy się czy „odzyskamy zaufanie wyborców” czy też „zdobędą większość konstytucyjną”.
Dlatego moim „numerem jeden” sceny politycznej zaczyna być dość nieoczekiwane, ponowne szturmowanie bram Stoczni Gdańskiej. Tym razem symboliczne choć z tymi samymi aktorami co wówczas.
Najzabawniejsze w tym jest budzenie się „salonu” z mirażu „oswojenia krokodyla”. Zdumiewa mnie to, że obserwując przez tyle lat Lecha Wałęsę uznali oni, że można go przyczesać na salonową modę. Zdumiewa też i to, że kiedy okazało się, że ta jego nowa fryzura to raczej przyczepiony na siłę „tupecik”, towarzystwo sądziło, że spacyfikują  Wałęsę bez najmniejszego kłopotu czy tym bardziej uszczerbku. Próba odesłania Wałęsy z pierwszego szeregu tam, skąd go w ramach „antykaczystowskiego” sojuszu swego czasu wykopano a więc między ciemniaków i wsteczniaków musiała wywołać odruchy obronne pana Lecha zwanego przez wielu Bolesławem. I tu akurat niedocenianie umiejętności a przede wszystkim determinacji i braku hamulców pana Wałęsy było przejawem, delikatnie mówiąc, głupoty. Jak kto chce sobie to nazwać niedelikatnie to proszę bardzo.
W tym, co wobec Borusewicza usiłuje teraz robić Wałęsa jest coś, co pozwala mi go określić „najostrzejszym psem Jaruzelskiego”. I mogą się na mnie oburzać ci, którzy ciągle jeszcze widzą w Wałęsie choćby cień  nieśmiertelnego „Lecha” z lat 80 – tych. Kiedy przeczytałem pogróżki Wałęsy, pierwszym, co przyszło mi do głowy,  był szantaż Jaruzelskiego, który ostrzegał, że jeśli zacznie się grzebać w przeszłości to może paść wiele aureol. Gdyby chcieć sobie wyobrazić jakby to miało wyglądać, trudno byłoby wymyślić coś innego jak były „wódz”, który zaczyna sypać swoich najbliższych.
A skoro już jesteśmy przy konceptach i słowach dyktatorów, w jednym z poprzednich tekstów przywołałem Stalina, który zagroził Krupskiej, że poszuka „nowej wdowy po Leninie”. W tamtym tekście nową Krupską widziałem w Borusewiczu, którego Krzywonos, nie wiadomo czy z własnej inicjatywy czy czyjejś inspiracji postanowiła postawić nad Wałęsą. Teraz pomyślałem, że dla dobra naszej pamięci o tamtych czasach ktoś powinien owej pani zasugerować, ze jak nie przestanie jej brać „jaśnista cholera” czy jakoś tak, to będzie trzeba poszukać „nowej Heni tramwajarki”, która wtedy zatrzymała Trójmiasto.
Patrząc na to wszystko z boku myślę, iż koniec tej władzy może być taki, że albo umrą ze strachu modląc się w kąciku by się wyborcy jednak opamiętali albo ich po kolei zagryzie Bolek walczący do krwi ostatniej o swą wielkość.
A tak na koniec myśl nieco bluźniercza mi przyszła do głowy w związku z metodami i bezwzględnym zacietrzewieniem wspomnianego Bolesława. Gdyby ktoś teraz powiedział, że to Chrystus ich wtedy prowadził, czy ów „Wódz” i jego by zadenuncjował?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz