wtorek, 12 lutego 2013

Lody, lody!!!!



Pamiętam z dzieciństwa pana, który od czasu do czasu zajeżdżał do mojej wsi, leżącej na przedpolu Festung Breslau… Ktoś mi tu powie, że to żart zbyt gruby i pomyli się bardzo. Bo ten Breslau- twierdza objawił mi się w dzieciństwie z nagła, gdy we wsi pojawiała się ekipa meliorantów, którzy popsuli nasze ukochane stawy położone pośrodku udrażniając nurt rowów i zabierając przy okazji nasze zimowe ślizgawki. Jednak sprawili nam krótka frajdę wydobywając z mułem rynsztunek, którym można by uzbroić pewnie z pułk Volkssturmu. Jakiś czas, póki nam rodzice nie wyperswadowali biegania w zardzewiałych ciężkich hełmach na głowach, byliśmy chyba najlepiej uzbrojoną bandą dzieciaków na północ od zwrotnika Raka. Ale ja nie o tym.
Otóż od czasu do czasu do wsi przyjeżdżał taki pan syrenką czy tam trabantem. W każdym razie taką dymiącą pykawką z dwusuwem. Oczywiście nie po to przyjeżdżał by dymić i pykać. To nie byłaby żadna atrakcja. Atrakcją to było jak przyjeżdżały ople i mercedesy z przedstawicielami dawnej rasy panów by fotografować swoje niegdysiejsze włości skąd ich wypędzono niczym pierwszych ludzi z raju. Atrakcyjność wspomnianego pana polegała na tym, że pojawiał się we wsi ku radości dziatwy i (choć pewnie rzadko), ku utrapieniu dorosłych. Był bowiem przedsiębiorcą zaginionej profesji zwanym lodziarzem. Młodszym wyjaśnię, że nie chodzi o żadne z tych skojarzeń, które mogą im przychodzić do głowy. Po prostu był taka archaiczną wersją koktajlbaru o odwróconej filozofii działania czyli nie czekającym aż klient się pojawi tylko samemu szukającym klienta.
Kiedy wjeżdżał do wsi, rzadko kiedy umykał uwadze zainteresowanych ale nie przeszkadzało mu to po przybyciu do jej centrum ogłaszać się dość nachalnie klaksonem swej pykawki. W tym momencie ze wszystkich kierunków, tych głównych i tych pośrednich, pędzili do niego starsi i młodsi by kupić smakujące budyniem, żółte i okrągłe lody Bambino, z czasem zastąpione mlecznymi lub czekoladowymi kostkami Domino.
Kto nie miał akurat pieniędzy, radził sobie inaczej. Ów domokrążca czy tam komiwojażer branży cukierniczej przyjmował chętnie także i jajka. Co było właśnie powodem utrapienia dorosłych bo opętana słodkim amokiem dziatwa w zdobywaniu takich właśnie środków płatniczych była bardzo pomysłowa i chyba niewielką przesadą byłoby powiedzieć, że wyciskała nieomal tę mamonę drobiowi z kuprów.
Tak, był pan lodziarz najpierwszą atrakcją spośród wszystkich, którym zdarzało się od czasu zbłądzić na te moje przedpola Wrocławia. Nie mogę się oprzeć by dodać, ze zaraz za nim był pan szmaciarz, który przyjeżdżał platformą zaprzęgniętą w konie i za surowce wtórne sprzedawał dorosłym emaliowane garnki a dzieciakom czerwone lizaki na patyku w kształcie wiewiórek lub kogutków.
Na wstępie zapomniałem napisać że będzie to tekst polityczny. I nie dziwię się jeśli ktoś dotrze tu, przeczytawszy wstęp i zapyta się w duchu cóż do cholery może być politycznego w tym gościu jeżdżącym po prowincji z atrakcyjnym towarem. Skojarzenia, moi drodzy.
Kiedy czytam, że teraz znów rusza w podróż po Polsce nasz najsławniejszy domokrążca by tu i owdzie zajechać z worami wypchanymi dobrem wszelakim.
Tylko czekać jak w kolejnych wioskach i przysiółkach rozlegnie się klakson i zabrzmi nieśmiertelne „Looody!” albo „Szmaaaa kupuję szmaaaaa…”
Oczywiście nie będzie pykawki ani tych koni z głowami spuszczonymi nisko z wysiłku. To w końcu już inna epoka. Ale kto wie czy radość nie będzie taka sama. No i, co by nie mówić, lody tez pewnie będą.

2 komentarze:

  1. Niezłe skojarzenie :-)
    Ja miałem inne wspomnienia...do nas na Grzegórzki
    (dzielnica Krakowa)przychodził "garnek".Straszny
    był! Wszystkie dzieciaki jak usłyszały:garnek idzie,to w nogi do domu.Drutował gliniane garnki
    i nitował żelazne,żeliwne.
    GARNKI DRUTUJE,GARNKI NITUJE!!Straszy był :-)
    Drugi był tez straszny,miał na ramieniu cały zestaw do ostrzenia,noże,nozyczki,nawet brzytwy i scyzoryki.
    OSTRZE NOŻE I WIDELCE!NOZYCZKI I BRZYTWY!!OSTRZENIE!
    No ustawiał machinę,deptał nogą takie coś,kamienie sie kręciły,iskry leciały...śliczności :-)
    Jakies grosze kosztowało naostrzenie scyzoryka,ale potem włoski na ręce golil :-)
    Tylko jeden majster był łysy,a drugi siwy...rudego nie było :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. Grzegrzółki to moja ulubiona (z nazwy bo z natury nie znam) dzielnica Krakowa. Zaraz za nimi jest Kurwanów (to nie mój oczywiscie patent)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń