Dość
zabawnie wyglądają reakcje obecnej władzy na kolejne wyniki badania opinii.
Mieszczą się one między zapewnieniami, że „zaufanie społeczeństwa odzyskamy”
(Graś) a „Kaczyński może zdobyć konstytucyjną większość”(
Schetyna), mając po drodze również podszytą histerią wiarę, że naród znów odda władze
tym, którym nie brak „odwagi w walce z szaleńcami” (Nowak). Jakkolwiek różnią się
one od siebie natężeniem „siły spokoju”, łączy je najbardziej prawdopodobna o
ile nie jedyna strategia wyborcza, na jaką obecnie i chyba zawsze stać było
Platformę Obywatelską. Czyli straszenie PiS-em.
Jeśli
się sięgnie do pamięci, można bez większego ryzyka pomyłki stwierdzić, że
straszenie PiS-em to jedyna rzecz, jaką PO zdołało opanować. I równocześnie skłamałoby
się mówiąc, że i to panowie z PO robili fatalnie. To akurat dwa razy im wyszło.
Ktoś
może powiedzieć, że mocno ich w tym wspierano czy to z Czerskiej czy też
Wiertniczej. Tyle, że wspierano ich też w przekonywaniu „ciemnego luda”, że
nasza „zielona wyspa” pływa bezpiecznie w odmętach, które innych pochłonęły. A
z tym, że się wyrażę, dupa. Znaleźć kogoś, kto w to jeszcze wierzy trudniej
pewnie niż trafić siódemkę w totka albo urodzić się z dwoma, że tak powiem,
ogonkami.
To,
że tym razem może być inaczej wysnuć można ze sposobu, w jaki panowie z PO próbują
nas straszyć. O ile wtedy narracja wyglądała tak, że „tylko my możemy was
uchronić przez tymi niebezpiecznymi ludźmi” teraz owo „my” jest jakby gdzieś na
drugim planie. Wtedy też była „lepsza drużyna” a teraz ‘oni mogą mieć większość
konstytucyjną”. To wygląda jak ostatnia, desperacka próba zatrzymania przy
sobie dziewczyny, która odchodzi do innego.
Myślę,
że na jakiś czas tematem numer jeden naszej polityki będą kolejne utracone
przez PO procenty i bardziej nerwowe reakcje. Zanudzi nas taka polityka, jeśli
zważyć, że to jeszcze dwa lata do wyborów i przez tyle czasu nie dowiemy się
czy „odzyskamy zaufanie wyborców” czy też „zdobędą większość konstytucyjną”.
Dlatego
moim „numerem jeden” sceny politycznej zaczyna być dość nieoczekiwane, ponowne
szturmowanie bram Stoczni Gdańskiej. Tym razem symboliczne choć z tymi samymi
aktorami co wówczas.
Najzabawniejsze
w tym jest budzenie się „salonu” z mirażu „oswojenia krokodyla”. Zdumiewa mnie
to, że obserwując przez tyle lat Lecha Wałęsę uznali oni, że można go
przyczesać na salonową modę. Zdumiewa też i to, że kiedy okazało się, że ta jego
nowa fryzura to raczej przyczepiony na siłę „tupecik”, towarzystwo sądziło, że
spacyfikują Wałęsę bez najmniejszego
kłopotu czy tym bardziej uszczerbku. Próba odesłania Wałęsy z pierwszego
szeregu tam, skąd go w ramach „antykaczystowskiego” sojuszu swego czasu
wykopano a więc między ciemniaków i wsteczniaków musiała wywołać odruchy
obronne pana Lecha zwanego przez wielu Bolesławem. I tu akurat niedocenianie
umiejętności a przede wszystkim determinacji i braku hamulców pana Wałęsy było przejawem,
delikatnie mówiąc, głupoty. Jak kto chce sobie to nazwać niedelikatnie to
proszę bardzo.
W
tym, co wobec Borusewicza usiłuje teraz robić Wałęsa jest coś, co pozwala mi go
określić „najostrzejszym psem Jaruzelskiego”. I mogą się na mnie oburzać ci,
którzy ciągle jeszcze widzą w Wałęsie choćby cień nieśmiertelnego „Lecha” z lat 80 – tych. Kiedy
przeczytałem pogróżki Wałęsy, pierwszym, co przyszło mi do głowy, był szantaż Jaruzelskiego, który ostrzegał, że
jeśli zacznie się grzebać w przeszłości to może paść wiele aureol. Gdyby chcieć
sobie wyobrazić jakby to miało wyglądać, trudno byłoby wymyślić coś innego jak
były „wódz”, który zaczyna sypać swoich najbliższych.
A
skoro już jesteśmy przy konceptach i słowach dyktatorów, w jednym z poprzednich
tekstów przywołałem Stalina, który zagroził Krupskiej, że poszuka „nowej wdowy
po Leninie”. W tamtym tekście nową Krupską widziałem w Borusewiczu, którego
Krzywonos, nie wiadomo czy z własnej inicjatywy czy czyjejś inspiracji
postanowiła postawić nad Wałęsą. Teraz pomyślałem, że dla dobra naszej pamięci
o tamtych czasach ktoś powinien owej pani zasugerować, ze jak nie przestanie
jej brać „jaśnista cholera” czy jakoś tak, to będzie trzeba poszukać „nowej
Heni tramwajarki”, która wtedy zatrzymała Trójmiasto.
Patrząc
na to wszystko z boku myślę, iż koniec tej władzy może być taki, że albo umrą
ze strachu modląc się w kąciku by się wyborcy jednak opamiętali albo ich po
kolei zagryzie Bolek walczący do krwi ostatniej o swą wielkość.
A
tak na koniec myśl nieco bluźniercza mi przyszła do głowy w związku z metodami
i bezwzględnym zacietrzewieniem wspomnianego Bolesława. Gdyby ktoś teraz
powiedział, że to Chrystus ich wtedy prowadził, czy ów „Wódz” i jego by
zadenuncjował?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz